Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 23.06.10 / Powrót

Sondażowe szaleństwo
Dział: Inne

Za nami I tura wyborów prezydenckich. Jej wyniki - wygrana Bronisława Komorowskiego przed Jarosławem Kaczyńskim - nie były dla komentatorów zaskoczeniem, natomiast zaskoczyły ich powyborcze sondaże. Jeden dawał Komorowskiemu niespełna 5% przewagę, co po podaniu wstępnych wyników przez PKW okazało się bliskie prawdy, drugi 12,5%, a trzeci nawet ponad 13,4%. W kolejnych godzinach procenty się nieco zmieniały, ale tak dużych rozbieżności między poszczególnymi ośrodkami badawczymi dotąd nie było.
Znaczne różnice w sondażach widoczne były i komentowane także w trakcie kampanii wyborczej, bo sondażowe szaleństwo - trudno je inaczej nazwać - zaczęło się już wcześniej, a tuż po zamknięciu lokali wyborczych osiągnęło apogeum pogrążając wyborców na kilka godzin w niepewności. Tak jakby media chciały sobie powetować ciszę wyborczą, podczas której sondaże nie mogły być publikowane, a dzień bez sondaży - nie tylko ja odnoszę takie wrażenie - to dla mediów dzień stracony. Wyniki badań popularności polityków, partii, opinie Polaków na temat różnych mniej lub bardziej ważnych wydarzeń i kwestii są często przekazywane jako główne wiadomości i potem szeroko komentowane. Szkoda, że nie zawsze obiektywnie. W trakcie kampanii wyborczych zjawisko przybiera na sile, przy czym ambicją poszczególnych stacji telewizyjnych i wielu gazet jest operowanie własnymi badaniami, stąd też i sondażowni przybywa jak grzybów po deszczu.
W tym „wysypie” badań nie byłoby nic złego, gdyby prowadzono je fachowo, rzetelnie, sprawdzonymi metodami. Tymczasem praca ankietera jest prosta, łatwa i przyjemna, więc bada kto chce i jak chce. Kto sondaż przeprowadził, na jakiej próbie wyborców, jakie było pytanie, czy procenty odnoszą się do wszystkich badanych, czy tylko do tych, którzy zdeklarowali się głosować, a jeśli do tych ostatnich, to czy zdeklarowali się oni głosować zdecydowanie, czy tylko być może – często nie wiadomo. A przecież wyniki zależą właśnie od takich „szczegółów” i dlatego są tak duże różnice między sondażami i sondażowniami.
Tendencyjny, zafałszowany sondaż, pokazany w odpowiednim miejscu i czasie, może utopić partie lub kandydatów, część wyborców bowiem te sondaże bezkrytycznie „kupuje” decydując na ich podstawie na kogo warto głosować, a na kogo nie. Tak się np. zdarzyło w 2005 r. Socjaldemokracji Polskiej. Sondaże pokazane w dwóch głównych wiadomościach dwa dni przed wyborami dawały SDPL 1,7 %, więc iluś naszych zwolenników uznało, że w tej sytuacji lepiej przenieść głos na SLD, bo trzeba się przeciwstawić prawicy, niż głosować na SDPL. Faktycznie uzyskaliśmy prawie 4 proc., mimo znacznie niższych słupków poparcia. Do wejścia do Sejmu zabrakło 1% głosów, co niewątpliwie „zawdzięczać” należy sondażom. Przedwyborcze sondaże odbiły się również na wyborach do Parlamentu Europejskiego pozbawiając mandatów mniejsze partie i ugrupowania.
Reasumując, przypadkowe, niereprezentacyjne sondaże, np. ankieterzy dzwonią tylko do posiadaczy telefonów stacjonarnych, choć prawie połowa Polaków już takich telefonów nie ma, zrezygnowali na rzecz komórek, które ma ok. 90%, nie odzwierciedlają faktycznych preferencji wyborców, mogą natomiast zmienić i nierzadko zmieniają sytuację na mapie politycznej.
Co z tym fantem zrobić? Otóż uważam, że potrzebna byłaby jakaś instytucja, np. Rada ds. Badania Opinii Publicznej, przy której sondażownie musiałyby się akredytować. Rada ta kontrolowałaby ich pracę czuwając nad przestrzeganiem pewnych ustalonych standardów (w tym opatrywania komunikatów z badań opisem, w jaki sposób zostały przeprowadzone i jak obliczono wyniki) oraz oceniała ich wiarygodność. Takiej ocenie poddanych jest wiele instytucji. Agencje ratingowe oceniają wypłacalność krajów i wiarygodność instytucji finansowych informując potencjalnych inwestorów o ryzyku. Tworzone są rankingi szkół, wyższych uczelni, banków itd. Najwyższy czas, by również tak ważna sfera, jak badania opinii publicznej, podlegała weryfikacji. W przeciwnym razie demokracja w Polsce stanie się igraszką w rękach mediów lub sondażowni, a opinia publiczna będzie urabiana a nie rzetelnie informowana.

Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry