Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wystąpienia / 21.01.05 / Powrót do "Wystąpienia"

Sejm; Debata na temat polskiej polityki zagranicznej

Panie marszałku! Panie Ministrze! Wysoka Izbo!
Rok 2005 to rok szczególny dla naszego kraju. Odbędą się wybory parlamentarne i prezydenckie. Politykę zagraniczną będą prowadziły po sobie dwa kolejne rządy. Jest sprawą najwyższej wagi, aby główne linie i kierunki polskiej polityki zagranicznej nie uległy zachwianiu, aby proces umacniania pozycji Polski w świecie, który niewątpliwie miał miejsce w 2004 r., był kontynuowany.
Wiele ważnych zadań stoi przed polską dyplomacją w 2005 r.. Mówił o nich szczegółowo minister Rotfeld. Przemawiając w imieniu SDPL chciałbym przedstawić nasze stanowisko w sprawach, które uważamy za kluczowe dla narodowego interesu Polaków.
Do głównych zadań polskiej polityki zagranicznej w 2005 r. zaliczamy:
1. umocnienie naszej pozycji w Unii Europejskiej, w tym wypracowanie unijnej polityki wschodniej,
2. działanie na rzecz umocnienia stosunków transatlantyckich,
3. doprowadzenie do opuszczenia bądź zmiany charakteru obecności wojsk polskich w Iraku,
4. wykorzystanie dobrego klimatu w stosunkach z Ukrainą dla rozbudowy wzajemnej współpracy,

Dyskutując o tych sprawach bierzmy pod uwagę, że polska polityka zagraniczna wkroczyła już nie tylko na salony, ale nawet pod strzechy. Tego nie było od lat. W polskich domach dyskutuje się już nie tylko o cenach, nieobyczajnych zachowaniach posłów, komisjach śledczych i różnych, mniej czy bardziej sensownych pomysłach rządu, ale także o tym, czy bliższa jest nam Europa czy Stany Zjednoczone, co powiedział Chirac, a co Borell, czy Unia Europejska daje czy zabiera, a także po co i jak długo jeszcze będziemy w Iraku. Wielu Polaków żywo interesuje się przebiegiem zdarzeń na Ukrainie, wielu wyraża swój niepokój stanem stosunków polsko-rosyjskich. Możemy i powinniśmy się z tego zainteresowania cieszyć. Dziś, w czasach wszechobecnej globalizacji, gdy nie ma barier między krajami ani dla kontaktów międzyludzkich, ani – niestety - dla terrorystów i organizacji przestępczych, a jednocześnie gdy gospodarki wszystkich krajów są ze sobą ściśle powiązane - nie ma już miejsca dla prowadzenia polityki z gatunku "moja chata z kraja".
W szczególności dotyczy to Polski, którą położenie geograficzne i narodowe ambicje lokują w grupie tych państw, dla których sensowna i aktywna polityka zagraniczna ma ogromne znaczenie dla stosunków wewnętrznych, dla rozwoju gospodarczego i społecznego kraju. Przed rokiem 1989 polska polityka zagraniczna nie była suwerenna, nie mogła więc interesować praktycznie nikogo. Po 1989 r. przez dobrych kilka lat jej cele były tak oczywiste, że stanowiła przedmiot konsensusu narodowego i partyjnego - a więc także nie prowokowała do wielkich dyskusji. Dopiero od momentu, gdy cele te zostały osiągnięte, sytuacja zmieniła się radykalnie.
Dlaczego tak się stało? Otóż dlatego, że po zrealizowaniu głównych celów, jakim było wejście do NATO i Unii Europejskiej Polska awansowała. Z roli statysty przeszła na etat aktora. Nie jesteśmy aktorem pierwszoplanowym, ale figurujemy na afiszu i z nami sztuka jest lepsza niż bez nas. To wejście do gry ma jednak swoje konsekwencje. Zaczynamy nareszcie wywierać wpływ na bieg wydarzeń na świecie - zawsze o tym marzyliśmy, ale nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie tylko splendor, ale przede wszystkim wielka odpowiedzialność. Ze swej postawy i działalności trzeba bowiem zdawać sprawę nie tylko przed Polakami, ale i znacznie mniej wyrozumiałą międzynarodową opinią publiczną. Broniąc swoich interesów narodowych musimy pamiętać, że inni też mają do takiej obrony prawo, a zatem, że konsensus jest naturalnym sposobem uprawiania polityki zagranicznej, a nie zdradą, jak to nierzadko słyszymy z ust niektórych zacietrzewionych polityków. Że nieustępliwość w obronie własnych racji tylko do pewnego momentu jest godną pochwały pryncypialnością, ale po przekroczeniu przysłowiowej cienkiej czerwonej linii zamienia się w ośli upór, szkodliwy dla interesów kraju i obywateli. Taki właśnie charakter ma nasza polska dyskusja o konstytucji europejskiej.
Nie chodzi tu oczywiście tylko o samą konstytucję, ale o miejsce i rolę Polski w Unii Europejskiej. Oto pierwsze z wielkich wyzwań, jakie stoją przed polską polityką zagraniczną, ba! - przed polską polityką w ogóle. Przeżywaliśmy i nadal przeżywamy trzy najważniejsze lata, które można oznaczyć kryptonimem 3A: rok 2003 - rok Akceptacji, rok 2004 - rok Akcesji , i wreszcie rok 2005 - rok Adaptacji. Musimy jak najszybciej nauczyć się dyskutować o naszych wzajemnych relacjach z Unią Europejską, dokonywać w tym zakresie stosownych ocen i analiz.
SDPL proponuje ustanowić na bazie proponowanego Narodowego Centrum Studiów Strategicznych instytucję niezależnej od rządu i presji politycznych Krajowej Rady Europejskiej celem prowadzenia debat o stanie realizacji celów Narodowego Planu Rozwoju oraz efektywności bieżącego wykorzystania funduszy europejskich i krajowych dla tych celów. Krajowa Rada Europejska współpracowałaby w kraju z resortami rządowymi, komisjami sejmowymi, środowiskami naukowymi i eksperckimi, instytucjami samorządu terytorialnego i gospodarczego, związkami zawodowymi i organizacjami pozarządowymi.
Musimy zaadaptować nasze krajowe struktury do wszystkich możliwości, które stwarza Unia - to oczywiście zadanie polityki wewnętrznej, ale musimy także "rozepchać" się nieco w samej Unii, dotrzeć do miejsca, gdzie powstają koncepcje i brać udział w procesie decyzyjnym. Jeśli się nam nie uda, skażemy się na wykonywanie tego co wymyślą inni. Polska ma odpowiedni potencjał ludnościowy, kulturowy i rozwojowy, aby aspirować do roli jednego z rozgrywających. Nasi politycy muszą jednak zrozumieć - oczywiście mówię do tych, którzy tego nie rozumieją - że nie ma niczego na piękne oczy. Że aby wziąć - trzeba także coś z siebie dać.

Historia Europy powojennej to historia stopniowego jednoczenia i integracji. Konstytucja europejska jest kolejnym krokiem na tej drodze i w tej sztafecie pokoleń. Trzeba pamiętać, że daleko już odeszliśmy od 6-cio państwowej EWG. Dziś jest to 25, a jutro 28 krajów. Taką strukturą nie da się kierować po staremu. Traktat porządkuje tę kwestię. Rozdziela kompetencje Unii i państw członkowskich, określa rodzaje europejskich decyzji, upraszcza tryb ich podejmowania. Nie daje żadnych podstaw do obaw o dominację jednych nad drugimi - przeciwnie, umacnia konsensus jako metodę podejmowania decyzji.
Po drugie, zwiększa możliwości prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. SDPL opowiada się za taką polityką z wielu powodów, o których powiem jeszcze przy okazji omawiania stosunków transatlantyckich, tu chciałbym wymienić tylko jeden: Chodzi o stosunki Polski z jej wschodnimi sąsiadami, a zwłaszcza o stosunki polsko-rosyjskie. Polska nie jest w stanie samodzielnie prowadzić skutecznej polityki wschodniej. Rosja wykazuje stałą tendencję do pomijania Polski w swoich rachubach politycznych i gospodarczych, do rozmawiania ponad naszymi głowami z zachodnioeuropejskimi partnerami. Nie szczędzi nam mniejszych i większych złośliwości, a także przejawów lekceważenia. Czasami zdarzają się działania niebezpieczne, jak słynne zakręcenie kurka z gazem.
Mamy za małe możliwości, aby się temu przeciwstawić w pojedynkę. Tylko wspólna polityka zagraniczna UE, w tym polityka wschodnia, stwarza nam szansę, po pierwsze, na współkształtowanie stosunków Unia - Wschód, a po drugie na skuteczniejsze reprezentowanie naszych interesów w stosunkach z Rosją.
Konieczność prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej znakomicie potwierdziły wydarzenia na Ukrainie, gdzie mimo naszego ogromnego zaangażowania, bez włączenia do akcji Unii (co jest zresztą także naszą zasługą) - sprawy mogły potoczyć się zupełnie inaczej, czego negatywne konsekwencje przede wszystkim odczulibyśmy właśnie my jako państwo sąsiadujące.
Wróćmy jednak na chwilę do Rosji. Nie pozwalając jeździć sobie po głowie, nie musimy dodatkowo szarpać niedźwiedzia za wąsy. Ciągłe podkreślanie, że jedynym celem Rosji jest działanie na szkodę Polski, że każdy kapitał rosyjski ma korzenie mafijne, a każdy znaczniejszy Rosjanin to kolejne wydanie Ałganowa i kontakt z nim prowadzi wprost przed oblicze komisji śledczej - być może zaspokaja czyjąś potrzebę brylowania w mediach, ale w stosunkach z Rosją na pewno nie pomaga. Szanując siebie, szanujmy też partnera.
Po trzecie, dzięki traktatowi konstytucyjnemu maleje tzw. deficyt demokratyczny w Europie, gdyż wzrasta rola parlamentów narodowych w opracowywaniu nowych praw europejskich. Nasz Sejm będzie miał po prostu więcej do powiedzenia niż obecnie.
Trzeba więc ten traktat przyjąć. A jeśli tak - to na co czekać? Nie rozumiem kunktatorskiej postawy ugrupowań podobno proeuropejskich, a zwłaszcza PO, które chcą referendum odwlec w nadziei, że kto inny odrzuci je wcześniej. Jednocześnie panowie przewodniczący Rokita i Tusk stwierdzają, że gdyby wszyscy przed nami traktat przyjęli, to i my powinniśmy go przyjąć.
To już nie jest stanie w rozkroku. Donald Tusk prosił, żeby unikać złośliwości. Staram się, jednak debata ma swoje prawa i proszę to potraktować jako złośliwość serdeczną, która zmierza do tego, abyście zeszli z błędnej drogi. Otóż, jak powiedziałem, to już nie jest stanie w rozkroku To jakaś przedziwna figura akrobatyczna, którą Aleksander Kwaśniewski określił niegdyś jako "stójka na dwunastnicy". Nie bardzo wiadomo, co to za figura, ale widać, że wyjątkowo pokręcona. Oczywiście, jest wytłumaczenie dla tej postawy, tyle że dla Platformy Obywatelskiej niezbyt łatwe do zaprezentowania. Platforma nie wie po prostu jak wywikłać się z populistycznego hasła "Nicea albo śmierć". Wymyślono więc, że najlepiej schować się za innymi. Może traktat odrzuci Dania, a może Wielka Brytania i wtedy nie trzeba będzie się wstydzić za swoje zachowanie. Problem w tym, że takie postępowanie w istocie rzeczy zwiększa ryzyko, że traktat w końcu nie wejdzie w życie.
Niech się koledzy z PO nie obrażą, ale to są podwórkowe gry i zabawy, niegodne poważnej partii i jej kandydatów na premiera i prezydenta. Przewodniczący Tusk pyta, w czym poprawi się pozycja Polski.
Nieprzyjęcie traktatu nie spowoduje bynajmniej nowych negocjacji, w trakcie których Polska dostanie to, co chce, ale prawie na pewno wywoła wewnętrzny kryzys. Większość państw - z Francją i Niemcami na czele - odkurzy koncepcję Europy dwóch prędkości i doprowadzi do utworzenia tzw. twardego rdzenia integrującego się szybciej niż inni. Będzie to musiało osłabić więzi wspólnotowe, a zwłaszcza tak ważną dla Polski zasadę solidarności. Jest to więc plan nie tylko kunktatorski, ale i szkodliwy dla naszych narodowych interesów. Apeluję do odpowiedzialnych polityków zarówno z prawej, jak i z lewej strony, zarówno zasiadających w parlamencie, jak i działających poza Sejmem, do organizacji pozarządowych, które tak chlubnie zapisały się przed referendum akcesyjnym - o połączenie wysiłków i stworzenie ruchu na rzecz referendum i ratyfikacji traktatu konstytucyjnego w 2005 r.
Naszym hasłem powinno być:"Konstytucja - teraz!" - "Mamy prawo głosu". Polacy nie po to przez wiele lat dobijali się o prawo głosu w sprawach europejskich, aby teraz z niego nie korzystać i oglądać się na innych. SDPL uważa, że jeśli mamy szansę znaleźć się w grupie tych krajów, które dyktują tempo integracji, to trzeba tę szansę wykorzystać.
Tak więc pierwszy ważny cel: umocnienie pozycji Polski w UE wymaga naszej aktywności w kwestii traktatu konstytucyjnego. Zwlekanie czy wręcz odrzucenie traktatu nie będzie sprzyjać realizacji tego zadania.
Rzecz jasna, silna pozycja Polski w Unii nie zależy tylko od tej kwestii. Musimy być także aktywni na innych polach, a że jest to właściwa droga, pokazał przykład ukraiński.
Z uznaniem odnotowujemy również starania naszej dyplomacji - znajdujące zresztą odzew drugiej strony - o poprawienie i zacieśnienie stosunków z Niemcami i Francją. Trudne sprawy z historii stosunków polsko-niemieckich, które niespodziewanie i nie z naszej winy pojawiły się na porządku dnia, powinniśmy rozwiązywać w dialogu i z zaufaniem do intencji drugiej strony, broniąc jednakże twardo naszych racji.
Po okresie napięć spowodowanych iskrzeniem na linii Europa - Stany Zjednoczone nasze stosunki powracają do bardzo dobrego poziomu, co daje szansę na ożywienie Trójkąta Weimarskiego. Warto o to zabiegać.
W ten sposób doszliśmy do drugiego ważnego zadania polskiej polityki zagranicznej, jakim jest działanie na rzecz poprawy i umocnienia stosunków transatlantyckich. Jako odpowiedzialny i aktywny sojusznik Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie kraj silnie osadzony w Europie, powiązany z nią tysiącami nici, źle czujemy się w sytuacji, gdy stawia się nas przed dylematem: z Unią czy z USA?
Dlatego - na miarę naszych możliwości - powinniśmy wspomagać wszystko to, co umocni wspólnotę transatlantycką. Oznacza to jednak także konieczność mówienia gorzkich prawd prosto w oczy. Niektórym krajom europejskim trzeba powiedzieć, że antyamerykanizm to postawa zarówno szkodliwa jak i niesłuszna, zwłaszcza gdy jednocześnie oczekuje się, że to właśnie Stany Zjednoczone powinny brać na siebie największe ciężary związane z zapewnieniem bezpieczeństwa światowego, a często i regionalnego. A zdarzało się, że i pod naszym bokiem w Europie.
Naszych amerykańskich przyjaciół z kolei powinniśmy przekonywać, że nie jest tak, iż niewdzięczna Europa nie rozumie Ameryki i jej problemów. Przecież po ataku terrorystycznym na Nowy Jork Europa okazała daleko idącą solidarność z Ameryką, czego dowody dała i nadal daje w Afganistanie.
Napięcia powstały po amerykańskich decyzjach dotyczących Iraku. Sedno tego problemu trafnie ujął Zbigniew Brzeziński w tytule swojej ostatniej książki "Wybór. Dominacja czy przywództwo". Krótko i celnie. Przechył w kierunku dominacji już doprowadził i będzie prowadził do napięć i szkód w stosunkach transatlantyckich. Przywództwo natomiast wymaga stałego dialogu z głównymi sojusznikami co do oceny danej sytuacji oraz adekwatnych działań. W przypadku Iraku tego dialogu było zdecydowanie za mało. Odbiło się to negatywnie na przebiegu procesów stabilizacyjnych w tym kraju i nadal tę stabilizacje utrudnia. W sposób oczywisty określone koszty braku tego dialogu poniósł i ponosi także nasz kraj jako sojusznik Stanów Zjednoczonych.

Przygotowywana podróż Busha do Europy i pozytywne sygnały wysyłane przez Francję i Niemcy dają nadzieję, że wzajemne stosunki wrócą do normy. Polska może się z tego tylko cieszyć. Europa bardzo potrzebuje wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Stanie się wtedy mocniejszym i bardziej przydatnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych. A właśnie otwierają się nowe możliwości wspólnego działania Europy i Ameryki: na Bliskim Wschodzie, gdzie po zmianie przywództwa w Palestynie i powstaniu koalicyjnego rządu w Izraelu pojawiła się szansa na stopniową normalizację. Z punktu widzenia bezpieczeństwa światowego nie ma ważniejszego zadania niż uśmierzenie tej wiecznej, zdawałoby się , wojny. Polska, mając dobre stosunki z obiema stronami konfliktu, może także odegrać swoją rolę.
Trzecim ważnym celem, jaki powinien zostać zrealizowany w 2005 r. jest wycofanie albo zmiana charakteru obecności polskich wojsk w Iraku. Polska odpowiedziała pozytywnie na apel Stanów Zjednoczonych o pomoc i współdziałanie w zlikwidowaniu zagrożenia, jakie niósł ze sobą zbrodniczy reżim Saddama Husajna. Polscy żołnierze, po raz pierwszy na tak wielką skalę, wzięli udział w misji stabilizacyjnej poza granicami kraju. Zadeklarowanymi celami tej misji było zapewnienie porządku i bezpieczeństwa Irakijczykom, pomoc w odbudowie kraju, przekazanie władzy w ręce narodu irackiego.

Niestety, po półtorarocznym pobycie polskich wojsk w Iraku, cele te nie zostały jeszcze zrealizowane. Warunki, w jakich przychodzi działać żołnierzom międzynarodowego kontyngentu, są radykalnie odmienne od zakładanych. Nasi żołnierze spisują się w tych warunkach znakomicie, wykazując odwagę, odpowiedzialność i profesjonalizm. Robiono to już wielokrotnie, ale myślę, że jeszcze raz warto podziękować i przekazać wyrazy uznania wszystkim, którzy pełnili lub pełnią służbę w Iraku. Nie zmienia to faktu, że nie tak wyobrażaliśmy sobie misję stabilizacyjną naszych żołnierzy. Pytania o jej sens , długość trwania i warunki zakończenia nie są bezzasadne.
Wszyscy czekamy na irackie wybory. Istnieje spora szansa, że za niespełna dwa tygodnie , mimo zamachów terrorystycznych i niesnasek wewnętrznych Irakijczycy wyłonią wreszcie władzę, pochodzącą z wyboru. W takim przypadku - naszym zdaniem - formuła dalszej obecności obcych wojsk w Iraku musi zostać uzależniona od woli rządu irackiego. Trzeba także podjąć próbę poszerzenia koalicji, stanowiącej wsparcie dla odbudowy i stabilizacji Iraku. Decyzja polskiego rządu w tej sprawie powinna zostać podjęta po konsultacji z Sejmem.
Z lekcji irackiej trzeba także wyciągnąć liczne wnioski. Jeden z nich to taki, że Polska - jako członek ONZ, UE i NATO - powinna brać udział w akcjach wojskowych poza granicami naszego kraju tylko w ramach i z upoważnienia jednej z wymienionych organizacji.
Motywowane "terrorystycznym zagrożeniem" oraz "osiami zła" działania jednostronne nie stwarzają bowiem szans na stabilne, zrównoważone i sprawiedliwe rozwiązania.

Z Iraku wróćmy teraz na grunt europejski. Czwarte zadanie polskiej polityki zagranicznej (ale i krajowej) to wykorzystanie bardzo dobrego klimatu w stosunkach z Ukrainą dla zacieśnienia wzajemnych więzi, zwłaszcza gospodarczych. Szybko rozwijająca się gospodarka 50-milionowej Ukrainy to wielka szansa dla naszych przedsiębiorców i to na długie lata. Polska powinna oczywiście w dalszym ciągu pełnić rolę adwokata Ukrainy, zwłaszcza w Unii Europejskiej. Rezolucja PE wzywająca do stworzenia Ukrainie europejskiej perspektywy stwarza Polsce nowe możliwości działania. Pożądane byłoby, aby Unia przeznaczyła pewne kwoty na wsparcie finansowe dla Ukrainy, na staże , studia i wyjazdy szkoleniowe dla ukraińskiej młodzieży - zwłaszcza z regionów wschodnich. W naszym Narodowym Planie Rozwoju warto umieścić budowę dobrych połączeń drogowych i kolejowych z Kijowem, bo takowych nie ma.

Panie Marszałku! Wysoka Izbo!
Tych kilka tematów (Unia Europejska, Stany Zjednoczone, Rosja, Irak , Ukraina) nie wyczerpuje oczywiście bogatej problematyki polskiej polityki zagranicznej. Z konieczności pominąłem takie istotne kwestie, jak stosunki z krajami Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej, kontakty z Polonią czy bardzo ważną problematykę reformy ONZ. O tym wszystkim pan minister mówił i jest tu pełna zgodność z tym, co pan minister przedstawił.
O jednej tylko sprawie chciałbym jeszcze krótko powiedzieć słów kilka, a mianowicie o tzw. ekonomizacji polskiej polityki zagranicznej. Od wielu lat słyszymy słuszne wywody, że minął już czas dyplomacji frakowej czy tajnej, że rządy krajów lepiej od nas rozwiniętych od swoich ambasadorów oczekują przede wszystkim wspierania ekspansji gospodarczej swoich przedsiębiorców na obcy rynek. I że tak właśnie powinno być u nas - ale niestety nie jest. Padają pomysły, aby ambasadorów rozliczać nie z liczby depesz i clarisów, ale z tempa wzrostu naszego eksportu do kraju, w którym tenże ambasador reprezentuje Polskę. Bardzo to jest wszystko słuszne i nawet da się zrealizować, wszakże pod jednym warunkiem: że damy ambasadorom instrumenty dla takiej działalności. Tymczasem od wielu lat trwa chocholi taniec wokół biur radcy handlowego albo wydziałow ekonomiczno-handlowych. Różnie się te komórki nazywały, ale łączy je od lat jedno: ani ambasador, ani Minister Spraw Zagranicznych nie dysponują ich personelem. Tę prerogatywę ma Ministerstwo Gospodarki. Jest to wyjątkowo długo utrzymujący się relikt odległej przeszłości i jak dotąd nie udało się tego zmienić. Apeluję do Pana Premiera Belki, aby wykazał w tej kwestii odwagę i konsekwencję i wreszcie zlikwidował ten szkodliwy dualizm. To się jeszcze nikomu nie udało - Pan może być pierwszy i w ten sposób przejść do historii!

Wysoka Izbo!

Socjaldemokracja Polska dobrze ocenia polską politykę zagraniczną w 2004r. i z aprobatą przyjmuje przedstawione przez ministra Rotfelda kierunki tej polityki na rok 2005. Do tej oceny dołączamy nasze przemyślenia i sugestie z nadzieją, że zostaną one pozytywnie przyjęte. Rok 2005 to nie tylko rok podwójnych wyborów. To także rok 60-lecia zakończenia II wojny światowej i 25-lecia Porozumień Sierpniowych. Na tle tych dat wyraźnie widać , jak daleką i trudną drogę przeszliśmy. Drogę ku lepszemu. Postarajmy się, aby w wirze przedwyborczych walk i emocji nie zgubić tego, co w polityce zagranicznej każdego kraju najważniejsze: porozumienia ponad podziałami.

Źródło: www.borowski.pl

Powrót do "Wystąpienia" / Do góry