Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 26.06.04 / Powrót

Mówi się o nas, że jesteśmy w koalicji i w opozycji - "Fakt"

Jak się Pan czuje po głosowaniu nad powołaniem rządu Belki?

- Moje uczucia utrzymują się w strefie stanów średnich.

A nie czuje się pan jak po połknięciu żaby?

- Nie, tak ostro bym tego nie ujął. Raczej jestem w poczuciu wyśrubowanej odpowiedzialności. To głosowanie dla nas było głosowaniem o ogromnym obciążeniu. Bo inne ugrupowania mają sytuację prostą: SLD chce przetrwać jak najdłużej, za to opozycja chce wyborów jak najszybciej, chociaż PO i PiS nie ukrywały, że nie chcą wyborów sierpniowych, tyle że zabrakło im odwagi. Okazało się, że to my jesteśmy języczkiem u wagi, który...

...który też chce przetrwać..

- Niekoniecznie. To nie o to chodzi.My się nie boimy wyborów, my wejdziemy do parlamentu.

Ale z jakim wynikiem? 5 proc.? Balansujecie na granicy progu wyborczego.

- Tak było w eurowyborach, gdzie jedynym znanym nazwiskiem był Dariusz Rosati. Gdy wystawimy listy do Sejmu, na których będzie kilkanaście znanych nazwisk, spokojnie dostaniemy te pięć procent. Rzecz polega na tym, że my kierujemy się interesem państwa i traktujemy to serio. Gdyby chodziło nam tylko o rozgrywki z SLD, to można było grać inaczej. Dostawałem maile i telefony od naszych sympatyków: niech wybory będą choćby w sierpniu, byle tylko skończył się ten układ. SLD zostanie właściwie odsunięty od władzy, może nawet nie wejdzie do Sejmu, a my będziemy w opozycji budować nową lewicę. To perspektywa kusząca?

Ale tylko wtedy, gdy macie przynajmniej osiem procent poparcia. Jeden z pańskich partyjnych kolegów mówił mi niedawno, że wynikiem wyborczym do Parlamentu Europejskiego Pan Bóg ostrzegł was przed szybkimi wyborami. Bo SDPL mogłaby nie przetrwać.

- To absurd. Byliśmy przygotowani do wyborów sierpniowych i wystartowalibyśmy w nich, gdyby nadal trwał mały szantaż: albo Belka i to nie wiadomo na jak długo, albo wybory w sierpniu. Wtedy naszych głosów, by nie mieli. A w SLD długo uważano, że my się w końcu złamiemy i zagłosujemy za Belką bez żadnych warunków. My ani się wyborów nie boimy, ani nie boimy się przegranej. Wiemy, że to co lewica mogła złego zrobić, już zrobiła i że przegra następne wybory. Trzeba się z tym pogodzić. Ale nie widzę powodu, by robić prezent LPR i Samoobronie. Mogą mi teraz wylewać pomyje na głowę różni zwolennicy wyborów sierpniowych, np. ostatnio p.Warzecha w „Fakcie”, który napisał dość obrzydliwy, a co najważniejsze niemądry komentarz. Tymczasem każdy (w tym p.Warzecha) powinien sobie odpowiedzieć na dwa pytania: czy chce, aby Polacy od 2 stycznia 2005r.przeżywali horror w przychodniach lekarskich z powodu braku ustawy o świadczeniach zdrowotnych oraz czy zgadza się, żeby Polską rządziły LPR i Samoobrona. Jeśli odpowie dwa razy nie, to powinien zaaprobować naszą postawę.

A jednak słychać głosy, że pan po prostu skapitulował. Jak teraz chcecie się odróżniać od SLD?

- To są głosy osób zacietrzewionych i nie rozumiejących, z jakimi zagrożeniami mamy do czynienia. A od SLD różnimy się w głosowaniach i w podejściu do sposobu uprawiania polityki. Dla nas jest ona służbą publiczną, a nie partyjniactwem. Proszę pamiętać, jak zachowaliśmy się w sprawie Rywina, czy w sprawie powołania komisji śledczej dotyczącej Orlenu. Mamy swoją linię postępowania i jak się do czegoś zobowiązaliśmy, to tego dotrzymamy.

A do czego się zobowiązaliście wobec SLD?

- Do niczego. Rozmawialiśmy z Belką, a nie z SLD. Myśmy nie dali wotum zaufania SLD, tylko Belce i to z nim ustalaliśmy warunki poparcia dla jego rządu.

Dlaczego pan to tak mocno podkreśla?

- Bo niektórzy komentatorzy uważają, że my już odpuściliśmy, że sądzimy, iż ten układ może dalej trwać i nic nie musi się zmieniać.

Lider LPR Roman Giertych mówi wręcz, że właśnie odtwarza się układ postkomunistyczny.

- Nic się nie odtwarza. Spokojnie. Nadal uważamy, że kadencja tego Sejmu powinna być skrócona. I jest tylko pytanie o datę wyborów. Brak wotum zaufania dla Belki oznaczał wybory w sierpniu. Ale taka Platforma mogła spokojnie sobie siedzieć i glosować przeciw, bo wiedziała, że i tak wotum zaufania będzie. To jest bardzo wygodna postawa. Ktoś musiał wziąć tę odpowiedzialność na siebie.

Obawiam się, że nie wszyscy będą panu za to wdzięczni. Jak pan sądzi, jaką cenę zapłaci za to pana ugrupowanie?

- To wszystko zależy od tego jak będziemy postępować dalej. W polityce trzeba planować długofalowo. Spora część Polaków oczekiwała stabilizacji i chciała, by Belka uzyskał wotum zaufania. My postawiliśmy nasze warunki i one zostały przez Belkę przyjęte. A ja go znam i wiem, że gdyby one były całkowicie nie do przyjęcia, to by ich nie przyjął. Myślę, że ten rodzaj rozumowania o państwie, który przedstawiliśmy, jemu odpowiada. I jeśli teraz przez trzy miesiące pokaże się jako dynamiczny premier, który ma twardą rękę, który nie liczy się z partyjnymi interesami?

Czyli "odpartyjnia" rząd?

- Nie rząd, tylko administrację publiczną. To oznacza wprowadzenie konkursów na stanowiska merytoryczne w całej administracji. Zatrudnianie w różnych agencjach, w urzędach wojewódzkich, centralnych urzędach, ministerstwach odbywało się na zasadzie "ważne, żeby swój". To rodziło korupcję i układy.Ludzie to widzieli.

I oczekuje pan, że teraz Belka pozwalnia tych skorumpowanych urzędników?

- Tu nie chodzi o wymianę administracji. Tu chodzi o wprowadzenie konkursów. W administracji jest ruch kadrowy. Co roku jest kilka tysięcy przyjęć. I one powinny już odbywać się na zasadzie otwartego konkursu. Już nie będzie tak łatwo przyjąć "swojego". Druga sprawa to rady nadzorcze. To jest miejsce, gdzie rozdzielano konfitury zupełnie bezkarnie. Ustaliliśmy, że zrobiony zostanie przegląd i będzie opublikowany skład wszystkich rad nadzorczych, mają one też być zmniejszone do niezbędnego minimum.

I SLD na to się godzi?

- Powtarzam, zawarliśmy porozumienie z premierem, a nie z SLD. Premier wniesie do Sejmu stosowną ustawę, a czy SLD będzie chciał ją odrzucić, tego nie wiem. Jeśli tak, to Sojusz sam sobie wyda świadectwo. Będzie więc ustawa zmniejszająca liczebność rad nadzorczych, będzie ustawa, która wprowadzi zasadę obsady stanowisk tylko w drodze konkursu, będzie ustawa, która zobowiąże do publikacji deklaracji majątkowych wszystkich osób pełniących funkcje publiczne. Wywalczyliśmy też inne sprawy: rozpocznie się likwidacja starego portfela emerytów, rząd odstąpi od przyspieszonej weryfikacji rent, od obniżenia rent wdowom i osobom niezdolnym do pracy(takie pomysły też były!), od podwyższania wieku emerytalnego dla kobiet (kobieta będzie miała wybór). Ponadto w budżecie na 2005r. znajdą się środki na walkę z głodem i stypendia dla dzieci z biednych rodzin.

To wszystko do jesieni?

- Oczywiście. Takie ustawy do tego czasu można bez problemu wnieść i uchwalić, a z innych zrezygnować.

Opozycja uważa, że nie uda się odbudować autorytetu rządu. Będą kłótnie między wami a SLD i Belką i niewiele uda się zdziałać.

- Tak też, niestety, może się stać. W tym Sejmie jest duży potencjał kłótni i awanturnictwa. Ale jeśli Marek Belka pokaże się jako premier odważny, odrzucający partyjne interesy, to jest w stanie to przełamać. Bo on jest w stanie zaskoczyć ten Sejm. Jeśli nie, to będziemy się zbliżać do wyborów. Myślę, że w sierpniu wszystko będzie już jasne.

Premier Belka powtórzył zaraz po otrzymaniu wotum, że wybory powinny być wiosną. Co by się musiało właściwie stać, byście jesienią go znowu nie poparli?

- Nie chce określać warunków, bo w polityce musi istnieć element niepewności. Sam premier musi wiedzieć, że on podlega ocenie, która może się wahać. Jeśli będzie wyraźnie widać, że premier chce zerwać z dziedzictwem Millera i zmienić obraz rządu, pokazać upór i zdecydowanie, to jest wtedy szansa, by kontynuował swoje rządy. Twierdzić dzisiaj, że na pewno go nie poprzemy jesienią, byłoby przedwczesne i niezbyt uczciwe.

Umie pan przewidzieć, kiedy faktycznie będą wybory?

- Nie. Jest pół na pół, jesienią albo wiosną. W każdym razie nie zaprzestajemy przygotowań do wyborów jesiennych

Czy to nie jest tak, że chcecie być i w opozycji, i w koalicji zarazem?

- Tak możemy być postrzegani. To na pewno wpływa na rozmycie naszego obrazu. Dlatego zależało nam na nagłośnieniu naszych warunków, bo one pokazują, kim my jesteśmy, o co nam chodzi i czego chcemy. To zostało mocno zarysowane i jeśli zostanie wykonane, to będzie to nasz sukces.

A może to droga do stworzenia nowego ugrupowania na lewicy pod nowym szyldem? Razem z SLD.

- Nie wiem. To odległa przyszłość. Łączyć się można nie tylko z ugrupowaniem, które ma podobny program, ale które wyznaje podobne zasady. SLD ma dzisiaj problem ze sobą. Nie rozliczył się z przeszłością. W partii tolerowano korupcjogenne procedury, unikano jakiejkolwiek dyskusji. Próby zmiany tego stanu rzeczy, podejmowane m.in. przeze mnie jeszcze rok temu, nie powiodły się. Dlatego wyszliśmy. I od tego czasu nadal żadnych zmian nie ma. Nie było katharsis w SLD. A musi być. Pewni ludzie musza się otrząsnąć, usunąć się na dalszy plan.

Leszek Miller?

- To lider, pod którego przewodem partia i rząd tak mocno straciły, że wnioski nasuwają się same. Ale nie tylko o niego chodzi. Przecież wokół niego byli ludzie, którzy z nim ściśle współpracowali, też ponoszą odpowiedzialność i powinni zostać odsunięci.

Krzysztof Janik zapowiada, że po jesiennym kongresie SLD będzie zupełnie inną partią. Czy wyobraża pan dziś sobie - tak jak prezydent - start w wyborach w koalicji z SLD?

- Koalicje mają sens o tyle, o ile dodają do siebie głosy. Ale jeśli miałoby być tak, że nasi wyborcy odejdą od nas po powstaniu takiej koalicji, to nie miałoby to sensu. Zdobycie głosu wyborcy, to jak wychowywanie dziecka, zajęcie męczące i długie. A stracić można go dość szybko i takiego błędu nie wolno nam zrobić.

Bardzo pan rozważny i chyba nieco mało dynamiczny jak na polityka budującego nową partię.

- Różni publicyści śmieją się ze mnie, że w polityce jestem szachistą. Że trochę za wolno gram, a trzeba szybciej i zdecydowanie. Ale proszę spojrzeć:weszliśmy do Parlamentu Europejskiego, mamy swój program, który zaprezentowaliśmy przy okazji negocjacji z Belką, mamy gwarancje premiera, że nasze warunki będą zrealizowane. To źle? Przed wyborcami prezentujemy się jako partia, która choć niewielka, wie czego chce i na dodatek to realizuje.

Czemu dotąd nie udało się panu stworzyć silnego, popularnego ugrupowania? Dlaczego nie powtórzył się ten sam mechanizm, jaki był przy powstawaniu Platformy Obywatelskiej?

- Porażka lewicy była drugą porażką po klęsce AWS i Unii Wolności. Potencjał na nowe byty w polityce już był mniejszy. Ale przede wszystkim jest znacznie większe zniechęcenie społeczne do polityki. Dlatego nie spodziewałem się, że spektakularnie wystrzelimy, przygotowany byłem na długi marsz. SDPL to partia bez struktur i bez pieniędzy. Wzięliśmy kredyt, zrobiliśmy kampanię za marne pieniądze, oparliśmy się na sympatykach, którzy zbierali podpisy. I na tym zrobiliśmy te 5,33 proc. poparcia.

Drżał pan?

- Przeżyłem horror. Ale udało się. Wynik poszedł w świat.

Teraz, po poparciu Belki, znów pan chyba zaryzykował.

- Tak. Być może za decyzję o poparciu Belki zapłacę polityczną głową. To znacznie trudniejsza droga, niż pójście teraz na wybory. Bo do Sejmu weszlibyśmy. Teraz ryzykujemy być albo nie być na lewicy, ale polityk, który nie podejmuje ryzyka, jest mało warty.

Rozmawiała Joanna Lichocka

Źródło: "Fakt"

Powrót do "Wywiady" / Do góry