Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 28.04.06, 10:21 / Powrót

Kiedy będzie normalnie?

Od czasu ostatnich wyborów parlamentarnych odwieczne pytanie ludzkości: jak żyć, uległo w Polsce swoistej mutacji i brzmi: co dalej? – Z Sejmem, rządem, koalicją, państwem czy gospodarką. Odpowiedź jest ryzykowna, rzeczywistość zmienia się bowiem jak w kalejdoskopie i to co przewidujemy jednego dnia jutro przestaje być aktualne - pisze Marek Borowski w "Gazecie Wyborczej".


Ażeby nie wróżyć z fusów trzeba by przyjąć pewne założenia. Na przykład takie, że partie polityczne postępują i będą postępowały racjonalnie, to jest zgodnie ze swoim długofalowym interesem. Tak jednak nie jest. Czy w 1993 r. ktoś mógł przewidzieć, że władzę przejmą partie postkomunistyczne, ponieważ Solidarność zgłosi wotum nieufności wobec rządu Suchockiej licząc na to, że ono nie przejdzie. Tymczasem ono przeszło, bo na głosowanie spóźnił się Zbigniew Dyka. Następnie Lech Wałęsa rozwiązał Sejm, a prawica nie wystawiła wspólnej listy w wyborach? Każda z tych decyzji była z punktu widzenia interesów polityków nieracjonalna. Ale stało się, jak się stało.
Mimo wszystko spróbujmy opisać interesy poszczególnych partii, ponieważ są to jedyne elementy, na których można oprzeć prawdopodobne scenariusze oraz dopasować do siebie koalicyjne puzzle.

Duża partia na prawicy?
Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi o stworzenie dużej partii prawicowej. Aby to osiągnąć trzeba nie tylko pognębić lewicę (to na razie nie jest trudne), ale przede wszystkim zniechęcić wyborców do Platformy Obywatelskiej. Najlepszą drogą do tego celu byłoby dobre rządzenie, ale na to nie ma szans. PiS wybiera inną drogę.
Największe nadzieje partia pokłada w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, które będzie mogło śledzić, zakładać podsłuchy, oglądać billingi i stosować prowokacje wobec osób podejrzanych o korupcję. Łatwo więc, aby taką osobą stał się dowolny przeciwnik polityczny ( także sojusznik, którego trzeba przywołać do posłuszeństwa). Z tą myślą powstała też nowa komisja śledcza do spraw banków, której zakres działania został nakreślony tak szeroko, że może ona wezwać na przesłuchanie i postawić w stan podejrzenia dowolną osobę.
Aby nic tym zamysłom nie stanęło na przeszkodzie, na czele tych instytucji powinni stać oddani PiS ludzie. Stąd kandydatura Mariusza Kamińskiego na szefa CBA, stąd dążenie do liczebnej przewagi posłów PiS w komisji do spraw banków. W tej sytuacji Jarosławowi Kaczyńskiemu potrzebne jest „mięso” poselskie, które będzie głosować razem z PiS. Miał je zapewnić pakt stabilizacyjny z Samoobroną i LPR-em, ale z jakichś powodów to nie wyszło.
Liga zagłosowała razem z opozycją za tym, by szefa CBA wybierał Sejm, a nie mianował go premier, tym samym więc zakwestionowała kandydaturę Kamińskiego. Zgłosiła też wątpliwości co do składu komisji śledczej. To był casus belli i odpowiedź na pytanie: dlaczego pakt stabilizacyjny upadł i jaki sens ma tworzenie koalicji rządowej w tym samym składzie. Stanowiska w rządzie będą dodatkową rekompensatą za poparcie ustawy o CBA i zapewnienie odpowiedniego składu komisji śledczej.
Bez obu tych instrumentów Jarosławowi Kaczyńskiemu po prostu nie bardzo chce się rządzić. Bo i po co? Budżet na 2007 r. rysuje się nieciekawie – dziesiątki kosztownych obietnic, jakie złożyli ministrowie są nie do spełnienia. Trwa konflikt z lekarzami. Szykują się podwyżki cen paliw i energii. Emeryci odkryją, że tak naprawdę nic nie dostali. Rolnicy narzekają na brak dopłat. Pomysły wicepremier Gilowskiej oburzają drobnych przedsiębiorców. W kolejce czekają trudne reformy, dotyczące m.in. KRUS-u, kontraktów długoterminowych w energetyce, emerytur pomostowych i likwidacji wielu instytucji rządowych.
Wszystko to będzie prowadzić do systematycznej erozji poparcia dla PiS, a najbardziej znanym i sprawdzonym sposobem na utrzymanie poparcia, mimo nieudolnego rządzenia, są igrzyska. Jeśli nie będzie możliwe ich organizowanie – po prostu nie warto trzymać się władzy.

Postraszyć, a potem ochronić
Stąd, po załamaniu się Paktu Stabilizacyjnego, zrodziła się koncepcja przedterminowych wyborów. Pozostała jeszcze dymisja rządu, ale tej przeciwstawia się Marcinkiewicz, który coraz bardziej się usamodzielnia. W rezultacie PiS znalazł się w przymusowej sytuacji. Chcąc nie chcąc musiał podjąć rozmowy z Lepperem.

Nic to, że ceną za tę koalicję będzie osłabienie rządu. Dla Jarosława Kaczyńskiego nie wydaje się to szczególnie istotne, jest to bowiem polityk, dla którego rządzenie polega na kreowaniu zagrożeń i informowaniu obywateli o swojej nieubłaganej z nimi walce. Znakomicie tę metodę opanował także prezydent Bush doprowadzając do ograniczenia praw obywatelskich za zgodą samych obywateli. To samo chciałby zrobić Jarosław Kaczyński i dlatego PiS tak upierał się przy resortach siłowych dla swoich ludzi. Oprócz tych resortów, które PiS ma, potrzebne są jednak także takie instrumenty jak będące poza wszelką kontrolą CBA oraz komisje śledcze w Sejmie. Przy ich pomocy można wykrywać przestępstwa – prawdziwe i urojone, rozsiewać podejrzenia, jątrzyć, ujawniać mityczne spiski i układy.

Jak oświadczył Jarosław Kaczyński po rozmowach z Lepperem, Polacy czekali na koalicję PiS z Samoobroną. Takie stwierdzenie oznacza, że naturalny dla każdej władzy proces odrywania się od rzeczywistości szybko posuwa się do przodu.
Tymczasem Samoobrona twardo stoi na ziemi. Ceną, jaką musi zapłacić za wejście do rządu jest rezygnacja ze swoich postulatów. Dla Leppera to jednak nie pierwszyzna. Zgodził się z góry na wszystko, zanim Kaczyński cokolwiek mu zaproponował. Celem Samoobrony jest realizacja prostego programu. Punkt pierwszy to wypchnięcie Leppera do władzy. Stanowisko wicepremiera zaspokaja jego próżność. Punkt drugi, zależny od pierwszego, to „skok na stołki” w terenie. Ludzie Leppera – w Sejmie i poza nim – bardzo liczą na stanowiska, jakie przypadną Samoobronie w agencjach rolnych i państwowych spółkach.
Jarosław Kaczyński może jednak zachować spokój. Samoobrona będzie lojalnym sługą jego partii. PiS tak bardzo potrzebuje Samoobrony, że zamyka oczy na wszystko, co go dotąd w tym ugrupowaniu raziło. W ten sposób zamiast moralnej rewolucji mamy niemoralną ewolucję.

Jak wiadomo, PiS i Samoobrona to za mało, by mieć większość. Kto trzeci? Dla PiS byłoby najwygodniej, gdyby wraz z Samoobroną do koalicji weszły LPR i PSL, czyli gdyby koalicjantów było czterech. LPR i PSL podjęły negocjacje – obie partie są w sondażach pod progiem wyborczym. Prawdopodobnie czekają, która z nich wejdzie pierwsza po to, aby samemu się wtedy wycofać.

Dla Ligi wejście do koalicji będzie śmiercią polityczną. Giertych o tym wie, ale boi się utraty przywództwa. Dla Samoobrony ta gra też mogłaby się tak skończyć. Kiedy tylko Lepper zobaczy, że PiS się nie wiedzie, najpierw głośno czegoś zażąda, a jak tego nie dostanie, wystąpi z rządu. Podobne żądania ze strony LPR i PSL nie będą miały takiej siły sprawczej, zwłaszcza gdy obie partie znajdą się w koalicji, bowiem PiS będzie je wtedy rozgrywał przeciwko sobie. Protest jednej z nich będzie bez znaczenia, bo większość rządowa i tak zostanie zachowana. Jeśli LPR wejdzie do koalicji, to PSL prawdopodobnie pozostanie w opozycji biorąc sobie za główny cel ataków Samoobronę. Jeśli zaś LPR powie: nie, to PSL powie: tak. Postawi jednak trudne warunki personalne (wicepremier, resorty, coś w Sejmie), po to, by zrównoważyć Samoobronę.

Podbijanie stawki
W każdym razie PSL miało pewien wybór i wczoraj zrobiło z niego użytek, choć nie wykluczone, że na razie tylko podbija stawkę. Liga nie ma dobrego wyjścia. Czy wejdzie do koalicji z PiS, czy nie - zostanie zmarginalizowana. Taki jest efekt wspólnej polityki PiS i o. Rydzyka wobec partii Giertycha.
Bez względu na to jaki układ w końcu powstanie, rząd Kazimierza Marcinkiewicz będzie „pstrokaty”. Będzie realizował program PiS z Samoobroną w roli recenzenta. Jak coś będzie oceniane przez społeczeństwo pozytywnie, to Samoobrona przypisze zasługi sobie, a jak negatywnie – wskaże palcem na koalicjantów. W tej sytuacji nietrudno przewidzieć, ze jakość rządzenia jeszcze się pogorszy.

Do przesilenia może dojść już przy pracach nad budżetem 2007 r., który zapewne okaże się dla koalicjantów i wyborców PiS zimnym prysznicem. Może się wtedy okazać, że trzeba podać rząd do dymisji. Wtedy dalsze wydarzenia będą zależały od sondażowych relacji między PiS a PO. Jeśli przewaga PO będzie wyraźna, to może powstać koalicja PO-PiS z premierem Marcinkiewiczem na czele.
Będzie to oznaczało porażkę Jarosława Kaczyńskiego, ale i Platforma nie znajdzie się w komfortowej sytuacji. Przejmie przecież władzę po straconym roku funkcjonowania nowego układu politycznego. PiS będzie musiał oddać PO któryś z resortów, które pozwalają rządzić metodą Busha, czyli stwarzać zagrożenia i je usuwać. A to będzie oznaczało, że krucjata moralna braci Kaczyńskich straci rozmach.
Możliwy jest także scenariusz, w którym PiS zdecyduje się na przeprowadzenie wyborów i przejście do opozycji, licząc na to, że nowy układ będzie przez niego skutecznie punktowany.
Może być jednak i tak, że PiS uda się wystraszyć koalicjantów perspektywą wyborów i budżet jakoś skleić. Wtedy koalicja może przetrwać dłużej. Jednak w obu przypadkach - przy tej jakości rządzenia - Jarosław Kaczyński będzie musiał pożegnać się z ideą utworzenia na polskiej scenie politycznej silnego konserwatywnego ugrupowania.

Co z tą lewicą?
Dla lewicy każdy scenariusz jest dobry. Wcześniejszych wyborów się nie boi, a jak ich nie będzie, może w dłuższej perspektywie zyskać jeszcze więcej. Warunkiem jest przekonanie opinii publicznej, że na zawsze odeszła od starych nawyków, od zawłaszczania państwa, że będzie przestrzegać demokratycznych standardów oraz ma realny program rozwiązywania podstawowych polskich problemów takich, jak bezrobocie, korupcja, bieda, edukacja, przestępczość czy kryzys demograficzny, i że chce to zrobić inaczej niż PiS. Nad tym wszystkim lewica musi jeszcze popracować.
To, co dzieje się na polskiej scenie politycznej, prowokuje do różnych spekulacji. Jednak w polityce podobnie jak w ekonomii, istnieje coś co nazywamy czynnikami fundamentalnymi. Rada Polityki Pieniężnej, zastanawiając się nad wysokością stóp procentowych, nie sugeruje się zjawiskami przejściowymi, ale bada m.in. sytuację w obrotach bieżących, tempo wzrostu gospodarczego i nimi się kieruje przy podejmowaniu decyzji. Z rządzeniem jest podobnie.
Kłopoty zaczęły się, gdy partia bez programu ekonomicznego wygrała wybory i musiała stworzyć rząd, wybierając na kluczowe stanowiska ludzi „nie ze swojej bajki”. Potem zaczęła się uzależniać od partii bezprogramowych i jawnie niekompetentnych, a teraz musi z nimi wejść w koalicję rządową. Tymczasem dobre rządzenie wymaga kompetencji i realizacji wspólnego programu gospodarczego i społecznego. Także programu niezbędnych reform. To są właśnie te fundamenty. Koalicja PiS z różnymi partiami – Samoobroną i LPR - sprawia, że kompetencji, z którymi i tak był problem, będzie jeszcze mniej, a program, który już był niespójny, zupełnie się rozmyje. W tym wszystkim pozytywne będzie tylko to, że pryśnie wreszcie mit , że ci, co jeszcze nie rządzili, są z definicji lepsi od tych, co już mieli ten zaszczyt. I wtedy wreszcie będzie normalnie.
"Gazeta Wyborcza" - 28 kwietnia 2006 r.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry