Większość ekonomistów osiągnęła konsensus, co do najważniejszych wyzwań najbliższych trzech-czterech lat. Integracja z Unią Europejską i powrót na ścieżkę wzrostu gospodarczego to bez wątpienia także cele rządu. Odwrócenie tendencji recesyjnych ma w opinii rządu pierwszeństwo wobec spadku inflacji, czy obniżania deficytu obrotów bieżących. Warto jednak zauważyć, że nikt nie mówi o znaczącym zwiększaniu inflacji czy stosunku deficytu obrotów bieżących do PKB. Raczej o stabilizacji. Strategia gospodarcza rządu stwierdza wyraźnie, że współdziałanie władzy monetarnej i fiskalnej ma najpierw "zapewnić wyjście ze stanu stagnacji", a później "utrwalać wzrost w warunkach równowagi makroekonomicznej" (podkreślenie moje). Wyraźnie zapisano także, że "założona ścieżka umiarkowanego zwiększania wydatków budżetowych w warunkach wzrostu gospodarczego nie będzie grozić wzrostem skali deficytu budżetowego i nie będzie działać proinflacyjnie".
Na czym zatem polegać powinna współpraca NBP z innymi instytucjami? Wydaje się, że mają "szansę na sukces" zaproponowane przeze mnie cykliczne spotkania przedstawicieli banku centralnego z Komisją Finansów Publicznych. Z przyjemnością zauważyłem, że dostrzegli i pozytywnie przyjęli tę propozycję zachodni inwestorzy, np. znamienity bank inwestycyjny Merrill Lynch. Pierwsze spotkanie komisji z udziałem przedstawicieli NBP przebiegło spokojnie i obyło się bez pożałowania godnych ekscesów, których świadkami byliśmy na sali sejmowej. Tak trzymać.
Co się zaś tyczy relacji rząd - NBP, to w marcu i kwietniu rząd powinien przekazać Sejmowi pakiet ustaw, które zostały zapowiedziane w strategii gospodarczej. Pora odblokować sztywny rynek pracy. Zmiany proponowane przez rząd powinny pozwolić na obniżenie minimalnego tempa wzrostu gospodarczego potrzebnego do zmniejszania bezrobocia. Nie staniemy się natychmiast podobni do USA, gdzie wzrost PKB o nieco ponad 1 proc. powoduje, że bezrobocie nie rośnie, ale może pułap 5 proc. zostanie obniżony. Do tego dochodzą zmiany zawarte w pakiecie "Przede wszystkim przedsiębiorczość". Obniżanie obciążeń podatkowych, zwiększenie limitów dla osób rozliczających się z działalności gospodarczej w formie ryczałtu czy karty podatkowej, a także rzadsze rozliczanie się z fiskusem i ZUS to realizacja postulatów, które pracodawcy od dawna kierowali pod adresem rządu i parlamentarzystów.
Czy RPP może i powinna wspomóc ten proces? Na pewno tak. Zapowiadane od dość dawna przez analityków ożywienie gospodarcze jakoś nie nadchodzi. Miał być pierwszy kwartał 2002 r., teraz już nawet nie drugi. No, może w trzecim. Powoli zaczyna to przypominać jedzenie kanapki, po której wciąż przesuwamy nosem kawałek szynki, aby go zbyt szybko nie ugryźć. Nie muszę chyba dodawać, że nosem dbającym o to, aby za wcześnie się nie najeść jest RPP. A może jednak przestać wąchać i chociaż skosztować?
Niektórzy członkowie RPP są mocno przywiązani do swojego sposobu rozumowania. Próbują oni lansować pogląd (który zbyt łatwo jako własny przyjmuje także liczna grupa dziennikarzy), że zdania odmienne wyrażają wyłącznie ekonomiczni szarlatani. Zadałem sobie jednak trud i przejrzałem ostatnie opracowania największych na świecie banków inwestycyjnych. I cóż tam znajdujemy?
Ekonomiści z Dresdner Kleinwort Wasserstein w raporcie z 27 lutego br. stwierdzili, że jest zbyt wcześnie, by mówić o ożywieniu gospodarczym (jest więc pole dla działania banku centralnego). Analitycy Goldman Sachs w swoim raporcie z 28 lutego uważają, że rozluźnienie polityki pieniężnej połączone ze znaczącym wzrostem inwestycji publicznych i przyspieszeniem negocjacji akcesyjnych ma duże szanse na sukces. Oczekują obniżki o 100-150 punktów bazowych na koniec I kwartału i 250 punktów bazowych w horyzoncie sześciu miesięcy. Uznają, że stopy procentowe i inflacja powinny zbliżać się powoli do poziomu europejskiego (następował będzie proces konwergencji). Zauważają jedynie, że istnieje ryzyko niedostosowania przychodów prywatyzacyjnych do planów inwestycyjnych, które może prowadzić do zwiększenia podaży obligacji i spowolnienia procesu konwergencji długoterminowych stóp procentowych. Podobnie specjaliści z UBS Warburg (raport z 8 marca) uznali, że inflacja i stopy procentowe NBP będą miały mniejsze znaczenie w najbliższej przyszłości, gdyż rynek baczniej będzie obserwował rozmiary podaży papierów skarbowych.
Z kolei Morgan Stanley (raporty z 7 i 11 marca) uznaje, że nie ma obaw związanych z tzw. efektem podażowym. Popyt na aukcjach na obligacje skarbowe kilkakrotnie przekracza podaż. Rekomendują zatem pozostawanie na polskim rynku, co oznacza oczekiwanie na spadek stóp długoterminowych. Oczekują obniżki stóp procentowych jeszcze w tym miesiącu. Dodają także, że oczekiwana inflacja na koniec roku wynosi 4,4 proc., co powinno
skłonić bank centralny do przywiązywania mniejszej wagi do dyscypliny budżetowej i dynamiki depozytów bankowych oraz do obcięcia stóp. Podobnie uważają ekonomiści Credit Suisse First Boston (raporty z 27, 28 lutego i 8 marca). Ich zdaniem pomimo wysokiej podaży popyt na papiery skarbowe jest wciąż bardzo wysoki i kilkakrotnie większy od wartości oferowanych papierów. Ich oczekiwania inflacyjne są jeszcze niższe (oczekiwana inflacja na koniec roku 3,5 proc.), co pozwala na obniżkę rzędu 150 punktów bazowych w najbliższych miesiącach pomimo niepewności związanej z polityką fiskalną.
Analitycy wspomnianego już banku Merrill Lynch (raporty z 25, 28 lutego i z 1 marca) stwierdzają, że zachowanie cen żywności potwierdza, że inflacja utrzymuje się na niskim poziomie, co uzasadniałoby dalsze rozluźnianie polityki pieniężnej. Oczekują zatem obniżki stóp procentowych. Ekonomiści z tego banku wyraźnie wskazują, że skutkiem wysokich realnych stóp procentowych jest wolny wzrost gospodarczy i najwyższe w historii 18 proc. bezrobocie, a stopa realna pomimo obniżek o 900 punktów bazowych pozostaje wciąż wysoka.
Także bankowcy z JPMorgan (raporty z 1, 7 i 8 marca) uznają, że ryzyko wzrostu inflacji jest umiarkowane. Zauważają, że nastąpiła poprawa stosunków między bankiem centralnym i rządem i oczekują obniżki o (sic!) 350 punktów bazowych w I połowie roku. Jako podstawę formułowania oczekiwań wskazują niską inflację i niski wzrost gospodarczy. Obawiają się jedynie, że napięcia między RPP i rządem mogą spowodować wolniejsze obniżanie stóp.
Z kolei analitycy ze Schroeders Salomon Smith Barney (raport z 12 lutego) oczekują wzrostu gospodarczego na poziomie 0,9 proc. Według nich będzie to wynikiem restrykcyjnej polityki pieniężnej. Uważają, że wydatki konsumpcyjne będą niskie ze względu na bezrobocie, uznają więc, że niska inflacja pozwala na obniżki stóp w celu pobudzenia gospodarki. Także deficyt obrotów bieżących pozostanie ich zdaniem na niskim poziomie z uwagi na niski popyt wewnętrzny. Pomimo że oczekują obniżek stóp rzędu 150-200 punktów bazowych w tym roku, uznają, że nawet po cięciach stóp nominalnych, stopy realne będą wysokie jak na takie tempo wzrostu gospodarczego.
Na koniec jeszcze opinia agencji ratingowej Standard & Poor's, która w raporcie z 26 lutego podkreśla, że pomimo obniżek stóp w ostatnim roku poziom realnych stóp procentowych utrudnia obsługę kredytów przez przedsiębiorstwa i osoby prywatne, co zwiększa ilość złych długów.
Na co wskazują przywołane przeze mnie opinie? Widać, że niektóre banki inwestycyjne są w swoich oczekiwaniach nawet bardziej radykalne od krajowych polityków. Znakomita większość analityków z renomowanych banków inwestycyjnych uważa, że polskiej gospodarce przydałaby się kolejna obniżka stóp procentowych. Uznają po prostu, że bank centralny powinien jednak prowadzić politykę antycykliczną. Oznacza to, że polityka NBP nie jest bezdyskusyjnie słuszna.
Może zatem rząd, który oczekuje obniżek stóp procentowych, ma po temu jakieś podstawy? Może niektórym członkom RPP przydałaby się autorefleksja, skoro nawet wśród jej członków nie ma jednomyślności. Staram się wczuć w rozumowanie człowieka przekonanego o swoich racjach, tak jak przekonana jest część rygorystycznie nastawionych członków RPP. Otóż jeżeli broni się jakichś racji przeciwko grupie oponentów w niesprzyjających warunkach zewnętrznych (stagnacja gospodarcza), to aby nie zabrnąć w ślepy upór, trzeba zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze, czy wśród adwersarzy znajdują się osoby, których kompetencje doceniam i po drugie, czy przyjęcie ich argumentacji niesie za sobą duże ryzyko daleko idących negatywnych konsekwencji? Na pierwsze z pytań odpowiedź jest oczywista. Wymieniłem powyżej dziewięć poważnych instytucji finansowych sugerujących złagodzenie polityki pieniężnej. Pogląd ten jest podzielany przez tak wybitnych ekonomistów jak Stanisław Gomułka czy Witold Orłowski. Wreszcie wśród "gołębi" w RPP także znajdujemy znamienite nazwiska.
A co do ryzyka i konsekwencji, to naprawdę trzeba być wyjątkowym czarnowidzem, aby udowodnić, że gdyby w lutym doszło do obniżenia stóp procentowych o 100 punktów bazowych, to nastąpiłby niedopuszczalny wzrost inflacji czy deficytu obrotów bieżących (jeśli w ogóle by nastąpił). Poza tym RPP zawsze mogłaby zareagować na prognozy mówiące o odwróceniu dotychczasowych tendencji. Jak powiedział w wywiadzie udzielonym 15 marca "Parkietowi" Giancarlo Perasso, ekonomista z banku JPMorgan "...każdy bank centralny na
świecie podnosi i obniża stopy procentowe stosownie do bieżącej oceny rozwoju sytuacji. Takiej właśnie manewrowości RPP brakuje, ale ponieważ powstała w lutym 1998 r., jest to instytucja bardzo młoda i brakuje jej odwagi".
Podsumowując ten wątek: warto, gdy spór jest bardzo zaogniony, spróbować spojrzeć na własne poglądy z pewnego dystansu.
Co jeszcze oprócz impulsu prowzrostowego mogłaby dać obniżka stóp? Rozwój budownictwa mieszkaniowego, jak pokazują przykłady innych krajów, możliwy jest tak naprawdę przy jednocyfrowych stopach procentowych. Decyzje RPP powoli zmierzają w tym kierunku (stopa referencyjna znajduje się już na poziomie 10 proc.), ale rząd słusznie chciałby ten proces przyspieszyć. Ma temu służyć program taniego i dostępnego kredytowania budowy
mieszkań - stopa procentowa 20-letniego kredytu nie będzie przekraczała 9 proc. Oczywiście w regulacjach systemowych należy ustalić np. limity oprocentowania, przy jakich refundacja się należy. Inaczej mówiąc, już zawczasu należy wyeliminować pokusę udzielania kredytów po stopie 50 proc., z czego klient będzie spłacał odsetki wg stopy 9 proc., a resztę via BGK, dopłacał będzie skarb państwa. Biorąc pod uwagę rentowności obligacji skarbowych, sfinansowanie tanich kredytów mieszkaniowych wbrew utyskiwaniom niektórych ekonomistów wcale nie musi być bardzo kosztowne dla budżetu. Może za to poprzez bezpośrednią konkurencję skłonić banki komercyjne do innych reakcji na decyzje RPP. Dotychczas banki komercyjne reagowały z opóźnieniem i zwykle w mniejszej skali. Efektem tego była de facto polityka procykliczna - w sytuacji spowolnienia wzrostu gospodarczego bank centralny obniżał stopy procentowe, ale realne stopy kredytowe w bankach komercyjnych zamiast spadać, rosły, co mogło dodatkowo wpływać na spowolnienie wzrostu gospodarczego. Banki komercyjne nie obniżają w dostatecznym tempie stóp kredytowych, choć czynią to skwapliwie w odniesieniu do stóp depozytowych. Tłumaczą to trudną sytuacją gospodarczą i dbałością o wynik finansowy. Takie zachowanie prowadzi do zwiększania różnicy między oprocentowaniem depozytów i kredytów. Rośnie więc marża odsetkowa. Czy to aby nie pachnie oligopolem?
Tak więc pojawienie się państwa jako silnej konkurencji dla banków komercyjnych powinno doprowadzić do zmiany tej sytuacji poprzez wzrost konkurencji w systemie bankowym. Korzyścią dla wszystkich byłyby wówczas niższe stopy kredytowe. Gdyby RPP obniżyła stopy procentowe, spaść mogłyby także wydatki budżetu na dopłaty do kredytów mieszkaniowych, a tym samym mniejszy mógłby być deficyt budżetowy i podaż papierów skarbowych - a to dałoby kolejny impuls do obniżki stóp kredytowych.
Obniżka stóp umożliwia zwykle także redukcję kosztów obsługi długu publicznego. W połączeniu z nową strategią konstruowania budżetu pozwoliłoby to uniknąć pułapki zadłużenia, czyli sytuacji, w której przyrost kosztów obsługi długu byłby szybszy niż przyrost PKB. Rosnący udział kosztów obsługi długu publicznego w PKB jest charakterystyczny dla pułapki finansów publicznych i mógłby zakończyć się kryzysem finansowym. A trzeba pamiętać, że koszty obsługi długu w 2002 r. skokowo się zwiększyły. Wiele zależy oczywiście od reakcji rynków finansowych na decyzję o obniżce, a zatem od kształtowania się krzywej dochodowości. Skoro jednak analitycy rynkowi widzą możliwość obniżania stóp, to chyba nie ma się czego obawiać.
Dyskusja na temat polityki pieniężnej powinna się więc toczyć, a głosy krytyki, nawet tak gruntownej jak obecnie, nie powinny być przez RPP odbierane jako niedopuszczalny nacisk. Rzecz tylko w tym, aby dyskusja odbywała się w atmosferze powagi i poszanowania dla konstytucyjnej roli i miejsca wszystkich zaangażowanych w tę dyskusję instytucji.
Uchwałę Sejmu postrzegam jako dopuszczalny sposób wyrażania poglądów przez najwyższą izbę. Warto przypomnieć, że konstytucja w art. 227 ust. 6 przewiduje, iż RPP przedkłada Sejmowi założenia polityki pieniężnej, a także sprawozdanie z ich realizacji. Przecież niekoniecznie po to, aby posłowie odłożyli sobie te dokumenty do domowego archiwum. Należy przyjąć, że parlamentarzyści mogą wyrazić swoje zdanie właśnie w formie uchwały. Ta, przyjęta przez Sejm, jest stonowana w treści i nie narusza moim zdaniem niczyjej niezależności. Takie ryzyko niosłaby natomiast ze sobą nowelizacja przepisów dotyczących RPP. Ustawowe wkraczanie w funkcjonowanie RPP to jednak rozwiązanie konstytucyjnie dyskusyjne, którego uzasadnieniem mogłaby być tylko ekstremalna, inaczej nierozwiązywalna sytuacja. Nie ukrywam, że nie widzę powodów do podejmowania tak drastycznych kroków.
Na zakończenie słynnej, zarazem parlamentarnej i nieparlamentarnej dyskusji o polityce pieniężnej (przypomnę, że Prezydium Sejmu skierowało wystąpienia kilku krewkich dyskutantów do komisji etyki poselskiej) wezwałem do kontynuowania dialogu pod hasłem: "Wysłuchać i zrozumieć partnera". Podtrzymuję to wezwanie.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|