Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 29.07.18, 12:50 / Powrót

Jako i my nie odpuszczamy

Nie słyszałem nigdy z ust polskiego prezydenta i popierających go partii, czy i jakie grzechy wobec Ukraińców mają na sumieniu Polacy - pisze Marek Borowski w POLITYCE.


Tegoroczna, 75. rocznica tragedii wołyńskiej upłynęła w atmosferze wzajemnych oskarżeń, wezwań do „stanięcia w prawdzie” i niechęci do dialogu. Prezydent Duda i prezydent Poroszenko wyraźnie rozminęli się, gdyż w tym samym czasie pierwszy składał kwiaty na grobach Polaków zamordowanych przez UPA na Ukrainie, a drugi - na grobach Ukraińców, zamordowanych przez AK na ziemiach polskich. Prezydent Duda powiązał w swym wystąpieniu przebaczenie z przyznaniem się do winy, a prezydent Poroszenko zaproponował znaną formułę „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Oczywiście odpuścić można tylko grzechy wyznane - i tu Duda ma rację – nie słyszałem jednak nigdy z ust polskiego prezydenta i popierającej go partii, czy i jakie grzechy wobec Ukraińców mają na sumieniu Polacy. I nie chodzi mi tu bynajmniej o wspomniane już okrutne akcje odwetowe Armii Krajowej czy akcję „Wisła” – bo te działy się już po zbrodniach UPA na polskich mieszkańcach Wołynia – ale o to, co działo się przedtem, jeszcze w II Rzeczypospolitej, i co, niestety, bardzo wzmocniło ukraińskich nacjonalistów i ułatwiło im realizację zbrodniczych planów w czasie wojny. Historycznie jest to dobrze znane i opisane, ale w świadomości społecznej istnieje mit o dobrym państwie polskim i niewdzięcznych Ukraińcach. Pozwolę sobie zatem przytoczyć kilka faktów, które - delikatnie mówiąc – tezy tej nie potwierdzają.

W ciągu dwudziestolecia międzywojennego władze co pewien czas przeprowadzały akcje pacyfikacyjne, motywowane chęcią zwalczania ukraińskich organizacji nacjonalistycznych, ale w praktyce stosujące brutalną odpowiedzialność zbiorową. Permanentnie burzono i odbierano cerkwie. W latach 1924-29 tylko na terenie Chełmszczyzny i Południowego Podlasia zamknięto, spalono i rozebrano 148 cerkwi, a 165 zamieniono na kościoły rzymskokatolickie. W 1930r. przeprowadzono wielką akcję pacyfikacyjną w Małopolsce Wschodniej: niszczono budynki mieszkalne i mienie ruchome, bito ludzi, publicznie wymierzano karę chłosty(!), zamknięto pięć szkół ukraińskich, na wsie nakładano kontrybucje, aresztowano posłów na Sejm z ramienia legalnej, umiarkowanej partii ukraińskiej UNDO. W 1935r. rozpoczęto swego rodzaju czystkę etniczną: usuwano Ukraińców ze służby leśnej, poczty, komunikacji, łączności i innych instytucji publicznych, jednocześnie dokonując przymusowego nawracania na katolicyzm.
Po śmierci Piłsudskiego, w 1937r. rządząca sanacja bardzo zbliżyła się poglądami do endecji. To wtedy wprowadzono obowiązkowe getta ławkowe dla studentów pochodzenia żydowskiego i przystąpiono do całkowitego oczyszczania szkolnictwa wyższego z osób narodowości żydowskiej. Tendencja ta znalazła swój wyraz także w odniesieniu do Ukraińców. Ponownie zaczęto burzyć cerkwie (zniszczono ich 128), przymusowo, szantażem i zastraszaniem, „nawracano” na katolicyzm. Działania te objęły tym razem Wołyń, co spowodowało, że w tym regionie – w którym nacjonalistyczne organizacje ukraińskie były stosunkowo słabe – nastąpił silny wzrost nastrojów antypolskich i poparcia dla tych organizacji. I tak krok po kroku państwo polskie rozstawiało beczki z prochem na wschodzie Rzeczypospolitej. Maria Dąbrowska tak pisała o tej akcji: „Biedny Wołyń! Wojsko w roli polskich Krzyżaków, nawracających z prawosławia na katolicyzm. Moralnie – ohyda, politycznie – kliniczna głupota, błąd, za który Polska ciężko płacić będzie”. Prorocze słowa!

Mamy więc i my za co przepraszać. Uczciwe pokazywanie tych faktów z pewnością ułatwiłoby dialog polsko-ukraiński. Kiedyś byliśmy nawet całkiem blisko porozumienia. W 2003r., w 60. rocznicę Wołynia, zwróciłem się jako marszałek Sejmu do przewodniczącego ukraińskiej Rady Najwyższej Wołodymyra Łytwyna z propozycją opracowania wspólnej, jednobrzmiącej deklaracji i przyjęcia jej tego samego dnia przez oba parlamenty. Wydawało to się niemożliwe, a jednak 10 lipca 2003r. stało się faktem! W tekście znalazły się tak ważne sformułowania, jak np.: „tragedia Polaków mordowanych i wypędzanych przez zbrojne formacje ukraińskie”, „nie może być usprawiedliwienia dla terroru, przemocy i okrucieństwa” czy „Polacy i Ukraińcy powinni poznawać prawdę”. W oparciu o takie tezy porozumienie wydawało się więc całkiem możliwe. A dziś? No cóż, parafrazując Dantego: „porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy o tym myślicie”. Dopóki polską politykę wobec Ukrainy będzie kształtować współczesna endecja, czyli PiS, oraz ks. Isakowicz-Zaleski wraz z IPN, będzie jak dotychczas albo jeszcze gorzej.

PiS skroił „pod siebie” ordynację wyborczą do europarlamentu. Sęk w tym, że w tej kwestii obowiązuje prawo wspólnotowe i żaden kraj nie może robić ot tak, co chce. Zgodnie z decyzją Rady Europejskiej z 2002 r. wszystkie państwa członkowskie muszą stosować system oparty na zasadzie proporcjonalnej reprezentacji, przy czym państwo członkowskie może ustalić minimalny próg przydziału mandatów, ale nie wyższy niż 5 proc. Nasza dotychczasowa ordynacja spełniała te warunki. Każda partia, która w wyborach uzyskała więcej, niż 5 proc. głosów w całym kraju, miała gwarancję uzyskania kilku mandatów. Nowa ordynacja, zgodnie z którą mandaty przydzielane będą w każdym z 13 okręgów wyborczych z osobna, sprawia, że nawet 10-proc. poparcie nie daje gwarancji uzyskania mandatu, a poparcie 5-8-proc. gwarantuje, że mandatu nie będzie! Jest to jawnie sprzeczne z decyzją Rady. Zamiast więc narzekać i biadolić, jaki to PiS jest podły (choć jest), radzę przygotować skargę do Trybunału Sprawiedliwości na łamanie prawa wspólnotowego, a niezależnie od tego, na wszelki wypadek, zaraz po wyborach samorządowych przystąpić do rozmów nad stworzeniem przez demokratyczną opozycję w przyszłorocznych wyborach do europarlamentu wspólnej listy europejskiej.

Komisja śledcza d.s. AmberGold. Dialog między posłem Kownackim (dawnym zastępcą Macierewicza w MON) i byłym ministrem Rostowskim:
K.-„Czy był Pan na początku lat 90. w Rosji?”
R.-„Tak,doradzałem wicepremierowi Gajdarowi”.
K.-„Czy bywał Pan w Petersburgu?”
R.–„Tak, raz”.
K.–„A czy w tym czasie był tam także pan Putin?”
Niestety, Rostowski nie wiedział. Potrzebna będzie zatem nowa komisja śledcza, najlepiej w składzie: Kownacki,Pięta,Pawłowicz. Nudno nie będzie.

POLITYKA nr 30 (3170), 25.07 - 31.07.2018

Powrót do "Wiadomości" / Do góry