Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 07.07.10, 11:18 / Powrót

No to mamy prezydenta

Bronisław Komorowski wygrał o włos. Zwycięstwo mogło być bardziej zdecydowane, gdyby nie zawiódł jego sztab, który okazał się mniej sprawny niż sztab Jarosława Kaczyńskiego - pisze Marek Borowski w TEMI.
Pokazały to m.in. debaty telewizyjne. Rozczarowały one z kilku powodów. Po pierwsze, kandydaci zamiast ścierać się ze sobą, wygłaszali z reguły znane już, prezentowane wcześniej oświadczenia. Niestety, sztaby wyborcze nie zgodziły się na to, by kandydaci mogli zadawać sobie wzajemnie pytania i komentować odpowiedzi, a szkoda, bo pozwoliłoby to wydobyć różne niuanse w ich stanowiskach. Do polemik dochodziło tylko sporadycznie, wbrew przyjętej formule i te fragmenty debat były najciekawsze.
Po drugie, Komorowski i Kaczyński mówili tak, jakby pretendowali do funkcji premiera, a nie prezydenta. Większość ich obietnic dotyczyła spraw, które nie leżą w kompetencji prezydenta lecz szefa rządu, natomiast o tym, jaką mają wizję prezydentury dowiedzieliśmy się niewiele.
Po trzecie, ze swoich ról wyszli dziennikarze, którzy nie potrafili ukryć własnych sympatii politycznych.
W pierwszej debacie, ciekawszej i bardziej merytorycznej, wyraźnie lepszy był Komorowski. Wypowiadał się jasno, konkretnie. Był bardziej wiarygodny, inicjował polemiki. Kaczyński sprawiał natomiast wrażenie spiętego, nie odpowiadał wprost na niektóre pytania. Miał komentowaną długo wpadkę w sprawie Białorusi. W drugiej debacie Komorowskiemu zabrakło kondycji i Kaczyński trochę odrobił straty. Widać było, że został lepiej przygotowany przez sztabowców, miał „kwity”, którymi zaskoczył Komorowskiego. Wypomniał mu np. głosowanie przeciw zwiększeniu wydatków na różne cele społeczne, w tym pomoc dla studentów, wynagrodzenia dla nauczycieli, program „Szklanka mleka” itp. Nie była to gra fair, ponieważ chodziło o głosowania nad zgłoszonymi przez opozycję poprawkami do budżetu, które ten budżet rozbijały. Kaczyńskiemu można by zrobić podobny zarzut sięgając do okresu, gdy rządził, opozycja zazwyczaj bowiem wnosi do budżetu „przyjemne” dla ludzi poprawki o charakterze socjalnym, a koalicja je odrzuca. Komorowski się nie połapał i dla niektórych wyborców wywód jego konkurenta mógł być przekonujący.
Pytania w drugiej debacie były słabsze, ale dziennikarze „wykazali się” inaczej. Pytanie Joanny Lichockiej, która reprezentowała telewizję publiczną, trwało dłużej niż odpowiedzi kandydatów, przy czym Kaczyński odpowiedź czytał z kartki. Czy była to „ustawka”, to znaczy kandydat PiS znał wcześniej pytanie, nie wiem, więc powiem tylko, że wyjątkowo trafiło ono w jego oczekiwania.
Jarosław Gugała reprezentujący „Polsat” manifestował z kolei niezadowolenie z odpowiedzi kandydatów i strofował ich za brak wiedzy. Uznał, że jako były ambasador Polski (w Urugwaju) wie lepiej i ma do tego prawo. Niektórzy twierdzili nawet, że debatę wygrał właśnie Gugała.
Katarzyna Kolenda-Zaleska, znana z sympatii do Lecha Wałęsy, usiłowała natomiast ubić własny interes i pogodzić Kaczyńskiego z Wałęsą.
W sumie o żadnym z kandydatów nie można powiedzieć, że był porywający i poraził siłą swoich argumentów. Debaty, które toczyły się w 2005 r. między kandydatami na prezydenta, a także w 2007 r. między reprezentantami partii politycznych były znacznie atrakcyjniejsze. Niemniej jednak w kilku sprawach poglądy i stanowisko Komorowskiego były bardziej precyzyjne, a z punktu widzenia mojego i wyborców lewicowych bardziej przekonujące.
Wynik Komorowskiego mógłby też być nieco lepszy, gdyby nie „misterny” plan Grzegorza Napieralskiego, żeby wybory wygrał Kaczyński, bo wtedy SLD byłoby w Sejmie niezbędne do odrzucenia weta. Dlatego krytykował obu kandydatów mówiąc jawną nieprawdę, że "wspólnie budowali IV RP, a dla takich ludzi nie powinno być w polityce miejsca" i zniechęcał swoich wyborców do głosowania, co zwiększało szanse Kaczyńskiego. To wyjątkowo cyniczne i nieprzyzwoite postępowanie pewien rezultat przyniosło: wg moich obliczeń ok. 30% wyborców Napieralskiego nie głosowało lub nie poparło żadnego kandydata. Na szczęście większość "nie dała się zwariować" ani też nabrać Kaczyńskiemu, który nagle odkrył, że jest lewicowcem. Postępowanie Napieralskiego pozostawia jednak niesmak i obniża wartość jego wyniku z pierwszej tury.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 7 lipca 2010

Powrót do "Wiadomości" / Do góry