Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 02.11.05 / Powrót

W zwarciu Tuskowi szło gorzej
Dział: O polityce i politykach

Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że Donald Tusk musiał przegrać prezydenturę. To prawda, że Lech Kaczyński był bardziej wyrazisty, dużo obiecywał, uczynił osią sporu podział na Polskę liberalną (Tuska) i solidarną (Kaczyńskiego), zwrócił się do wyborców Samoobrony. Co jednak zrobił Donald Tusk, by się temu wszystkiemu przeciwstawić? Niewiele.
Od początku tych wyborów zarysował się podział na Polskę – z jednej strony: braci Kaczyńskich, ojca Rydzyka, Andrzeja Leppera i Romana Giertycha, a z drugiej – Polaków, którzy opowiadają się za wolnością sumienia i wyznania, wierzących, ale nie zgadzających się na dominację Kościoła w polityce, proeuropejskich, tolerancyjnych, przeciwnych politycznym samosądom i obsesyjnemu powrotowi do przeszłości. Gdyby Tusk postawił się bardzo wyraźnie w roli lidera tej drugiej grupy, a zdecydowanie przeciwstawił pierwszej, zdobyłby głosy, które w I turze padły na Marka Borowskiego oraz część tych, które nie padły w ogóle – wyborcy pozostali w domach – natomiast wcześniej mógł na nie liczyć Włodzimierz Cimoszewicz.
Z badań PBS i TNS OBOP wynika, że na Donalda Tuska Tuska zagłosowało 722 tys. a na Lecha Kaczyńskiego – 276 tys. wyborców Marka Borowskiego. Przy wszystkich zastrzeżeniach do tych badań, powstaje pytanie, co z resztą? Na Borowskiego oddano 1540 tys. głosów, zatem 540 tys. osób spośród jego elektoratu nie poszło do urn. Jest też inne pytanie: czy 276 tys. głosów oddanych w I turze na Borowskiego musiało paść na kandydata PiS? Otóż, nie.
W. Cimoszewicz przed rezygnacją ze startu w wyborach osiągnął 16 proc. poparcia w stosunku do deklarowanej wówczas frekwencji, co równa się ok. 2,8 mln osób, a więc ok. 1,2 mln głosów ponad to, co uzyskał Borowski. Znacząca część tych ludzi nie poszła głosować sfrustrowana i zniechęcona brudną kampanią przeciwko swojemu kandydatowi.
Chcąc przyciągnąć obie grupy Donald Tusk powinien, po pierwsze, zdefiniować nową oś sporu z Lechem Kaczyńskim. Nie podział na Polskę liberalną i solidarną, bo w tym sporze został zapędzony do rogu. Używając terminologii bokserskiej - dopuścił do zwarcia, które Kaczyńskiemu, jako niższemu, bardziej odpowiadało niż walka w dystansie, Tusk powinien więc unikać zwarcia i zaproponować własny styl walki. Jaki?
Tuż przed wyborami zadeklarowałem publicznie, że nie będę głosować na Lecha Kaczyńskiego, ponieważ – jak wynika z projektu konstytucji IV RP jego autorstwa - zamierza on dzielić obywateli, budować Polskę autorytarną i upartyjnioną, a także prowadzić polityczne rozrachunki pod przykrywką prawa. Podkreśliłem, że ten projekt konstytucji to swoiste zwierciadło duszy Lecha Kaczyńskiego – tak czy inaczej będzie on starał się realizować zawartą w niej wizję państwa - zatem Tusk powinien jasno dać do zrozumienia, że taka wizja jest mu obca. Powinien zdefiniować się w roli przywódcy partii bardziej proeuropejskiej niż PiS (niestety, ten wizerunek zepsuł swego czasu Jan Maria Rokita hasłem „Nicea albo śmierć”), bardziej liberalnej światopoglądowo, partii, która patrzy w przyszłość, a nie nawraca stale do przeszłości.
Po drugie, powinien określić się w sprawie Anny Jaruckiej i udziału członków PO w ataku na Cimoszewicza.
Kandydat PO nie poszedł tą drogą. Było to dla niego trudne, ponieważ w ostatnim okresie przesunął się – pod wyraźnym wpływem Rokity - z poziomu liberalizmu światopoglądowego, jaki wyznawał w latach 90. i euroentuzjazmu w kierunku konserwatywnej prawicy. W tej kampanii nie takie wolty były jednak możliwe. Lech Kaczyński też zaparł się swoich poglądów kreując się na dobrodusznego pana, którego nie sposób podejrzewać o złe zamiary. Trzeba więc było – nie rezygnując z własnych zasad – przyjąć poetykę tej kampanii. Ponadto Donald Tusk bał się jak ognia odwołania się do lewicowego elektoratu.
Tymczasem gdyby Tusk pozyskał z mojego elektoratu 87 proc. wyborców – tylu, ilu Kaczyński z elektoratu Leppera - miałby o 600 tys. głosów więcej, a Kaczyński o 200 tys. mniej. Z 1,2 mln nieobecnych przy urnach zwolenników Cimoszewicza, można by - po jasnej deklaracji, że nie będzie w PO miejsca dla nieetycznych polityków – zmobilizować przynajmniej tyle samo. Wygrana byłaby w zasięgu ręki.

Marek Borowski

Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry