Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 18.01.03 / Powrót

Wywiad dla PAP

PAP: Dlaczego - zgodnie z ostatnim sondażem CBOS-u - jedynie 17 proc. Polaków dobrze ocenia pracę Sejmu a źle 67 proc.?

Marek Borowski: Sejm nigdy nie będzie miał bardzo wysokich notowań w czasie, kiedy sytuacja gospodarcza i społeczna kraju jest kiepska. W tej chwili są szanse, że zaczniemy z tego powoli wychodzić, ale rok 2001 i 2002 to były lata najniższego wzrostu gospodarczego, znaczącego wzrostu bezrobocia, poszerzenia się obszarów biedy.

Niskie notowania nie są wyłącznie cechą obecnej kadencji. Poprzedni Sejm kończył kadencję z poparciem 14 proc., a więc jeszcze mniejszym niż w tej chwili. Obecny Sejm po roku funkcjonowania miał 30 proc. poparcia, co było najlepszym wynikiem od 1999 r. Stało się tak dlatego, że mimo prób anarchizowania Sejmu zostały podjęte skuteczne działania dyscyplinujące, a Sejm pracował sprawnie.

Wzrost notowań oznaczał, że obywatele wyrażając różne zastrzeżenia wobec Wysokiej Izby, zaczęli dostrzegać poprawę jej funkcjonowania. Ale potem mieliśmy incydent z posłem Janowskim i Samoobroną i ocena Sejmu spadła w ciągu miesiąca z 30 proc. do 21 proc. zaufania. W następnym miesiącu Trybunał wydał wyrok w sprawie ustawy abolicyjnej, który odbił się szerokim echem i znów obniżył notowania - do 17 proc.

Można powiedzieć, że zbiegły się dwa negatywne zjawiska jedno dotyczące zachowania się części posłów w Sejmie, a drugie wpadki legislacyjnej, a przecież legislacja jest istotą działalności Sejmu.

Uważam, że kwestia porządku, pewnej dyscypliny w Sejmie jest rzeczą absolutnie niezbędną. Myślę, że działania, które podejmowałem i ja i Prezydium uświadomiły "ożywionym posłom" i ich klubom, że nie warto tego robić, że się na tym nie wygrywa. Miejmy nadzieję, że tylko ten pierwszy rok był taki trudny: parę osób z brzegu wskoczyło do łódki zamiast do niej wejść i ta łódka zaczęła się kołysać. Ale nie wywróciła się.

Jeśli chodzi o legislację, to ubiegły rok był pod tym względem bardzo napięty. Uchwaliliśmy 200 ustaw, z tego 180 rządowych, podczas gdy w pierwszym roku ubiegłej kadencji uchwalono ich tylko 90. Nie były to jednak ustawy zbędne. Na dodatkowe 80 ustaw złożyły się po połowie tzw. ustawy europejskie oraz ustawy ratujące budżet i gospodarkę.

Spowodowało to straszny natłok pracy, przyspieszone tempo i, niestety, sporo błędów. Już w zeszłym roku zacząłem reagować zdecydowanie na przypadki niedopracowanych projektów. Zobowiązałem i Biuro Legislacyjne i Szefa Kancelarii do bardzo rygorystycznego przyglądania się ustawom. Zapowiedziałem wyciąganie konsekwencji w przypadku ewidentnej pasywności sejmowych służb legislacyjnych.

Ten niezwykle trudny rok mamy już jednak za sobą. Jestem przekonany, że konsekwentny nadzór nad legislacyjną poprawnością prac nad ustawami oraz stanowcze tak jak do tej pory reagowanie na próby anarchizowania prac Wysokiej Izby, pozwolą ponownie poprawić notowania Sejmu.

PAP: Jak odnosi się Pan do propozycji zmian w regulaminie Sejmu - zaostrzenia kar dla niezdyscyplinowanych posłów.

M.B.: Z najwyższą niechęcią myślę o zaostrzeniu kar. Gdyby kluby zobowiązały się, że nie będą naruszać Regulaminu ani popierać niezdyscyplinowanych posłów, to moim zdaniem można poprzestać na tych sankcjach, które są obecnie w Regulaminie.

Na mój wniosek, Prezydium przyjęło propozycję zmiany regulaminu, którą w przyszłym tygodniu będzie rozpatrywać komisja. Zaproponowałem zamianę formuły pytań i interpelacji. Na wzór parlamentów europejskich, wprowadzimy system pytanie odpowiedź. Poza atrakcyjnością zewnętrzną, zaletę to ma taką, że byłoby zadawanych 10 pytań - 5 opozycja i 5 koalicja. Dzięki temu opozycja byłaby obecna z pytaniami na każdym posiedzeniu i wszystkie kluby mogłyby zadać pytanie.

Oprócz dwóch godzin przeznaczonych na pytania, dodatkową godzinę na każdym posiedzeniu zajmują interpelacje, ściślej jedna. Ten system od dawna nie spełnia swojej roli, gdyż z reguły dyskutowane są sprawy już nieaktualne. W związku z tym zaproponowałem, żeby wydłużyć czas interpelacji z godziny do 90 minut i przeznaczyć go na informację bieżącą rządu. Temat ustalałby Konwent, kierowalibyśmy się aktualnością pytania.

Jeżeli ta propozycja zostałaby zaakceptowana, to już niedługo mielibyśmy na każdym posiedzeniu Sejmu informację rządu w konkretnej bieżącej sprawie, interesującej posłów i wyborców.

PAP: Jak Pan odnosi się do propozycji zwiększenia liczby członków Prezydium Sejmu? Ciągle też od czasu odwołania Andrzeja Leppera wolne pozostaje jedno miejsce wicemarszałka. Kto powinien je zająć?

M.B.: Sejm uchwalił 5-osobowe Prezydium - łącznie z marszałkiem i tylko Sejm może zdecydować, żeby było inaczej. Trzeba pamiętać, że Prezydium jest emanacją Sejmu. Większość muszą mieć przedstawiciele koalicji. Propozycja, żeby każdy klub miał swego przedstawiciela, a jednocześnie koalicja miała większość, oznacza, że prezydium musiałoby liczyć 9 osób!

Kto na to piąte miejsce? Obyczaj jest taki, że powinien je zająć kolejny największy klub. W tej chwili jest to PiS, ale póki co nie zgłasza nikogo. Wszyscy tylko mówią o kandydacie.

PAP: Co z likwidacją Senatu - jednym z postulatów programowych SLD?

M.B.: Był taki pogląd, że jedna izba wystarczy. Ale po roku funkcjonowania widzimy, że naprawa procesu legislacyjnego w Sejmie postępuje powoli, w związku z czym Senat ciągle jeszcze odgrywa rolę potrzebnego poprawiacza. Polska nie jest skazana na to, że Sejm będzie zawsze w jakimś stopniu niesprawny. Przyjdzie taki czas, że nawał różnych ustaw się skończy, procedury się poprawi, projekty ustaw nie będą budziły wątpliwości. Wtedy będzie można wrócić do sprawy Senatu.

Początkowo wydawało się, że to może nastąpić w tej kadencji i że w związku z tym można by uchwalić zniesienie Senatu od następnej kadencji. Nie mogę tego wykluczyć, ale dzisiaj nie mógłbym się podpisać pod taką decyzją, bo byłaby to decyzja nieodpowiedzialna. Druga sprawa, to jest uzyskanie niezbędnej większości 2/3 posłów. To wymaga konsultacji, a koncepcje są różne.

PAP: Czy Pana zdaniem Klub SLD powinien zgłosić projekt liberalizacji ustawy antyaborcyjnej?

M.B.: Obecna ustawa - to także mój pogląd osobisty - nie jest dobra. SLD jako partia socjaldemokratyczna jest przeciw rygorystycznym ustawom antyaborcyjnym, rozumie prawa kobiet inaczej niż np. politycy skupieni wokół partii prawicowych, czy powiązanych z Kościołem. Ale wydaje się, że w tym Sejmie nie ma większości do złagodzenia tej ustawy, bo nawet posłowie znani z bardziej liberalnych poglądów w tej kwestii, są negatywnie nastawieni. Niektórzy proponują, aby mimo wszystko zgłosić projekt zmian w ustawie, żeby zademonstrować elektoratowi, że się swój program próbuje realizować. Mam wątpliwości, co do takiego trybu postępowania.

Ustawa dotyka głębokich przekonań, dotyczących stosunku do życia, wartości i praw kobiet i wywołuje bardzo gwałtowne reakcje. Jest pytanie, czy my dzisiaj jako politycy, którzy odpowiadają za sprawy państwa, powinniśmy wywoływać ten spór? Otóż dzisiaj mamy bezrobocie 17-18 proc. Chcemy skupić ludzi wokół sprawy referendum i UE. Nie traktuję tego w kategoriach taktycznych, ale mam listę problemów społecznych na stole.

Jeśli w tym momencie wprowadzimy taką ustawę, to zostaniemy oskarżeni, że wprowadzamy temat zastępczy, bo nie potrafimy rozwiązać tamtych. O to bym nie chciał być oskarżany. Ani ja, ani SLD nie rezygnuje z postulatu złagodzenia ustawy. Mamy i będziemy to mieli w programie, tylko do tego muszą być warunki. I jest jeszcze jedna kwestia - próba liberalizacji tej ustawy została w 1997 roku zakwestionowana przez TK.

Nie zgadzam się z tym wyrokiem, ale on jest. I istnieje ryzyko, że kolejna ustawa tego rodzaju zostanie również zakwestionowana. Dlatego uważam, że złagodzenie reżimu antyaborcyjnego może być w Polsce rozstrzygane tylko w drodze referendum, tak jak w wielu innych krajach.

Pojedynek między parlamentem, prezydentem i Trybunałem Konstytucyjnym, to po prostu strata czasu. Jeżeli społeczeństwo uzna, że należy złagodzić tę ustawę, to powinna być ona złagodzona. Jeżeli uzna, że nie - to pozostanie tak, jak jest.

PAP: Czy pana zdaniem Jerzy Jaskiernia jest dobrym szefem klubu, czy powinna nastąpić zmiana na tym stanowisku? Posłowie SLD wychodząc z posiedzeń mówią: "marazm", "uwiąd", "brak merytorycznej dyskusji", "niska frekwencja".

M.B.: Rzeczywiście, takie opinie pojawiają się w klubie. A jeśli się pojawiają, to pewnie tak jest. Nastąpiła spora frustracja w klubie wywołana tym - o czym zresztą uprzedzano na początku - że rok 2002 będzie niezwykle ciężki dla koalicji i dla SLD ponieważ spadek odziedziczony po przednim rządzie jest bardzo nieprzyjemny. Trzeba było ratować finanse, a to są cięcia wydatków, to są ustawy zwiększające dochody budżetowe - błędy, z których potem trzeba się było wycofać.

Wzrosło bezrobocie, pojawiła się więc krytyka SLD, wybory samorządowe wyszły tak sobie, poniżej oczekiwań. To miał być najtrudniejszy rok, i był najtrudniejszy, wymagał dyscypliny od klubu. Klub był zdyscyplinowany, ale zbierał cięgi wszędzie za różne decyzje i błędy. Rząd nie wszystko konsultował tak jak trzeba. Ministrowie nie zawsze pojawiali się na posiedzeniach klubu. Nie zawsze odpowiadali na pytania. W tej obiektywnie trudnej sytuacji, nastąpiły również niedociągnięcia na styku klub - rząd. Ale także wewnątrz klubu.

To wielki klub, prawie 200 osób. Kierowanie nim, organizowanie jego prac to jest rzecz bez precedensu. Uważam, że powinniśmy patrzeć do przodu, omówić przyczyny, wyciągnąć wnioski, ustalić metody działania, porozumiewania się z rządem. To się dzieje i myślę, że damy sobie z tym radę.

Co do przewodniczącego klubu, to z reguły są takie pomysły, że jak jak coś się źle dzieje - to może zmienimy szefa. Oczywiście, nikt nie jest idealny. Przewodniczący Jerzy Jaskiernia, polityk doświadczony, wszechstronny i niezwykle pracowity, też pewnie zdaje sobie sprawę, że może jakieś rzeczy umknęły jego uwadze.

Wydaje mi się także, że wziął na siebie zbyt wiele obowiązków. Jest nie tylko przewodniczącym klubu, ale także przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych. Bardzo aktywnie działa w Radzie Europy, a jednocześnie pracuje naukowo, pisze książki i prowadzi wykłady. Nie zaczynałbym od wymiany przewodniczącego, ale od naprawy mechanizmów, określenia przyczyn niesprawności i wyciągnięcia wniosków.

Bardzo ważną kwestią jest sprawa kontaktów z rządem. Odbyliśmy kilka rozmów z premierem na ten temat i będą następne. Myślę, że w tym roku stosunki uda się ułożyć znacznie lepiej.

PAP: Czy uważa się Pan za potencjalnego kandydata na prezydenta w najbliższych wyborach?

M.B.: Swojego czasu pytany o to powiedziałem, że dziś SLD nie powinien zajmować się typowaniem kandydata na prezydenta. Nikt też nie powinien wysuwać się przed szereg, ani szykować sobie zaplecza. Powiem więcej: w ogóle nie powinien o tym myśleć. SLD powinien się skupić na tym, jak wyciągnąć Polskę z kryzysu, bo jeżeli to mu się nie uda, to żaden kandydat z SLD nie będzie miał szansy. A jak się uda, wtedy tych kandydatów będzie paru. Oświadczam: nie uważam się za kandydata.

PAP: Rzecznik Praw Obywatelskich Andrzej Zoll uważa, że premier Leszek Miller miał obowiązek powiadomić prokuraturę o przestępstwie płatnej protekcji popełnionym przez Lwa Rywina. Adam Michnik przyznał, że nie zawiadamiając prokuratury, popełnił błąd.

M.B.: Obaj chyba mają poczucie, że powinni byli zawiadomić prokuraturę. Premier Miller przyznał w jednym z wywiadów, że to był błąd. Rzecz teraz polega na tym, czy z tego powodu, że to był błąd, trzeba organizować polowanie z nagonką na premiera i Michnika, czy też po wyznaniu grzechów nie powinno nastąpić rozgrzeszenie. Intencje premiera i Adama Michnika nie były podejrzane. Michnik powiada, że chciał to weryfikować do końca, a potem sprawy unijne postawiły go w sytuacji niezwykle trudnej.

Premier natychmiast zarządził konfrontację w obecności Michnika, z przebiegu której jasno wynikało, że nie miał z tym nic wspólnego. Jednocześnie cała ta sprawa wyglądała tak nieprawdopodobnie, że premier nie potraktował jej poważnie. Kwalifikuję to, podobnie jak premier, jako błąd i złe rozeznanie sytuacji, ale nie przestępstwo.

Po to powołano Komisję Śledczą, aby niezależnie od prokuratury zbadała tę sprawę. Nie jest to zadanie łatwe i rezultaty mogą być nie do końca satysfakcjonujące. Dlatego politycy powinni skupić się na zgodnej współpracy i na maksymalnie możliwym wyjaśnieniu tej sprawy, bo to leży w interesie społeczeństwa, państwa i samych polityków.

Dlatego nieustannie apeluję, aby niektórzy wypowiadający się w tej sprawie posłowie zaprzestali ciągłego podrywania autorytetu tej komisji, a co za tym idzie - autorytetu Sejmu. Mylą się, jeśli sądzą, że zbiją na tym kapitał polityczny.(PAP)

Rozmawiały: Agata Adamek i Małgorzata Parfianowicz

Źródło: Polska Agencja Prasowa

Powrót do "Wywiady" / Do góry