Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 16.12.05, 16:31 / Powrót

Gra interesów w Brukseli

Na obradującym od 15 grudnia w Brukseli szczycie Unii Europejskiej unijni przywódcy próbują przezwyciężyć dzielące ich różnice i porozumieć się co do zaproponowanego przez Wielką Brytanię kształtu budżetu UE w latach 2007 - 2013. Pół roku temu, kiedy projekt budżetu przedstawił Luksemburg, nie udało się osiągnąć porozumienia.
Komentarz Marka Borowskiego: Pół roku temu szczyt zakończył się fiaskiem głównie za sprawą przewodniczącej dziś Unii Wielkiej Brytanii. Obecny też wisi na włosku, a niezadowolonych z projektu, jaki przedstawiła Wielka Brytania, jest więcej.
Projekt zakłada wydatki o 22 mld euro niższe niż te, które pół roku temu proponował Unii Luksemburg. Największe cięcia dotyczą funduszy na rozwój najbiedniejszych regionów w nowych państwach Unii. Polska zamiast 61,6 mld euro miałaby otrzymać 57,3 mld. Co powinien zrobić w tej sytuacji polski premier?
Musimy zdać sobie sprawę, że w Brukseli toczy się skomplikowana gra interesów. W staraniach o przywrócenie przynajmniej części obiecanych wcześniej funduszy Polskę dość nieoczekiwanie poparła Francja, nie zmierza ona jednak do tego, żeby podnieść wszystkie wydatki, tylko żeby koszty ich obniżki poniosła przede wszystkim Wielka Brytania zmniejszając swój rabat, (ulgę w składce), z której korzysta od 20 lat. Sama zaś Francja broni dotacji do rolnictwa. Niemcy nie są zachwyceni budżetem, ale nie zamierzają podnosić swojej wpłaty, tylko chcą innego układu kosztów. Hiszpania, mimo iż jest dzisiaj krajem wysoko rozwiniętym, dostaje nieproporcjonalnie większą pomoc z Unii niż Polska, nie zgadza się jednak na jej ograniczenie. W sumie wszyscy chcą poprawy budżetu, ale apelują wyłącznie do Wielkiej Brytanii, żeby oddała rabat. Ta zaś mówi: zgoda, oddamy część, ale wy też oddajcie. Zatem nie tylko Brytyjczycy kierują się interesem - niektórzy mówią o egoizmie - narodowym.
Jeśli Polska miałaby jako jedyna zawetować budżet, to nie byłoby to dobre pociągnięcie. Musimy się sprzymierzać z innymi i wydaje mi się, że premier Kazimierz Marcinkiewicz to rozumie. Jestem z innego obozu politycznego, ale myślę, że przyjął tym razem właściwą taktykę mówiąc, że zawetuje budżet, po to, by w ostatniej chwili - podobnie jak inni - wyciągnąć z niego jak najwięcej. Wszystkie rozmowy, przetargi, towarzyszące im stanowcze gesty, a nawet groźne miny, temu właśnie służą. Tak się gra.
Struktura obecnego budżetu jest korzystna dla krajów bogatszych, dla "starych" członków Unii. Przedłużanie jej na następne lata, a taki byłby skutek nieprzyjęcia budżetu na lata 2007 - 2013 i konstruowania budżetów rocznych, nie leży więc w naszym interesie.
Na ile możemy ustąpić, kiedy będziemy mogli mówić o sukcesie, a kiedy o porażce? Jeżeli według ostatniej propozycji brytyjskiej fundusze dla Polski mają być mniejsze o 4,3 mld euro, a łączne wydatki o 21,7 mld euro w stosunku do propozycji Luksemburga, to znaczy, że Polska ponosi mniej więcej 20 proc. kosztu tych cięć. Mamy 8,5 proc. ludności UE i wytwarzamy 3 proc. jej PKB. Jeśli premierowi Marcinkiewiczowi uda się pomniejszyć nasze koszty tak, by mieściły się między tymi procentami, czyli zredukować je do góra 1,5 mld euro - będzie to sukces.
Dobrze byłoby pamiętać, że my z Brukseli jednak przywozimy pieniądze. Spór idzie tylko o to, ile ich przywieziemy. Argumentem, że i tak nie umiemy z nich korzystać, nie warto szermować, jak czynią to niektórzy nasi politycy. To dopiero pierwszy rok naszego członkostwa. Wielka Brytania zaproponowała zresztą wydłużenie okresu na wykorzystanie funduszy unijnych z obecnych 2 lat do trzech, co znacznie ułatwiłoby ich absorpcję.
Mówi się też o skomplikowanych procedurach pozyskiwania tych funduszy, biurokratycznej drodze przez mękę, którą sobie sami zafundowaliśmy. Oczywiście, trzeba te procedury uprościć, ale mądrze. Propozycja rządu, by przetargi na towary i usługi związane z wykorzystaniem funduszy były obowiązkowe dopiero powyżej wartości 60 tys. euro (teraz 6 tys. euro), to otwarcie drogi do masowej korupcji. Jeśli firmy, samorządy, stowarzyszenia itp. będą mogły dowolnie zlecać zakup towarów i usług, to owszem, będzie może szybciej, ale równocześnie zwiększy się liczba przypadków, kiedy zlecenia te będą miały charakter kumoterski. Lepiej uruchomić platformę internetową, na której mogłyby się odbywać przetargi, w których decydująca jest cena.
Mam nadzieję, że i w Brukseli, i w Warszawie zwycięży racjonalizm.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry