Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 04.05.03 / Powrót

W Sejmie nie mam mdłości - "Angora"

Polityk opozycji widzi pana tak: "Błyskotliwy, inteligentny, na poły cynik, na poły ideowiec, trochę romantyk. Ma duże poczucie honoru połączone z nadwrażliwością na swoim punkcie". Dobrze podpatrzył?
- Coś z prawdy chyba w tym jest. Inni dostrzegają to, czego sami być może nie widzimy.
Więcej w panu cynika czy ideowca?
- Pół na pół. I od razu spieszę poinformować, że nie obrażam się za cynika, chociaż wiem, że tego słowa zwykło się używać, gdy chcemy komuś przyłożyć.
Komplement rzeczywiście to nie jest.
- Dla mnie cynik to również ten, kto przekłuwa różne nadęte balony i sprowadza je do właściwych rozmiarów. Inni puszą się, pysznią, gęby mają pełne frazesów, a cynik nazywa rzeczy po imieniu. Może jest to niemiłe, ale czasami okazuje się bardzo potrzebne.
Za nazywanie rzeczy po imieniu bardziej obrażają się na lewicy czy na prawicy?
- Swoi zawsze bardziej się obrażają.
Ustami Izabelli Sierakowskiej, pana przekłuwają niekiedy w taki sposób: "Ideałem to on nie jest. Błyskotliwy i inteligentny, ale lubi mieć ostatnie zdanie w każdej sprawie. Jest zarozumiały, bardzo pewny swoich racji, rzadko ustępuje". Obraża się pan, słysząc takie opinie?
- Raczej mnie bawią. Znam wielu polityków i wszyscy są dokładnie tacy sami. Chcą, żeby ostatnie słowo należało do nich i rzadko ustępują. Nie ma w tym nic złego. Jeśli ktoś ma przekonania, minimum zasad i charakter, zawsze będzie bronił racji, w które wierzy; co nie znaczy, że jest uparty jak osioł. Można mnie przekonać, ale trzeba się trochę potrudzić.
Broniąc tych racji, najczęściej gra pan w środku pola. Atak nie jest pańską specjalnością?
- Od czasu do czasu mogę poprowadzić piłkę na bramkę i to się zdarza. Skłamałbym jednak, mówiąc, że czuję się w tej roli komfortowo. Pewnie bierze się to z typu przygotowania zawodowego. Jestem ekonomistą i z wielkim trudem przychodzi mi przekonywanie innych do czegoś, co mogłoby być ryzykowne, na przykład dla gospodarki. Ci, którzy grają tylko w ataku, z reguły nie mają takich problemów... Świadom własnych ograniczeń, wolę być rozgrywającym pomocnikiem.
Można to nazwać asekuranctwem?
- Kazimierz Deyna też był pomocnikiem.
Od wielu miesięcy i politycy, i dziennikarze zgodnie powtarzają, że Markowi Borowskiemu "cni się prezydentura"...
- Nic mi się nie cni, w tym także prezydentura. Co najmniej 43 razy dementowałem już tę plotkę, tłumacząc, że nie jestem kandydatem na prezydenta i nie przygotowuję się do kampanii prezydenckiej.
Czy Duży Pałac to złe miejsce do uprawiania polityki?
- Równie dobrym miejscem do jej uprawiania jest parlament. Chcę dobrze wypełniać obowiązki marszałka Sejmu. To całkowicie zaspokaja moje aspiracje.
Chyba jednak nie jest pan romantykiem. Romantyk powiedziałby: "Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga".
- Romantyzm może pomagać w uniesieniach miłosnych, ale od polityki trzymałbym go na bezpieczną odległość. Politykowi zawsze powinna towarzyszyć świadomość tego, że każda nowa, wyższa funkcja czy stanowisko to przede wszystkim większa odpowiedzialność, a nie tylko większy splendor. Kiedy polityk ma możliwość awansować, najpierw musi się zastanowić, czy da sobie radę, czy nie ma od niego lepszych... W każdym razie ja sobie takie pytania stawiam. Można to oczywiście nazwać brakiem przebojowości, ale ja wolę nazywać przerostem poczucia odpowiedzialności.
A może, jak na ekonomistę przystało, w grę wchodzi zimna kalkulacja? Rok temu mówił pan dziennikarzom: "Jeżeli - używając języka Młynarskiego - spieprzymy tę kadencję, to nikt popierany przez SLD nie zostanie prezydentem". Pańscy koledzy sporo robią, żeby słowo stało się ciałem...
- To jest moja drużyna. Jeśli coś nie wychodzi, odpowiadam za to tak samo, jak cała reszta... Proponuję skończyć wątek "Borowski na prezydenta". To naprawdę nie ma sensu.
Zgodziłby się pan zostać tu i teraz premierem, gdyby SLD wystąpiło z taką propozycją?
- (Śmiech) ...Jest to sytuacja, którą określa się jako przyszłą niedokonaną. Równie dobrze może pani zapytać, czy zgodziłbym się zostać sekretarzem generalnym Organizacji Narodów Zjednoczonych, gdyby większość państw, w tym wszyscy członkowie Rady Bezpieczeństwa, byli za moją kandydaturą... A mówiąc już całkiem poważnie - moje plany nie przewidują również bojów o tekę premiera.
Poseł Jan Rokita uważa, że każdy polityk, któremu leży na sercu dobro państwa, powinien chcieć być premierem.
- Jan Maria Rokita od początku swojej kariery politycznej zmienił już kilka partii. Odchodząc, za każdym razem doprowadzał je do sporych destrukcji wewnętrznych. Choćby z tego powodu nie za bardzo przejmowałbym się wszystkimi wygłaszanymi przez niego sentencjami.
A te inne powody to...
- Czym innym jest być "w razie czego" gotowym do zostania premierem, a czym innym - pchać się na ten urząd i ściągać z niego tego, który tam jest, nie bacząc na to, czy ma się kompetencje w tym względzie czy nie. Jeśli Jan Maria Rokita chce nas przekonać, że każdy z posłów, którzy zasiadają dzisiaj w Sejmie, oprócz gotowości posiada jeszcze owe kompetencje, to chyba mocno przesadza.
Leszek Miller je ma? Nie należy siłą ściągać go z urzędu?
- Leszek Miller jest tym, który wyprowadził SLD na czołową siłę polityczną w Polsce. Był jedynym kandydatem Sojuszu na szefa rządu na długo przed wyborami parlamentarnymi. Jako urzędujący premier ma na koncie dwa wielkie osiągnięcia. Pierwsze to zażegnanie groźby kryzysu finansów publicznych, do którego mogło dojść w wyniku rządów AWS-u; drugie natomiast to zakończenie z nadspodziewanie dobrym wynikiem negocjacji z Unią Europejską. Te zasługi kiedyś na pewno zostaną właściwie ocenione.
Na razie jednak notowania gabinetu Millera i jego samego lecą na łeb, na szyję. CBOS właśnie poinformował, że nawet oceny najgorszego jak dotąd w opinii społecznej rządu Jerzego Buźka nie spadały w takim tempie i w takiej skali. Wredne społeczeństwo nie potrafi docenić zasług?
- I premierowi, i nam wszystkim w SLD ciąży dzisiaj afera Rywina. Jestem przekonany, że gdyby nie ona, nastroje społeczne byłyby lepsze. Albo jeszcze inaczej: gdyby tzw. sprawa Rywina nakładała się na szybki rozwój Polski, na spadek bezrobocia i poprawę sytuacji materialnej ludzi, nie byłoby problemu. Niestety, nakłada się na wzrost bezrobocia, biedę, przestępczość. Wszystko to razem wytwarza mieszankę piorunującą, która powoduje, że rząd jako całość, premier i SLD, są w defensywie.
Czy Leszek Miller niesłusznie zbiera razy za aferę Rywina?
- On sam przyznał przecież, że popełnił błąd, nie kierując sprawy do prokuratury i nie ukręcając jej łba natychmiast, gdy się o niej dowiedział. Ale tłumaczył również, że nie miał pełnej świadomości, co z tego może wyniknąć. Dzisiaj okazuje się, że takich mądrych w ogóle nie było.
Ano właśnie. Prezydent "nie miał świadomości", premier, szef "Gazety Wyborczej", szef gabinetu politycznego premiera, wiceminister kultury, członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji... Panie marszałku, wierzy pan w takie zbiorowe zaćmienie umysłów? Inteligentni, kuci na cztery nogi politycy, i nagle tacy naiwni?
- Cóż, to na pewno daje do myślenia. Wszyscy wiedzieli, nikt nie zrobił żadnego ruchu. Ale czy to znaczy, że wszyscy są nieuczciwi? Moim zdaniem postawienie takiego wniosku byłoby grubą przesadą.
Tak czy owak, opozycja z tym premierem współpracować nie chce i zapewne nie będzie. Jeszcze raz wykorzystam poetykę posła Rokity: czy dla dobra państwa, zamiast czekać do przyszłego roku, do ewentualnych przyspieszonych wyborów parlamentarnych, Leszek Miller powinien już teraz podać się do dymisji?
- Nie widzę takiej potrzeby. Ten rząd nie ma wprawdzie zdecydowanej większości w Sejmie, ale nie jest też klasycznym rządem mniejszościowym. Na razie wygrywa wszystkie głosowania. Co równie ważne - przygotowuje plan przebudowy finansów publicznych...
Któremu opozycja mówi zdecydowane "nie".
- Póki co opozycja nie jest w stanie stworzyć alternatywy dla tego rządu. A skoro nie jest w stanie, partie opozycyjne powinny wykazać się minimum odpowiedzialności, która polega na tym, że albo milcząco akceptują to, co rząd robi, czyli nie przeszkadzają, albo proponują całościowy kontrprojekt reformy. Jeśli takiego programu nie przedstawią, znaczy to, że go nie mają. A jeśli nie mają, to nie widzę żadnego powodu, dla którego należałoby zmieniać ten rząd albo tego premiera, i to na kilka tygodni przed referendum akcesyjnym. Byłby jeszcze większy bałagan niż jest.
Wymuszona przez prezydenta na premierze deklaracja o przyspieszonych wyborach parlamentarnych w roku 2004 to zły pomysł?
- Wcześniejsze wybory odbędą się wtedy, gdy w ogóle nie da się już rządzić.
Nie byle kto, bo wicemarszałek Sejmu Donald Tusk dał ostatnio do zrozumienia, że z tym parlamentem rządzić się nie da. W wywiadzie dla "Przekroju" oświadczył, że ta instytucja w takim składzie, w jakim jest, "budzi w nim mdłości w każdym przejawie". Pan nie doświadcza takich stanów fizjologicznych?
- Donald Tusk jest człowiekiem nad-wrażliwym. Wprawdzie kiedyś był już w Sejmie, ale później cztery lata spędził w Senacie. Przeniósł się więc do innego świata. Świata miłych, spokojnych, refleksyjnych dyskusji w wygodnych fotelach "hotelu Hilton". Po czym nagle znowu został wrzucony do bardziej ple-bejskiego miejsca, czyli do Sejmu, który w tej kadencji jest rzeczywiście bezprecedensowy...
Pan od razu przeczuwał, że będzie to "Sejm bardzo żywiutki"...
- Wszystkiego niestety nie przeczułem. Ten Sejm ma taką strukturę, jaką ma. Znalazły się w nim ugrupowania, które nic sobie nie robią z prawa, z regulaminu, z obyczajów parlamentarnych. Ale od tej konstatacji do stwierdzenia, że ta instytucja "musi wywoływać mdłości" naprawdę jeszcze daleka droga.
W panu co wywołuje?
- Czasami niesmak, czasami złość. Ale tego nie należy okazywać.
Dlaczego?
- Bo tym, którzy próbują doprowadzić mnie do takich stanów, właśnie o to chodzi. Chcą, żeby marszałek "wyszedł z nerw", a wtedy zacznie się awantura, zadyma, cyrk... I będzie można powiedzieć, że nikt nad tym nie panuje, a Borowski - jak powiada poseł Macierewicz - to "szkodnik, złoczyńca i manipulator".
Wychodzi jednak na to, że to Tusk ma rację. "Nie mogę mówić prawdy -powiada - bo nie za to mi płacą. Muszę kombinować, jak chamowi jednemu z drugim, którzy są posłami, ręki nie podać". "Muszę - to też Tusk -przechodzić do porządku dziennego nad tym, że gdy widzę przed nowym Domem Poselskim pijanych posłów, którzy się tłuką, mam poczucie zbrzy-dzenia, a jednocześnie upiorne poczucie normy. Nie mdleję, nie krzyczę, że Polska ginie, tylko z niesmakiem przechodzę obok zwyczajnego obrazka".
- Jestem zdumiony, że przeszedł obok. Trochę go znam i wiem, że nie jest facetem, który ot tak przejdzie koło dwóch pijanych, zwłaszcza jeśli są z Wiejskiej... Może miał gorszy dzień.
Dał do zrozumienia, że ma dość i jest skłonny rzucić to wszystko w cholerę.
- Donald Tusk jest taki "zbrzydzony" polityką już osiem lat. Co pewien czas ogłasza, że ma dość polityki i dalej tkwi w niej po uszy. Pewnie dlatego, że tak jak ja wie, że niczego lepszego od demokracji, mimo jej wad, do tej pory nie wymyślono.
W Samoobronie i w Lidze Rodzin Polskich też to wiedzą?
- W tych ugrupowaniach na razie dominują postawy quasi-rewolucyjne. Chcą obalić stary porządek i wprowadzić nowy, bo nie zauważyli, że nowy mamy już od kilkunastu lat.
Może zauważyli, tylko doszli do wniosku, że demokracja demokracją, ale sfrustrowane społeczeństwo chce, żeby ktoś to wszystko "wziął w końcu za mordę"?
- Pani by chciała?
Ja nie widzę tych, którzy odważyliby się nałożyć kaganiec na twarz Leppera czy Giertycha. Widzę bezradnych, którzy bardzo by chcieli, ale jeszcze bardziej się boją, bo - a nuż -lud opowie się po stronie tamtych.
- Kagańce, które nakłada się z góry, mury ochronne, które się buduje, zasieki, które się instaluje, wyprzedzając fakty, mogą doprowadzić tylko do jeszcze większych podziałów w społeczeństwie. Takie podziały trudno zakopać. Moim zdaniem ta droga prowadzi do-ni-kąd. Ja przynajmniej (a pewnie Tusk też, i jeszcze wielu innych) staram się tak działać, aby ludzie uwierzyli, że polityka nie musi być odrażająca. Trzeba mozolnie naprawiać to, co szwankuje. To trudne, ale nie ma innej drogi.

Rozmawiała HALINA RETKOWSKA

Źródło: Angora nr.18, 04.05.2003

Powrót do "Wywiady" / Do góry