Zachodzi podstawowe pytanie, które mało kto sobie zadaje. Po co te oświadczenia, skoro archiwa mają być odkryte? Po co ktoś ma oceniać sam siebie, skoro za chwilę jego pracodawcy i wszyscy, którzy będą mieli na to ochotę, będą mogli zapoznać się z jego teczką i dokonać własnej oceny?
Po co to dręczenie setek tysięcy ludzi, którzy mają poczucie, że cokolwiek nie napiszą, ktoś w IPN może to ocenić inaczej i uznać ich za kłamcę, bo np. mieli za sąsiada funkcjonariusza SB i służyli mu za „żywą skrzynkę”, cokolwiek by to nie znaczyło? Wątpliwych przypadków i interpretacji, które okazały się fałszywe, mieliśmy już wiele.
Podczas debaty publicznej pt. Dziennikarze i lustracja, która odbyła się w ubiegłym tygodniu w Fundacji im. Stefana Batorego jeden z dyskutantów wyraził przypuszczenie, że w przypadku dziennikarzy chodzi być może o bazę osób, które zajmują się w Polsce dziennikarstwem, a zatem o swoistą „identyfikację wroga”. Ani ZUS, ani Urzędy Skarbowe nie przekazują bowiem takich danych. Ktoś inny wyraził przypuszczenie, że celem jest szersza wymiana elit. Nieudacznicy, którzy nie są w stanie poradzić sobie w uczciwej konkurencji, próbują użyć fortelu, by zająć miejsce lepszych od siebie.
Tak czy inaczej, ta ustawa to nie tylko wyjątkowy bubel legislacyjny, ale przede wszystkim zamach na prawa obywatelskie i wolność słowa. Dlatego całkowicie solidaryzuję się z dziennikarzami, naukowcami i przedstawicielami innych zawodów, którzy protestują przeciwko takiej lustracji i odmawiają złożenia oświadczeń. Należy to traktować jako akt odwagi i wyraz poczucia odpowiedzialności za bieg polskich spraw. Jeśli prawo jest niegodziwe, to demonstracja obywatelskiego nieposłuszeństwa jest usprawiedliwiona.
Z lustracją mamy od 1997 r. stale ten sam kłopot, ponieważ do ustawy ani wtedy, ani potem nie wpisano, że naganne było nie to, że się coś podpisało, z kimś spotykało i rozmawiało, ale że się donosiło i szkodziło, np. organizacjom opozycyjnym, niezależnym związkom zawodowym, czy zwykłym obywatelom. W swoim czasie jako poseł zgłosiłem taką poprawkę, nie została jednak przyjęta. Mimo tego mankamentu, ustawa z 1997 roku była racjonalna, ponieważ obejmowała stosunkowo wąski krąg ludzi władzy, czyli takich, o których mówiono, że jeśli nie ujawnią swojej przeszłości, to być może ta przeszłość będzie rzutować na ich decyzje poprzez szantaż, ukryte związki itd. Obecna ekipa postanowiła zrobić z lustracji broń polityczną biorąc przy okazji „za twarz” dziennikarzy i innych „wykształciuchów”. To, że ludzie wywodzący się z opozycji demokratycznej, z „Solidarności”, byli w stanie opracować takie prawo i głosować za nim w Sejmie, świadczy o nich jak najgorzej.
Ustawę zaskarżyli posłowie SLD i Rzecznik Praw Obywatelskich. Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny weźmie pod uwagę ich argumenty i położy kres lekceważeniu zasad demokratycznego państwa prawnego. Wprawdzie Jarosław Kaczyński, a niestety ostatnio coraz częściej także Lech Kaczyński dają wyraźnie do zrozumienia, że razem z ministrem Ziobro spróbują coś zrobić, żeby sądy wydawały „jedynie słuszne” wyroki, myślę jednak, że sędziowie Trybunału nie ulękną się tych pogróżek.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|