Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 26.06.18 / Powrót

Księżycowe wizje Morawieckiego
Dział: O polityce i politykach

W realizację pomysłów premiera pompowane są publiczne pieniądze. Trzeba o tym głośno mówić i obnażać bezsens tej fanfaronady. To właśnie zadanie dla opozycji.

Na pytanie, czy polityk powinien być wizjonerem, otrzymujemy co pewien czas nowe odpowiedzi. Donald Tusk uważał, że jak ktoś ma wizję, to powinien iść do lekarza, bowiem kluczowe znaczenie ma ciepła woda w kranie. Aleksander Kwaśniewski przeciwnie - doradzał kolegom z SLD, aby w ich rządzeniu było więcej wizji, a mniej telewizji. Mateusz Morawiecki wybrał trzecią drogę – co miesiąc jakaś wizja i od rana do wieczora sławiąca go telewizja (publiczna oczywiście).
Ostatnio nasz premier postanowił zafundować nam największe w Europie gigalotnisko w Baranowie za 35 mld zł (a może i więcej). Stosowną ustawę w trymiga uchwalił Sejm, a że Senat nie chciał być gorszy, właściwa komisja poświęciła na rozważenie kwestii, czy warto wydawać 35 mld złotych, całą godzinę. Opozycyjni malkontenci oczywiście marudzili, że nie przedstawiono ekspertyz, że na wiele pytań nie uzyskali odpowiedzi (np. dlaczego Baranów, a nie Modlin), ale z nimi tak zawsze… Nie rozumieją, że to lotnisko Polakom się po prostu należy! Wzruszona pani senator Czudowska (zgadnij, czytelniku, z jakiej partii?) powiedziała nawet, że: „Ten port to jest coś najpiękniejszego, co się Polsce na początku XXI wieku może przydarzyć”.
Muszę przyznać, że i ja się wzruszyłem. Już podrywałem się, aby zadeklarować gotowość do wzięcia w czynie społecznym udziału w niwelacji gruntu pod pierwszy pas startowy, gdy pani senator dodała: „To jest wspaniała inwestycja, obok innych projektów naszej formacji”. No właśnie, inne projekty…. Wyjąłem z teczki „Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju”, dwa lata temu zaprezentowaną z pompą przez wicepremiera Morawieckiego (mam ją zawsze przy sobie, gdy dopada mnie chandra, otwieram, czytam i zaraz jestem weselszy) i otworzyłem na stronie pt. „Projekty flagowe”.

Pierwszy z nich to projekt „Batory”. Rok temu Mateusz Morawiecki uroczyście zainaugurował, a biskup poświęcił stępkę pod pierwszy prom pasażerski. Nie było jeszcze projektu, nie było pieniędzy, ale stępka już była. Wicepremier Morawiecki ogłosił sukces, zapowiedział, że od polskich promów zaroi się na Bałtyku. Po roku nic się nie zmieniło – nadal nie ma projektu ani pieniędzy, jest tylko stępka, z tym że tknięta rdzą.
Następny projekt to „Lukstorpeda 2.0”, mający na celu m.in. wyprodukowanie polskiego Pendolino. Po roku producent , bydgoska „Pesa”, zanim jeszcze cokolwiek wyprodukowała, popadła w tarapaty finansowe i została faktycznie znacjonalizowana za pieniądze Polskiego Funduszu Rozwoju, czyli za nasze pieniądze.
Następny wehikuł, który miał uczynić z Mateusza Morawieckiego nowe, współczesne wydanie Eugeniusza Kwiatkowskiego, to projekt „Żwirko i Wigura” - czyli stworzenie z Polski światowego lidera w produkcji najbardziej technicznie zaawansowanych dronów i uzbrojenie w nie naszej armii. I co? I nic. Drony produkują u nas dziesiątki firm, dzieci dostają je na komunię i na tym koniec. Antoni M. obiecał wprawdzie zakupy dla wojska, ale że św. Antoni jest patronem rzeczy zagubionych, więc drony dołączyły do równie solennie obiecanych helikopterów i łodzi podwodnych.

I wreszcie projekt „Elektromobilność”, zgodnie z którym już w 2025 r. po polskich drogach ma jeździć milion wyprodukowanych w Polsce samochodów elektrycznych. Przeprowadźmy krótkie, ale logiczne rozumowanie. Załóżmy, że fabryka będzie produkować 200 tys. takich samochodów rocznie (tyle np. wynosi produkcja Opla w Gliwicach). Pomijając pytanie, czy ze względu na wysoką cenę takich samochodów w ogóle uda się na taką liczbę znaleźć nabywców - oraz czy jakość tego pojazdu będzie porównywalna z „elektrykami” niemieckimi czy japońskimi - produkcja musiałaby ruszyć najpóźniej w 2020 r., jeśli pięć lat potem po Polsce ma śmigać milion polskich „elektryków”. Tymczasem nie ma ani projektu samochodu, ani projektu fabryki, a wszystkim zajmuje się spółka Electromobility Poland, utworzona przez państwowe (a jakże!) przedsiębiorstwa, niemające nic wspólnego z motoryzacją. Jak dotychczas jedynym osiągnięciem jej założycieli po półtorarocznej działalności jest wymiana prezesa.
Nowy prezes z wzruszającą szczerością poinformował, że „od koncepcji do uruchomienia produkcji najlepsi potrzebują 5 lat”, a także, że: „ Musimy też sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wielkoseryjna produkcja takiego samochodu ma w Polsce sens. I po stronie startujących w postępowaniu zespołów jest udowodnienie, że tak jest.” Czyli mamy wątpliwości, czy to, co robimy, ma sens, ale ponieważ premier powiedział, że ma, więc my to udowodnimy.
W realizację wszystkich tych księżycowych pomysłów pompowane są publiczne pieniądze. Trzeba o tym głośno mówić i obnażać bezsens tej fanfaronady, której pełna jest Strategia (nie)Odpowiedzialnego Rozwoju. To właśnie jest zadanie dla opozycji, mogłaby dla celów takiej analizy powołać międzypartyjny zespół - ale najwyraźniej wystarcza jej (skądinąd potrzebna) krytyka płacowej pazerności polityków PiS. To zdecydowanie za mało.

Prezydent Duda chce zapytać Polaków, czy pragną żyć lepiej, szczęśliwiej i bezpieczniej. Jeśli pan prezydent tego nie wie, nie powinien ani chwili dłużej sprawować swej funkcji. A tak naprawdę zależy mu na pozytywnej odpowiedzi tylko na jedno pytanie: czy prezydent powinien mieć więcej władzy. Reszta to wabiki na Kościół, na rolników, na rodziców (w tym na ojców), na narodowców, związkowców itp. W sumie wykonano solidny kawał nikomu niepotrzebnej roboty. Są głosy, że nic z tego nie będzie, bo sami politycy PiS mają do tego pomysłu poważne zastrzeżenia. Przytaczana jest wypowiedź Marka Suskiego, szefa gabinetu premiera, który stwierdził, że „nie bardzo rozumie, o co chodzi z tym referendum”. To akurat żaden argument. Fakt, że pan minister Suski czegoś nie rozumie, nie powinno nikogo dziwić, przeciwnie – mogłoby to nawet świadczyć o sensowności projektu. Z tym że prezydenckie referendum to oczywiście nie ten przypadek. Poważni ludzie nie powinni podejmować nad nim dyskusji, bo jakakolwiek dyskusja tylko ten pomysł nobilituje.

Kaczyński namierzył „zdrajców”, głosujących (tajnie!) przeciw aresztowaniu senatora Koguta. Podobno wykorzystał w tym celu nagrania z senackiego monitoringu. Jeśli to prawda, to musiał się na tę prywatną inwigilację zgodzić marszałek Karczewski. Oh, wait…. miałem nie pisać o rzeczach oczywistych.


Źródło: POLITYKA nr 26 (3166), 27.06 - 3.07.2018)

Powrót do "Publikacje" / Do góry