Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 28.03.07 / Powrót

Pułapka na obywateli
Dział: O rządzie

15 marca weszła w życie nowa ustawa lustracyjna. Ok. 700 tys. ludzi, w tym nie tylko członkowie parlamentu, rządu i administracji rządowej, jak było do tej pory, ale także samorządowcy, prawnicy, kierownictwo spółek skarbu państwa, pracownicy naukowi, dyrektorzy szkół publicznych i prywatnych oraz dziennikarze i właściciele mediów, muszą złożyć oświadczenia, czy współpracowali z organami bezpieczeństwa PRL, czy nie. W załączniku do ustawy wymienia się ponad 40 rodzajów współpracy, nie definiując ich. Padają takie terminy, jak „żywa skrzynka”, „kontakt obywatelski”, „osoba zaufana”, „adresówka”, „dysponent zakrytego punktu operacyjnego” itp. Zgadzam się z prof. Markiem Safjanem, byłym prezesem Trybunału Konstytucyjnego, który uważa, że takie prawo to pułapka na obywateli, bowiem nikt, kto nie pracuje w służbach bezpieczeństwa nie wie, co te kategorie znaczą. Może więc całkiem nieświadomie popełnić kłamstwo i zgodnie z ustawą utracić na 10 lat prawo do sprawowania funkcji i pełnienia zawodów objętych lustracją.

Zachodzi podstawowe pytanie, które mało kto sobie zadaje. Po co te oświadczenia, skoro archiwa mają być odkryte? Po co ktoś ma oceniać sam siebie, skoro za chwilę jego pracodawcy i wszyscy, którzy będą mieli na to ochotę, będą mogli zapoznać się z jego teczką i dokonać własnej oceny?

Po co to dręczenie setek tysięcy ludzi, którzy mają poczucie, że cokolwiek nie napiszą, ktoś w IPN może to ocenić inaczej i uznać ich za kłamcę, bo np. mieli za sąsiada funkcjonariusza SB i służyli mu za „żywą skrzynkę”, cokolwiek by to nie znaczyło? Wątpliwych przypadków i interpretacji, które okazały się fałszywe, mieliśmy już wiele.

Podczas debaty publicznej pt. Dziennikarze i lustracja, która odbyła się w ubiegłym tygodniu w Fundacji im. Stefana Batorego jeden z dyskutantów wyraził przypuszczenie, że w przypadku dziennikarzy chodzi być może o bazę osób, które zajmują się w Polsce dziennikarstwem, a zatem o swoistą „identyfikację wroga”. Ani ZUS, ani Urzędy Skarbowe nie przekazują bowiem takich danych. Ktoś inny wyraził przypuszczenie, że celem jest szersza wymiana elit. Nieudacznicy, którzy nie są w stanie poradzić sobie w uczciwej konkurencji, próbują użyć fortelu, by zająć miejsce lepszych od siebie.

Tak czy inaczej, ta ustawa to nie tylko wyjątkowy bubel legislacyjny, ale przede wszystkim zamach na prawa obywatelskie i wolność słowa. Dlatego całkowicie solidaryzuję się z dziennikarzami, naukowcami i przedstawicielami innych zawodów, którzy protestują przeciwko takiej lustracji i odmawiają złożenia oświadczeń. Należy to traktować jako akt odwagi i wyraz poczucia odpowiedzialności za bieg polskich spraw. Jeśli prawo jest niegodziwe, to demonstracja obywatelskiego nieposłuszeństwa jest usprawiedliwiona.

Z lustracją mamy od 1997 r. stale ten sam kłopot, ponieważ do ustawy ani wtedy, ani potem nie wpisano, że naganne było nie to, że się coś podpisało, z kimś spotykało i rozmawiało, ale że się donosiło i szkodziło, np. organizacjom opozycyjnym, niezależnym związkom zawodowym, czy zwykłym obywatelom. W swoim czasie jako poseł zgłosiłem taką poprawkę, nie została jednak przyjęta. Mimo tego mankamentu, ustawa z 1997 roku była racjonalna, ponieważ obejmowała stosunkowo wąski krąg ludzi władzy, czyli takich, o których mówiono, że jeśli nie ujawnią swojej przeszłości, to być może ta przeszłość będzie rzutować na ich decyzje poprzez szantaż, ukryte związki itd. Obecna ekipa postanowiła zrobić z lustracji broń polityczną biorąc przy okazji „za twarz” dziennikarzy i innych „wykształciuchów”. To, że ludzie wywodzący się z opozycji demokratycznej, z „Solidarności”, byli w stanie opracować takie prawo i głosować za nim w Sejmie, świadczy o nich jak najgorzej.

Ustawę zaskarżyli posłowie SLD i Rzecznik Praw Obywatelskich. Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny weźmie pod uwagę ich argumenty i położy kres lekceważeniu zasad demokratycznego państwa prawnego. Wprawdzie Jarosław Kaczyński, a niestety ostatnio coraz częściej także Lech Kaczyński dają wyraźnie do zrozumienia, że razem z ministrem Ziobro spróbują coś zrobić, żeby sądy wydawały „jedynie słuszne” wyroki, myślę jednak, że sędziowie Trybunału nie ulękną się tych pogróżek.


Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry