Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 01.03.12, 21:30 / Powrót

Mankamenty debaty publicznej

We wczorajszej "Rozmowie Dnia" w "Superstacji" Marek Borowski stwierdził m.in. że jednym z głównych problemów naszej debaty publicznej jest to, że ma ona charakter albo plotkarski albo przyczynkarski. W telewizyjnych programach informacyjnych dominują sensacyjki, dowcipy i żarty. Przytaczane są różne niemerytoryczne, żartobliwe wypowiedzi posłów z trybuny sejmowej, zamiast dwóch, trzech zdań, które charakteryzowałyby stosunek posła danego ugrupowania politycznego do omawianego tematu czy propozycji rządu. Jeśli nawet w wystąpieniach klubów opozycyjnych jest 80 proc. demagogii, to ludzie powinni ją usłyszeć. Przytaczanie bon motów kompletnie nic nie daje.
Zdaniem Marka Borowskiego, telewizja publiczna w I, II i III programie powinna pokazywać dużo debat ekspertów i polityków na istotne tematy. Teraz tego nie robi, ponieważ żyje głównie z reklam. Czerpie z nich 85 proc. wpływów i w związku z tym nadaje audycje, które przyciągają kilka milionów widzów, a nie kilkaset tysięcy. Trudno natomiast żywić o to pretensje do mediów komercyjnych.
Nie da się pominąć polityków w debacie publicznej, ponieważ to oni tworzą prawo, podstawy dla różnego rodzaju zmian oraz te zmiany wprowadzają. Trochę lepiej jest z dyskusją między ekspertami, czy poważnymi dziennikarzami specjalizującymi się w konkretnej problematyce na łamach prasy.
Marek Borowski wyróżnił trzy rodzaje debaty publicznej. Pierwsza, najpopularniejsza i najbardziej spektakularna, ale i najmniej wartościowa koncentruje się na tym, co kto powiedział, jaką gafę strzelił, na kogo napadł. Druga, jest związana ze sprawami ważnymi, ale wynikającymi z potrzeby chwili. Np. jest kryzys ekonomiczny w strefie euro i na świecie, który odbija się także na Polsce. Wynikają z tego określone konieczności w sferze finansów, np. redukcji deficytu, redukcji długu, podwyższenia wieku emerytalnego, podniesienia składki rentowej. Dyskusja jest tu w pewnym sensie uzależniona od postępowania rządu. Jeżeli daje on na nią czas, a nawet trochę ją pobudza, to dobrze. Ale często zdarza się, że mamy bardziej do czynienia z agitacją niż z konsultacją i dyskusją, a to już gorzej. Trzeci rodzaj debaty dotyczy strategii na przyszłość. Prognozy tego, co będzie za 10 – 15 lat i wynikających z tego zadań na dziś. Poza fragmentarycznymi sprawozdaniami z konferencji ekspertów taka debata u nas w zasadzie nie istnieje. Tymczasem np. kwestie demograficzne, o których ostatnio głośno, czy długość pracy, powinny być porzedmiotem zarówno debaty drugiego, jak i trzeciego rodzaju. Chodzi bowiem z jednej strony o potrzeby chwili, czyli finanse państwa, o to, czy będziemy musieli podwyższać podatki, ale też o działania perspektywiczne. Np. wydłużenie czasu pracy wymaga dostosowań w systemie ochrony zdrowia, systemie socjalnym, a także permanentnej edukacji.
Niewykorzystaną okazją do debaty publicznej na temat strategii na przyszłość był Raport "Polska 2030" przygotowany przez zespół pod kierunkiem Michała Boniego. Było na ten temat trochę szumu w gazetach, ale sprawa szybko ucichła, a Raport wylądował na półce. Tymczasem to powinno wyglądać tak, że poszczególni ministrowie opracowują na podstawie takiego Raportu plany dla siebie, prezentują je publicznie, starają się realizować, rozliczają się itd.
Na pytanie, czy fundusze unijne mogłyby być wydawane lepiej z punktu widzenia przyszłości Polski Marek Borowski odpowiedział, że na pewno tak, natomiast bardzo trudno powiedzieć, co konkretnie powinno się zmienić jeżeli nie ma właśnie koncepcji strategicznej.
Za sprawy, które są i będą istotne, i w związku z tym powinny być rozwiązywane systemowo przez wiele lat, uważa Marek Borowski m.in. problem demograficzny, pomocy socjalnej, która jest źle adresowana, bezpieczeństwa energetycznego (jest koncepcja budowy elektrowni atomowych, ale nie ma dyskusji, debaty, pokazania argumentów za i przeciw), a także gospodarki opartej na wiedzy. O potrzebie zbudowania tej ostatniej wielu mówi, ale jak to zrobić - nie wiadomo. Import maszyn zza granicy to etap konieczny – przeskakujemy w ten sposób pewne etapy technologiczne, ale musimy sobie zadać pytanie, na czym będą polegały przewagi konkurencyjne Polski za 20 lat. Dzisiaj polegają przede wszystkim na wchłanianiu nowoczesnej technologii czyli pewnym przyspieszaniu tempa wzrostu wydajności pracy i na stosunkowo niskiej cenie siły roboczej. Mamy tu jednak do czynienia z dialektyczną sprzecznością. Z jednej strony korzystamy z tego, że w Polsce są niższe płace, ale z drugiej dążymy do tego, żeby one dogoniły płace na Zachodzie. Tymczasem w miarę doganiania będziemy coraz mniej konkurencyjni. Powstaje więc pytanie, w czym chcemy konkurować. Niektórzy mówią, że będziemy wydobywać gaz łupkowy, ale zdaniem Marka Borowskiego to niepewna przyszłość. Drugim Kuwejtem nie zostaniemy. Na węglu i miedzi też przewagi nie zbudujemy, mimo że te surowce mają niezłe perspektywy. Na turystyce też raczej nie. Co pozostaje? Według Marka Borowskiego, rozwój Polski powinien być oparty na edukacji, kompetencjach, wiedzy, innowacyjności. Wymaga to jednak określonych nakładów. Tymczasem dziś np. zamyka się szkoły, ponieważ jest w nich stosunkowo mało dzieci (niż demograficzny), zamiast zmniejszać liczebność uczniów w klasach. Trzeba też te klasy skomputeryzować. Postawić na każdej ławce komputer. Wprowadzić programy multimedialne do nauki. O tym się mówi, ale realizacja idzie ciężko.
Potrzebne są wreszcie nakłady na badania i rozwój. Tu jest sprawa trochę bardziej złożona, ponieważ chodziłoby o to, żeby te nakłady były ponoszone w dużym stopniu przez firmy. Można zastosować, wzorem Niemiec, pewne bodźce w postaci np. różnego rodzaju ulg dla firm, które wydają pieniądze na te cele. Trzeba również zwiększyć nakłady na badania podstawowe, tzn. na fizykę, matematykę, chemię. Bez tego trudno liczyć na rozkwit badań stosowanych, mimo że w naszych placówkach naukowych mamy naprawdę niezłych naukowców.
Zdaniem Marka Borowskiego, powinniśmy "pełnymi garściami" czerpać z doświadczeń Niemców w wielu dziedzinach. Godny uwagi i naśladowania jest np. ich system wyborczy, wspieranie małych i średnich przedsiębiorstw, inwestowanie w badania i rozwój oraz współpraca, wzajemne kontakty między rządzącymi a biznesem.
Marek Borowski poleca też angielski system rozwiązywania problemów długofalowych: najpierw pojawia się green paper, a potem white paper. Green paper, czyli zielona księga omawia problem. Przykładowo to, jak finansować badania i rozwój, i co zrobić, żeby firmy poświęcały temu więcej uwagi. W zielonej księdze jeszcze nie ma propozycji, tylko opis stanu i możliwych rozwiązań. Jest to poddawane pod dyskusję publiczną. Włączają się eksperci, firmy, powstaje pewien obraz sytuacji. Następnie pojawia się white paper, czyli biała księga, w której rząd proponuje rozwiązania. One też są poddawane konsultacji, już krótszej i potem te rozwiązania trafiają do parlamentu. To bardzo dyscyplinuje debatę.

Rozmowę prowadził Andrzej Jonas

Powrót do "Wiadomości" / Do góry