Generalnie wprowadzenie mundurków nie niosłoby za sobą negatywnych konsekwencji - choć lepiej byłoby rodziców do tego zachęcić niż zmuszać - gdyby nie to, że za ujednoliceniem strojów ma iść ujednolicenie myśli. Takie są prawdziwe intencje ministra Giertycha, których zresztą specjalnie nie ukrywa. O pewnych rzeczach, np. homofobii, tolerancji, wolności słowa i prawach człowieka, ma się w szkole w ogóle nie mówić. O innych będzie można mówić tylko w określony sposób, zgodny z poglądami Romana Giertycha i jego ojca Macieja (no, może jeszcze wiceministra Mirosława Orzechowskiego) i tylko z określonymi, namaszczonymi przez ministra edukacji ludźmi. Takie sygnały (np. odwołane spotkania z Magdaleną Środą i Robertem Biedroniem w warszawskich liceach) już były. Temu służą ataki na Związek Nauczycielstwa Polskiego i jego członków. Temu miało służyć narzucanie szkołom dyrektorów przez kuratoria (na szczęście Sejm odrzucił ten zapis).
Roman Giertych przenosi do szkoły wzorce, które wypraktykował w Młodzieży Wszechpolskiej: jednakowo ubrani, jednakowo ostrzyżeni, wyznający te same poglądy młodzi ludzie, stojący na baczność z ręką uniesioną w wiadomym geście („Piwo proszę”).
Pojawiają się opinie prawników, że ustawa wprowadzająca obowiązkowo jednolity strój uczniowski jest niezgodna z konstytucją, która przyznaje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Przygotowana jest skarga do Rzecznika Praw Obywatelskich, który będzie mógł ją złożyć w Trybunale Konstytucyjnym. Część rodziców obawia się, że na mundurki nie będzie ich stać – koszt jednego szacuje się na ok. 100 zł, a przecież przydałyby się dwa na zmianę. Obietnica dofinansowania w wysokości 50 zł raz w roku (przy dochodzie do 351 zł na osobę) nie zmniejsza tych obaw.
Mimo to wielu rodziców akceptuje politykę umundurowania, nakazów i zakazów, ponieważ nie mogą sobie dać rady z własnymi dziećmi, nie mają dla nich czasu i liczą na to, że szkoła rozwiąże za nich wszelkie problemy. Jednak przekonanie, że proces wychowawczy można sprowadzić do zabiegów czysto technicznych, do uniformizacji młodzieży, do przeobrażenia szkoły w swego rodzaju wojsko, jest całkowicie błędne. Przebranie uczniów w mundurki nie zastąpi wysiłku wychowawczego i nie uzdrowi polskiej szkoły. Faktu, że są uczniowie bogatsi i biedniejsi, mundurek też nie ukryje. Ci, którzy będą chcieli pokazać, że stać ich na więcej, znajdą na to sposób. Np. drogi zegarek, buty, kurtka. Zatem nie tędy droga. Z problemem strojów uczniowskich, które często rzeczywiście urągają powadze szkoły, dyrektorzy mogą sobie sami poradzić i wielu to się udaje. Wystarczy poważna rozmowa z dziećmi i rodzicami.
W polskiej szkole trzeba wiele zmienić – pisałem już o tym nie raz na łamach TEMI - ale to, co robi minister Roman Giertych cofa nas niemal do średniowiecza. Nowoczesne wychowanie nie polega bowiem na przymusie, na mnożeniu zakazów i nakazów, lecz na traktowaniu wychowanków jak partnerów. Zakazy należy stosować oględnie znacznie więcej czasu i uwagi poświęcając na rozmowy z uczniami, na uświadamianie i przekonywanie, co jest dobre, a co złe po to, by potrafili sami się ograniczać. Bez takich rozmów, bez partnerstwa, młodzi ludzie, gdy już skończą szkołę i wyjdą z kręgu zakazów i nakazów, albo nie będą mieli własnych poglądów, albo – odreagowując dotychczasowe stłamszenie – obrócą się przeciw wszelkiej władzy. A chyba nie o to powinno nam chodzić.
Marek Borowski
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry