„Super Express": Za nami nieformalny szczyt Unii Europejskiej. Uważa pan, że dzięki wynikom wyborów do europarlamentu Polska ma szanse starać się o ważne stanowiska i czy namówi partnerów do powołania nowej funkcji komisarza ds. obronności?
Marek Borowski: To są negocjacje międzypartyjne, coś na kształt tego, co dzieje się po wyborach w polskim Sejmie. Negocjacje między większościowymi ugrupowaniami, które dyskutują na temat tego, kto ma być premierem, kto marszałkiem itd. Istotne jest, że w imieniu Europejskiej Partii Ludowej negocjatorami są premier Grecji i Donald Tusk, co pokazuje, jak bardzo silną ma tam pozycję. Oczywiście zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie. Ja nie zamierzam tutaj robić żadnych proroctw.
- Proroctw nie, ale rozumiem, że powinniśmy podejść do sprawy ambitnie.
- Oczywiście. Co do tego komisarza obrony: takie stanowisko być może powstanie, ale tutaj kluczowe jest to, jakie byłyby jego kompetencje i możliwości działania. Największe bowiem mają ci komisarze, których zakres tematyczny jest objęty unijnym ustawodawstwem, gdzie Unia ma dużo do powiedzenia. Np. w polityce zagranicznej nie ma do powiedzenia zbyt wiele w stosunku do państw członkowskich. Ale już komisarz ds. ochrony środowiska czy gospodarki mają do powiedzenia wiele, bo większość tych kwestii jest regulowana przez Unię. I teraz pytanie czy ws. obronności państwa unijne zgodziłyby się na oddania części swojej odpowiedzialności w tej dziedzinie w ręce Komisji Europejskiej, czyli komisarza. Gdyby jednak byłby to urząd bardziej „tytularny", to nie sądzę żeby - o czym się mówi - Radosław Sikorski się tam pospieszył i zajął to miejsce. On ma dziś bardzo silną pozycję zarówno w kraju jak i w Europie, jest powszechnie znany i ma dużo do powiedzenia.
- Ma pan jakieś obawy związane ze stabilnością koalicji 15 października?
- Widać, słychać i czuć, że są jakieś ruchy odśrodkowe, ale sądzę, że tam wystarczy mądrości liderów, żeby tą łódką za bardzo nie trząść. Gdzieniegdzie w zwycięskiej koalicji pojawiły się po wyborach słowa krytyczne wobec Trzeciej Drogi czy Lewicy, więc ja apeluję: cicho, to nie jest nasza sprawa. Przeciwnie, raczej trzeba łagodzić, podkreślać jak ważna jest koalicja 15 października, ale w żadnym razie nie krytykować koalicjantów.
- Nawet jeśli zaczepki padają z ich strony?
- W żadnym razie nie. KO jest w tej koalicji najsilniejsza i ona powinna być tym, kto nie tylko nadaje kierunek, ale w razie potrzeby pełnić rolę „mediatora".
- Ale w wielu sprawach to właśnie Trzecia Droga ma być czymś na kształt „hamulcowego", dość przypomnieć kwestię związków partnerskich czy prawa aborcyjnego.
- Tak i sądzę, że to też w jakimś stopniu przyczyniło się do ostatniego wyniku wyborczego. Bo poglądy Hołowni i Kosiniaka-Kamysza są w tych sprawach konserwatywne, a przynajmniej bardziej konserwatywne niż KO. Natomiast elektorat Trzeciej Drogi absolutnie konserwatywny nie jest. Wszystkie badania pokazywały, że zdecydowana jego większość jest za tym, żeby np. ustawę o związkach partnerskich zrobić. Jeśli Hołownia i Kosiniak-Kamysz będą w tej sprawie tak bardzo oporni i nie dopuszczą do powstania jakiejś formy tych związków, to część wyborców będzie od nich odpływać. Oni przez pewien czas byli lojalni, bo sprawy nie ruszyły, ale w pewnym momencie ta ich lojalność została wystawiona na ciężką próbę. Bo może kwestia związków nie jest sprawą życia i śmierci, ale jest ważna. Praktycznie w całej Europie została rozwiązana, a tylko u nas z jakichś powodów nie może być.
- A przyszłość Lewicy jest według pana zagrożona?
- To jest bardzo trudne pytanie i trudna sprawa, ale trzeba też powiedzieć, że w gruncie rzeczy KO jest dzisiaj w sensie europejskim partią centrolewicową i w związku z tym odebrała sporo elektoratu Lewicy. To nie ulega wątpliwości. I dla niej najważniejszą dziś rzeczą jest określić, jaki jest powód jej istnienia na scenie politycznej.
Rozmawiała KAMILA BIEDRZYCKA
Super Express - 18.06.2024
Powrót do "Wiadomości" / Do góry | | | |
|