Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 09.04.13 / Powrót

Albo III filary, albo życie na krawędzi ubóstwa
Dział: Makroekonomia

Mickiewiczowskie "Głupi niedźwiedziu, gdybyś w mateczniku siedział " pasuje jak ulał do zachowania Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Od kilku lat OFE nie są już traktowane jako sukces, ale raczej jako źródło problemów, jednak kolejny, otwarty atak na ich funkcjonowanie wymagał dodatkowych argumentów. Izba - przedstawiając koncepcję tzw. wypłat programowanych, czyli przez okres krótszy niż statystyczne dalsze trwanie życia - dała krytykom OFE wspaniały prezent. Zarzucono jej egoizm, głupotę i pazerność.

Dwa istotne zarzuty


Na poważnie natomiast wysunięto wobec tej propozycji dwa podstawowe zarzuty.
- Po pierwsze, jeśli świeżo upieczony emeryt zażyczy sobie wypłaty całej zgromadzonej w OFE sumy przez dziesięć lat, a wbrew swoim przewidywaniom będzie żył dłużej - to z czego będzie się utrzymywał?
- I po drugie, jeśli rzeczywiście umrze wcześniej, niż przewidywała statystyka umieralności (dla osoby 67-letniej to średnio jeszcze 16 lat życia), wybierając do tego czasu z OFE całość zgromadzonych na swoim koncie środków (a jeśli nawet nie zdąży, to resztę otrzyma w spadku rodzina) - to z czego OFE będą wypłacać emeryturę osobie, która zechce pożyć lat np. 90? Przecież po 16 latach, czyli w wieku 83 lat, jej konto w OFE już się wyczerpie!
Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że pierwszy zarzut nie jest zasadny. Koncepcja wypłat programowanych zawierała istotny warunek: można było wybrać wariant emerytury wyższej, ale wypłacanej krócej tylko wtedy, gdy druga część emerytury - z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - gwarantowała co najmniej emeryturę minimalną - i to z niej utrzymywałby się emeryt po wyzerowaniu konta w OFE.
Drugi zarzut pozostaje jednak w mocy i dziwię się, że fachowcy z OFE nie wyjaśnili, jak sobie z tym dadzą radę. Mogą oczywiście odpowiedzieć, że to sprawa funduszy, skąd wezmą pieniądze, i państwo może się nie martwić, jednak system emerytalny nie może być budowany na zasadzie "jakoś to będzie".
Atak na OFE, choć miał podstawy, był więc trochę za ostry i podszyty, zwłaszcza ze strony partyjnych liderów, politycznymi intencjami. Nie zmienia to faktu, że dalszy los OFE jest niepewny i wymaga dyskusji. Ta dyskusja - i bardzo dobrze - już się zaczęła, mam jednak wrażenie, że zaczynamy spierać się o pietruszkę.

Po co powstały OFE?

Wielokrotnie pisano już o powodach utworzenia OFE, ale warto przypomnieć. Po pierwsze, chodziło o to, aby część składek emerytalnych - a to przecież miliardy złotych - zaczęła pracować na rzecz rozwoju gospodarki, dzięki zainwestowaniu ich w akcje firm czy np. w obligacje drogowe. Po drugie zaś, zakładano, że długofalowy przyrost wartości tych papierów pozwoli wypłacić wyższe emerytury, niż gdyby zachowano tradycyjny system. Rzeczywiście, różne badania (np. prof. Jay R. Rittera z Uniwersytetu Floryda) wskazywały, że są na to spore szanse.
Cele jak najbardziej słuszne, pozostawało tylko opracować nieszkodliwą dla finansów państwa metodę ich sfinansowania, gdyż przekazywanie części składki do OFE spowodowało ubytek środków w ZUS-ie, niezbędnych do wypłaty bieżących emerytur.
Założono, że będą to wpływy z prywatyzacji oraz oszczędności wynikające z likwidacji różnych przywilejów emerytalnych. I tu zaczął się problem. Nie wchodząc w przyczyny (niestety, w dużym stopniu subiektywne) ani jedno, ani drugie źródło "nie wypaliło". Ubytek w ZUS-ie wypełniany jest przez dodatkową dotację budżetową, co zwiększa deficyt finansów publicznych i dług publiczny - ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Powstaje jednak pytanie: a może warto ponieść te konsekwencje, biorąc pod uwagę ważność wymienionych wyżej celów? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, bo rzeczywistość nie jest ani czarna, ani biała. Znaczną część otrzymywanej składki OFE rzeczywiście lokują w akcje przedsiębiorstw (96 mld zł) i obligacje BGK (16 mln zł). To ważny i pozytywny obszar ich działalności. Trzeba go zachować i kontynuować, co oznacza, że postulaty likwidacji OFE bądź różne pomysły na zupełne zahamowanie dopływu środków byłyby szkodliwe dla gospodarki i nie powinny być realizowane.
Ale kto tak naprawdę te inwestycje finansuje? Pozornie pracownicy, bo przekazują część składki, ale tak naprawdę budżet, bo musi załatać ubytek w FUS-ie. Równie dobrze może być tak: pracownicy deklarują udział w OFE, ZUS co miesiąc sporządza zestawienie, ile kto przekazał, i przesyła je - ale bez pieniędzy - do OFE, OFE zakłada obywatelom konto, a pieniądze w kwocie wyliczonej przez ZUS przelewa do OFE budżet. I tak właśnie w istocie wygląda ten mechanizm. Jeśli tak na to spojrzymy, to wyłania się szereg ciekawych konstatacji.
Inwestycje OFE w rozwój przedsiębiorstw finansowane są po prostu przez wzrost deficytu i długu publicznego. Czy to sensowne? Tak, inwestycje można finansować z długu pod warunkiem, że państwo ma wpływ na kierunki wydatkowania tych środków. Drugim warunkiem jest sytuacja finansowa państwa, która wyznacza górne możliwości tego finansowania.

Czyja kasa i jak ją pomnażać?

Ci, którzy twierdzą, że obywatel powinien mieć prawo wyboru, czy skierować swoją część składki do OFE, czy do ZUS-u, nietrafnie używają słowa "swoją". Ta część składki jest zarówno "moja", jak i "nasza", bo bez dotacji budżetowej jakikolwiek wybór nie byłby w ogóle możliwy. Ponadto jest ona inwestowana i jeśli większość ludzi, pod wpływem okresowej bessy na giełdzie, zacznie się z OFE wycofywać, to straci na tym gospodarka i w efekcie oni sami.
Napisałem o inwestowaniu składki przekazanej do OFE, ale to nieścisłe. Fundusze przez wiele lat otrzymywały zbyt dużą część składki (7,3 proc. z 19,5 proc.) i nie były w stanie inwestować jej w akcje (nie było aż takiej podaży akcji na giełdzie). Dlatego za większość otrzymywanych środków kupowały obligacje skarbowe, które rząd wypuszczał, aby pokryć lukę w przychodach ZUS-u. W ten sposób coraz większe środki krążą między budżetem a OFE, dług publiczny narasta, gospodarka nie ma z tego nic, cieszą się tylko zarządy i właściciele OFE, którzy od każdego przekazywanego miliarda pobierają praktycznie za nic 3,5 proc., czyli 35 mln zł! Wprawdzie w 2011 r. składkę dla OFE obniżono z 7,3 proc. do 2,3 proc. (w tym roku - 2,8 proc.), czyli gwałtownie zredukowano nadmiar pieniędzy w OFE i upoważniono fundusze do śmielszego inwestowania w akcje - ale one i tak wolą niekłopotliwe i pewne obligacje.
Przejdźmy teraz do drugiej, zakładanej korzyści z OFE, a mianowicie podwyższenia emerytur dzięki lokowaniu składki w akcje i inne papiery. Zdania w tej sprawie są podzielone (ja akurat uważam, że pozytywny efekt jest możliwy), ale zgadzam się, że nasze fundusze z ich obecną polityką tego nie zapewniają. Starają się być inwestorami aktywnymi (stale sprzedają i kupują akcje), co na dłuższą metę nie przynosi przyrostu wartości portfela, generuje natomiast ogromne koszty (OFE pobierają 3,5 proc. od składki i do 0,5 proc. sumy aktywów rocznie).
OFE chlubią się 6-proc. realnym średniorocznym przyrostem wartości aktywów za minione 12 lat, ale liczą go specyficznie. Z każdych 100 zł składki najpierw zabierają 4 zł opłat, potem kupują papiery za 96 zł i jeśli po roku ich wartość rośnie do 101,8 zł, ogłaszają przyrost o 6 proc. Tyle że kandydat na emeryta wpłacił 100 zł i zarobił tylko 1,8 proc. Lepiej by zarobił na długoterminowej lokacie bankowej!
Temat ten bardzo wnikliwie przeanalizowali prof. Andrzej Sławiński i dr Dobiesław Tymoczko ("Rzeczpospolita z 23.03), którzy obliczyli, że jeśli chcemy zmaksymalizować wartość aktywów w długim okresie, to OFE nie powinny być inwestorami aktywnymi, ale pasywnymi, inwestującymi w akcje wg koszyka WIG i w długoterminowe obligacje infrastrukturalne. Nie tylko wartość aktywów byłaby wyższa, ale opłaty można by zredukować nawet 20-krotnie! Gdyby na takich warunkach działały przez minione 12 lat, dziś wartość aktywów byłaby o 12%, a po 40 latach o 40% wyższa! W przyszłości aż na taką korzyść liczyć już nie można (opłatę od składki trzy lata temu znacznie, choć niedostatecznie, obniżono), ale na wynik lepszy o 20-30 proc. liczyć można na pewno.

