Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 07.06.05, 17:14 / Powrót

Pan tylko udaje walkę z aferami - Marek Borowski polemizuje w Fakcie z Janem Rokitą

Jan Rokita opublikował w poprzedni poniedziałek artykuł w Fakcie, w którym zapowiada wielkie rozliczanie afer po objęciu władzy przez prawicę. Rokita stara się podnosić napięcie. Najpierw informuje, że politycy są bezkarni, potem, że ta bezkarność musi się skończyć. A na końcu zapowiada nadzwyczajne działania.

Otóż podstawowe założenie Rokity jest z gruntu fałszywe. Politycy w Polsce nie są bezkarni. Może przez pewien czas wydawało się części z nich, że są bezkarni. Tyle że ostatnie dwa lata od czasu afery Rywina pokazały, że polska demokracja potrafi bronić się przed ludźmi, którzy wykorzystują jej mechanizmy do uprawiania prywaty czy wręcz popełniania przestępstw. I nie trzeba czekać na rządy Rokity, bo już dziś mamy kilkudziesięciu polityków różnego szczebla, którzy albo zostali już skazani, albo mają procesy sądowe, albo też musieli odejść z zajmowanych stanowisk i mają przetrąconą karierę polityczną. Można więc powiedzieć, że system w wyniku nacisku społecznego sam się oczyszcza. Bez żadnych specprokuratorów czy innych nadzwyczajnych środków, które chce wprowadzić Rokita.

Rokita sugeruje, że ktoś się domaga grubej kreski, powszechnego odpuszczenia grzechów. Otóż tak wcale nie jest. I ci, którzy mają coś na sumieniu nie mogą liczyć na odpuszczenie grzechów. Nie ma podstaw, by twierdzić, że w dzisiejszym systemie coś komuś ujdzie na sucho. Mówiąc, że jest inaczej Rokita tworzy fałszywą rzeczywistość, po to, żeby przestraszyć ludzi. Jeżeli już jednak mówi on o poczuciu bezkarności, to mógłby wspomnieć o czasach, kiedy sam rządził. Wtedy w roli jedynego sprawiedliwego stałby się śmieszny.

Z tekstu Rokity wyłania się obraz Polski jako kraju korupcji i złodziejstwa. Również Socjaldemokracja powstała dlatego, że walka z korupcją, z upartyjnianiem państwa przez SLD przekształciła się w swoje przeciwieństwo. Nie wolno jednak twierdzić, że cały kraj jest skorumpowany. Nie można wytwarzać wrażenia, że wszyscy kradną. Tymczasem Rokita sugeruje, że jest tylko wąska grupka uczciwych ludzi, do której oczywiście zalicza się on sam wraz z braćmi Kaczyńskimi i dlatego wystarczy im oddać władzę, a kraj zostanie natychmiast oczyszczony. To nic innego jak zaproszenie do autorytarnych rządów, zapowiedź ograniczania praw i swobód obywatelskich. Walka z korupcją jest tu tylko pretekstem do zaspokojenia swojej żądzy władzy.

Stąd w artykule Rokity specprokuratorzy! Rokita twierdzi, że prokuratura nie daje sobie rady. To nieprawda. Przecież wszystkich nieprawidłowości, które wyszły na jaw, nie wykrył Jan Rokita, ani komisja śledcza, która czyta zeznania składane w prokuraturze, a następnie przesłuchuje tych samych świadków. Mafia paliwowa została rozpracowana przez prokuraturę i policję. Sprawa starachowicka, sprawa Dochnala - podobnie. Jeśli gdzieś były zastrzeżenia do prokuratury to w sprawie Rywina, do której prokuratorzy początkowo podeszli zbyt lekko. Ale ta afera była też sygnałem alarmowym, który prokuraturę wyczulił na podobne przypadki.

Problem z prokuraturą jest zupełnie inny. Trzeba ją odpolitycznić. Jak? Trzeba oddzielić stanowisko prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości i wybrać prokuratora taką większością, by aktualna koalicja musiała porozumieć się z opozycją. W ten sposób prokurator będzie rzeczywiście niezależny od nacisków politycznych. Jan Rokita tego nie rozumie. On chce jeszcze bardziej upolitycznić prokuraturę. Specprokuratorzy, o których pisze, mają być mianowani przez premiera, czyli jego samego. I wszystkie zapewnienia, zaklęcia Rokity nie zmienią stanu rzeczy - taki specprokurator będzie postrzegany jako człowiek premiera.

W tekście Rokity są sformułowania, które budzą obawę. W Polsce - owszem - trzeba walczyć z patologiami, ale w ramach mechanizmów demokratycznych. Zło w Polsce nie wzięło się z nadmiaru demokracji, tylko z jej niedoboru.

Tymczasem Rokita pisze, że jeśli ustalenia prokuratury pozwolą na sformułowanie ostatecznych wniosków to dobrze, a jeśli nie - to sprawa trafi do specprokuratora. To mi pachnie minionym okresem, hasłem: dajcie mi człowieka a paragraf się znajdzie. Z tego rozumowania wynika, że jeśli prokuratura nic nie znajdzie to znaczy, że jest niewiarygodna. To brutalne naruszenie niezawisłości aparatu ścigania! Rokita z góry zakłada, że tu i tu kradną. Skąd o tym wie? - tego już nie wiadomo. Takie założenie w ustach przyszłego premiera to szaleństwo!

Podkreślam: nie różni nas z Rokitą sprzeciw wobec patologii, nadużywania stanowisk. Zasadnicza różnica polega na tym, że prawica chce zamienić Polskę w kraj specjalnych przepisów, a ja się na to nie godzę. Takie postępowanie pogłębi tylko problem: Cały aparat sprawiedliwości zacznie działać na zamówienie polityczne.

Zaskakuje zdziwienie Rokity, że wnioski zawarte w sejmowym raporcie w sprawie afery Rywina nie doprowadziły do postępowań sądowych. Rokita nie wie, że Sejm nie jest prokuraturą. Werdykt Sejmu jest aktem politycznym. Akurat w aferze Rywina każdy rozsądny człowiek domyśla się, że Rywin nie działał sam. Prokuraturze i sądowi nie udało się jednak – na razie - ustalić, kto za nim stał. Jeśli pojawią się nowe okoliczności, to śledztwo powinno być wznowione.

Jeśli chodzi np. o sprawę Orlenu, to ja nadal nie wiem, gdzie tu jest afera. Mamy niewątpliwie do czynienia z nadużyciem władzy przy zatrzymaniu Andrzeja Modrzejewskiego przez służby specjalne i na tym koniec. Reszta wątków to zwykłe poszlaki a nierzadko insynuacje i opowieści osób niewiarygodnych.

W tym kontekście zapowiedź Rokity, że po skończonej prezydenturze Aleksander Kwaśniewski będzie odpowiadał przed sądem za aferę Orlenu to zwykłe groźby, potrzebne Rokicie by budować obraz Polski, gdzie wszyscy są nieuczciwi, łącznie z prezydentem.

Rokita jest zbyt inteligentny, aby wierzył w to, co mówi. To przemyślana gra, obliczona na przestraszenie wyborców i zdobycie paru procent głosów więcej. Potem wyborcy przeżyją rozczarowanie. Ale to już będzie po wyborach.

Marek Borowski

"Fakt" - 7 czerwca 2005 r.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry