Ustawa ma na celu obniżenie poziomu długu publicznego oraz kosztów jego obsługi, a także zmniejszenie deficytu sektora finansów publicznych. Oczywiście, daleko jej do ideału, ale wyrzucenie jej do kosza i oczekiwanie na to, by rząd przedstawił nowy, lepszy projekt, który wymagałby dodatkowych konsultacji, a więc w tym roku raczej nie dałoby się go już uchwalić, byłoby nieodpowiedzialne. W ogarniętym zawieruchą kryzysową i postkryzysową świecie ekonomicznym konsekwencje tego mogłyby być bardzo poważne. Obserwując rynki finansowe widzimy, iż decyzje podejmowane są pod wpływem czasami bardzo niewielkich zmian, lub przewidywań głównych analityków światowych. Ostatnio mieliśmy do czynienia z kolejnymi zawirowaniami w Unii Europejskiej, które odbiły się na Polsce, mimo że notujemy dobre wskaźniki wzrostu. Inwestorzy uciekają jednak od walut europejskich, co wpływa także na osłabienie złotego oraz na nasz dług publiczny. Propozycje rządu, nawet dalekie od doskonałości, musiały być zatem przyjęte.
Tym bardziej, że innych nie było. Nie zgadzam się z tezą wygłoszoną podczas debaty, że od projektów jest rząd. Poważna opozycja w sytuacji tak wielkiego zagrożenia dla finansów państwa nie może wyłącznie oczekiwać propozycji rządowych, które potem skrytykuje, lecz musi mieć własne. One powinny leżeć na stole.
W dodatku – co uparcie powtarzam, ilekroć jest o tym mowa – za obecny stan finansów publicznych odpowiadają wszystkie kluby. Zarówno PiS, jak i PO, PSL, czy SLD przyczyniły się w głosowaniach, choć w różnym stopniu, do powzięcia decyzji, które spowodowały znaczące obciążenie budżetu. Chodzi o – przypomnę - obniżenie składki rentowej, obniżenie podatku dla najbogatszych i wprowadzenie ulg podatkowych na dzieci, z których korzystają przede wszystkim rodziny zasobne, a nie korzystają biedne. Gdyby nie globalny kryzys, dałoby się je przełknąć, ale w momencie, gdy uderzył, zwielokrotniły jego konsekwencje, a jeśli tak, to trzeba ten problem wspólnie rozwiązać.
Niektóre propozycje rządu są zresztą całkiem sensowne. Np. kwestia innego zarządzania płynnością, czyli nakazanie jednostkom sektora finansów publicznych (instytucjom, agencjom, funduszom), by wolne środki deponowały na rachunku zarządzanym przez ministra finansów, a nie jak do tej pory – w bankach. Rząd oszacował, że dzięki temu potrzeby pożyczkowe budżetu spadną o ponad 19 mld zł. Dobrze, że wyłączono z tego obowiązku (za sprawą opozycji i PSL) przedsiębiorstwo Lasy Państwowe, oszczędności będą więc mniejsze o 650-700 mln zł. Tyle że są to oszczędności jednorazowe. W następnych latach już nie da się po nie sięgnąć.
Sensowne, choć pewnie będzie trudne do utrzymania, jest także wprowadzenie reguły wydatkowej. Polega ona na tym, że wydatki, niezapisane w ustawach jako tzw. sztywne, nie będą mogły rosnąć szybciej niż przewidywana stopa inflacji plus 1%. Reguła ta nie obejmie dotacji do FUS, KRUS oraz Funduszu Emerytur Pomostowych, czyli pieniędzy na wypłatę świadczeń emerytalno-rentowych.
Sensowne jest wzmocnienie planowania wieloletniego. Kontrowersje wzbudziło wśród posłów uwzględnienie w nim VAT, ale jego podwyżki są tylko ewentualnością. Już wcześniej Sejm zdecydował, że od przyszłego roku podstawowa stawka tego podatku wzrośnie z 22 do 23%. Teraz dodatkowo uchwalił, że jeśli dług publiczny przekroczy granicę 55% (tzw. próg ostrożnościowy), to w następnym roku VAT wzrośnie do 24% i kolejnym – do 25%, czyli maksymalnego dopuszczalnego poziomu w UE. Podwyżki obowiązywałyby przez trzy lata.
Musimy rynkom finansowym powiedzieć, że jesteśmy przygotowani na wszystkie ewentualności. Nie wyobrażam sobie sytuacji - a właściwie wyobrażam sobie, tylko ciarki mnie przechodzą - iż rynki finansowe mogłyby dojść do wniosku, że Polska jest krajem niestabilnym i nie ma pomysłu na przyszłość.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry