Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 16.02.11, 11:42 / Powrót

Mordo ty moja...

Słynne spoty PiS z kampanii wyborczej w 2007 r. zawierające zwrot „mordo ty moja” były dla mnie dzwonkiem ostrzegawczym - pisze Marek Borowski w TEMI. W zasadzie powinny wszystkich zaalarmować i otrzeźwić, bo partiom nie przystoi w ten sposób zabiegać o głosy wyborców. Nie można grać wyłącznie na emocjach. Politycy to nie proszek do prania. Niestety, cztery lata temu otrzeźwienie nie nastąpiło. Wszystkie ugrupowania poszły w kierunku PR-owskich wyścigów, które angażowały ogromne pieniądze. Chcąc nie chcąc zachowały się więc podobnie jak producenci proszków do prania. Mimo świadomości, że skuteczność telewizyjnych i radiowych reklam jest niska – wielu ludzi nie zwraca na nie uwagi, albo reaguje irytacją - wszyscy czują się zobowiązani je dawać, bo konkurencja nie śpi. Partie też uznały, że jeśli nie usiądą na tej karuzeli, to mogą przegrać wybory. To powodowało sprzężenie zwrotne i nakręcało spiralę wydatków. Inne formy zdobywania wyborców, w tym bezpośrednie kontakty, docieranie z żywym słowem, zostały zaniedbane.
Na szczęście otrzeźwienie przyszło teraz i to nawet wcześniej niż przypuszczałem. Gdy w grudniu ubiegłego roku dyskutowaliśmy nad kodeksem wyborczym i decydowaliśmy o ograniczeniu możliwości reklamowania kandydatów na billboardach (tak jak we Francji będą tylko plakaty, i to w wyznaczonych miejscach) wyraziłem żal, że Sejm nie poszedł o krok dalej i nie zabronił również płatnych reklam telewizyjnych. W gruncie rzeczy odgrywają one rolę ruchomych billboardów, a przy tym są znacznie droższe i premiują ugrupowania, które mają więcej pieniędzy. W dodatku bardzo często wprowadzają w błąd. Miałem nadzieję, że kiedyś to zmienimy i dwa miesiące później zmieniliśmy. Klub PJN przedstawił odpowiednią nowelizację Kodeksu wyborczego, która przy sprzeciwie PiS została uchwalona. Czy będzie obowiązywać już w tych wyborach? PiS zapowiedziało złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego, bo nowela została uchwalona i podpisana, zanim kodeks wyborczy wszedł w życie, w okresie vacatio legis. Chce się też zwrócić w tej sprawie do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, Parlamentu Europejskiego, OBWE i Rady Europy, gdyż jego zdaniem zakaz reklamy jest zamachem na wolność słowa i wolność obrotu gospodarczego, oznacza „kneblowanie” opozycji i „putynizację” polskiej polityki.
O ile niedociągnięcia legislacyjne i fakt, że nowelizacja ustawy została uchwalona w tak krótkim czasie mogą stanowić podstawę do jej zaskarżenia – choć nie widzę najmniejszego powodu, by czekać z dobrym rozwiązaniem jeszcze 4 lata - o tyle pozostałe zarzuty są absurdalne. Zakładają też istnienie jakiegoś tajnego porozumienia (spisku?) między PJN jako wnioskodawcą nowelizacji i PO, być może z udziałem SLD. Ciekawe tylko, że gdy Sejm głosował nad zakazem reklam na wielkich bilboardach PiS nie grzmiało o ograniczaniu demokracji i było za.
Z demokracją jest tak, że jeśli w jakichś sytuacjach nadużywa się, na przykład wolności słowa, to naturalną reakcją, także w ustroju demokratycznym, jest zastosowanie pewnych hamulców, czy barier, których gdyby nie było nadużyć, nie trzeba byłoby stosować.
Projekt PJN przewidywał zakaz publikacji płatnych ogłoszeń i audycji wyborczych we wszystkich środkach masowego przekazu, jednak Sejm opowiedział się za poprawkami zaproponowanymi przez PO, by partie mogły publikować płatne ogłoszenia w prasie i w internecie. Uważam to za słuszne. Z badań wynika, że gazety czyta dziś ok. 10% obywateli. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do telewidzów są oni świadomymi odbiorcami reklam. Decydują się na kupno określonej gazety i zapoznają z wybranymi przez siebie tekstami. Mają możliwość ich analizy i czas na refleksję. Taka reklama jest więc sensowna, poza tym znacznie tańsza. Kosztuje kilka a nie kilkanaście tysięcy złotych, jak spot telewizyjny, więc także mniejsze, biedniejsze partie mogą sobie na nią pozwolić. Z kolei internet ma słabszą siłę rażenia niż telewizja. Zresztą i tak jest możliwość indywidualnego reklamowania się, np. na Facebooku. A telewizja nie dość, że ma największy zasięg, to wciąga jak narkotyk.
Ograniczenie reklam wyborczych to zatem nie ograniczenie demokracji, jak chce Polakom wmówić PiS, lecz wyrównanie szans wyborczych partii.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 16 lutego 2011

Powrót do "Wiadomości" / Do góry