Jaka z tego emerytura?

Warto te i inne sugestie obu cenionych ekonomistów wziąć pod uwagę, ale jest jeszcze coś, o czym się nie dyskutuje. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: o jakich właściwie pieniądzach mówimy? Otóż, niestety, o bardzo małych. Tylko o tym kawałku emerytury, który naliczą nam OFE, czyli o tym, który uskładamy, odkładając co miesiąc 2,8 proc. pensji (taki jest dziś wskaźnik, jaki będzie - nie wiadomo). W wieku 67 lat, po 40 latach pracy, przeciętny Kowalski otrzyma ok. 490 zł (resztę z ZUS-u).
Jeśli nawet zmusimy fundusze do tańszego i bardziej racjonalnego działania, to uda nam się podwyższyć tę część emerytury o jakieś 125-150 zł. Za 40 lat płace będą jednak znacznie wyższe, a co za tym idzie - relatywna wartość tej kwoty będzie jeszcze niższa. To trochę tak, jakby w wyniku wielkich sporów, analiz i reform udało się podwyższyć dzisiejszą przeciętną emeryturę (1700 zł) raptem o 80 zł.
Dlatego właśnie spór, który się obecnie toczy, jest ważny z punktu widzenia finansów państwa (ile przekazywać do OFE), stymulowania rozwoju gospodarczego (jak i w co powinny być inwestowane składki) i zwykłego poczucia sprawiedliwości (zbyt wysokie opłaty w OFE), ale z punktu widzenia przyszłego emeryta jest to spór o pietruszkę. Ten dwufilarowy system to za mało. Albo zaczniemy dodatkowo oszczędzać własne pieniądze (III filar), albo na emeryturze będziemy żyli na krawędzi ubóstwa lub poniżej tego poziomu.

Co z tym zrobić?

- Postulat prawa wyboru: OFE czy tylko ZUS nie powinien być akceptowany. Bo wpływ funduszy na wysokość emerytury jest stosunkowo niewielki, ale już na gospodarkę spory.
- Należy wprowadzić przepisy skłaniające OFE do pasywnego inwestowania z niewielkim udziałem lokowania środków w obligacje skarbu państwa, znacząco obniżyć opłaty oraz wprowadzić zewnętrznie ustalany wskaźnik minimalnego przyrostu wartości aktywów (tzw. benchmark). Fundusze, które go nie osiągną, będą dopłacać ubezpieczonym różnicę.
- Wniosek najważniejszy: ani reformy OFE, ani ZUS nie zapewnią godziwych emerytur. Świadczenia wyliczane z nagromadzonych składek będą relatywnie znacznie niższe niż dziś. Grozi nam powstanie wielomilionowej grupy sfrustrowanych emerytów i spore koszty budżetowe wynikające z obowiązkowej dopłaty do emerytur niższych od minimalnych. Sytuację może uratować tylko dobrowolne oszczędzanie w III filarze.
Niestety, w tej kwestii rząd - aczkolwiek zrobił więcej niż poprzednicy - nie podjął radykalnych działań. IKE i IKZE buksują w miejscu. Potrzebne są bardziej zdecydowane, materialne zachęty do oszczędzania w tej formie i szeroka sponsorowana przez rząd akcja informacyjna i promująca w mediach. Trzeba zrezygnować z dalszego podwyższenia składki do OFE do 3,5 proc., zatrzymać ją na poziomie obecnym (2,8 proc.), a z zaoszczędzonych w ten sposób środków pokryć koszty dodatkowych ulg i zachęt do oszczędzania w III filarze. First things first.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Powrót do "Publikacje" / Do góry