Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 11.02.05 / Powrót

Nową lewicę można budować tylko z nami - "Fakt"

Czy będzie się pan ubiegał o prezydenturę?
- Prawdą jest, że zamierzam kandydować, ale ostatecznej decyzji jeszcze nie ogłaszam. Członkowie SDPL są przekonani, że będę ich kandydatem.

Dlaczego unika pan jednoznacznej deklaracji?
- Moment, w którym to nastąpi, musi być dostosowany do kalendarza wyborczego SDPL.

Czy to oznacza, że możliwy jest wariant, w którym wycofa się pan z kandydowania?
- Mówiłem już o tym, że mogę ustąpić na rzecz innego kandydata lewicy, jeśli będzie on miał wyraźnie większe szanse na skuteczną rywalizację z kandydatem prawicy. Uważam, że jest to uczciwe postawienie sprawy. Tego jednak nie będzie można stwierdzić, jeśli nie stanie się w szranki wyborcze.

Zdaje sobie pan sprawę z tego, że postawił pan cały SLD pod murem? Odrzucił pan ich ofertę wspólnego startu w wyborach do Sejmu, co oznacza, że Sojusz może wystawić własnego kandydata na prezydenta. Tymczasem jeśli lewica ma mieć jakieś szanse na wygraną, to ten kandydat musi być wspólny.
- Jeżeli wystartuję, to będę się odwoływał przede wszystkim do wszystkich wyborców o nastawieniu lewicowym, jak też - co chcę podkreślić - centrowym i w ogóle zdroworozsądkowym. Chętnie widzę poparcie różnych partii, ale przy urnach decydują nie działacze, a miliony bezpartyjnych Polaków. Natomiast, co się tyczy wspólnych list, to SDPL nie może wystawić wspólnych list z SLD, bo utracilibyśmy wiarygodność w oczach naszych wyborców. W polityce trzeba być oczywiście pragmatycznym, ale polityka bez zasad - to szmaciarstwo.

A czy nie jest tak, że wypierając się SLD w imię wiarygodności lewicy, pan ją pogrąża. Przynajmniej na kolejne cztery lata.
- SLD pogrążyli działacze dopuszczający się korupcji, kolesiostwa i zawłaszczania państwa dla prywatnych i partyjnych celów, a także ci, którzy tolerowali te zjawiska wokół siebie, a nie ci, którzy postanowili skończyć z tym i odbudować nową lewicę. Natomiast wiem, że nieprzyjaźni koledzy z SLD z rozmysłem rozgłaszają pogłoski, że chodzi mi głównie o prezydenturę.

Podobno myśli pan o niej już od 2001 roku. I wszystkie pana działania zmierzają właśnie do tego celu.
- Ciekawe, że oni wiedzą, o czym ja myślę. Informuję zatem, że ani w 2001 roku, ani w ogóle w czasie marszałkowania nie przymierzałem się do prezydentury. Wiedziałem, że szykowali się do tego Miller i Oleksy. Po raz pierwszy pomyślałem o prezydenturze dopiero, kiedy powstała SDPL. Gdy sondaże pokazały, że parę milionów ludzi zagłosowałoby na Borowskiego, to byłoby nie fair, jeślibym nie podjął walki. Gdyby chodziło mi wyłącznie o prezydenturę, to z funkcji marszałka byłoby mi łatwiej startować i nie tworzyłbym nowej partii, a teraz ochoczo zgodziłbym się na wspólne listy z SLD.

Ale odrzucając współpracę z SLD naraża pan lewicę na porażkę.
- Na porażkę już teraz narażają lewicę liderzy SLD.

Jednak to pan nie chce wspólnych list.
- Nie można zrzucać odpowiedzialności na kogoś, kto odciął się od afer i układów. Odpowiedzialni są ci, którzy przechodzą nad tym do porządku dziennego.

Zatem deklaruje pan na sto procent, że nie ma mowy o wspólnej liście SLD i SDPL? Nawet jeśli oznaczać by to miało start dwóch kandydatów z lewicy?
- Kategorycznie i definitywnie mówię, że takiej listy nie będzie.

W ten sposób psuje pan szyki prezydentowi. Aleksander Kwaśniewski bardzo liczył na to, że dogada się pan z SLD.
- Próbuję przekonać pana prezydenta, że nie ma innego wyjścia. I wydaje mi się, że przekonuję go z coraz lepszym skutkiem.

Prezydent akceptuje podział na lewicy?
- Prezydentowi bardzo zależy na tym, aby lewica uzyskała jak najlepszą pozycję. I dlatego Aleksander Kwaśniewski nie oczekuje już wspólnej listy SLD i SDPL, bo zdaje sobie sprawę z tego, że byłoby to niezrozumiałe dla wyborców. Nadal przecież, z dużą częstotliwością, opinia publiczna bulwersowana jest kolejnymi aferami i przejawami prywaty ze strony licznych działaczy SLD. Nie ma zatem żadnej pewności, że na takiej wspólnej liście nie znalazłyby się osoby, które noszą w sobie bombę z opóźnionym zapłonem. Wspólna lista oznaczałaby, że SDPL bierze za nich współodpowiedzialność.

Czy prezydent może jeszcze odegrać jakąś rolę, by część lewicy poszła jednak do wyborów razem?
- Dużą. Prezydent ma dwie możliwości: albo może działać na rzecz uzdrowienia sytuacji w SLD, bo ma tam dużo dobrych przyjaciół, albo wyraźnie wesprzeć budowę lewicy na bazie i wokół SDPL. Tym bardziej że SDPL rozwija się. Mamy stały wzrost liczby członków, struktury terenowe, 40 proc. ludzi ma poniżej 35 lat, a dla jednej trzeciej jest to pierwsza partia polityczna. Mamy także nowy, ciekawy program, który niedawno ogłosiliśmy.

I w którym kierunku prezydent zmierza?
- Mogę powiedzieć tylko tyle, że rozmowy są dla mnie zachęcające.

A więc Aleksander Kwaśniewski pożegnał się już z ideą stworzenia centrolewicowej formacji, w której obok SDPL znalazłaby się część SLD i środowiska Unii Wolności?
- Nie wiem, czy w ogóle miał taką ideę. Wydaje mi się zresztą nierealna, bo właśnie powstaje Unia Wolności-bis o charakterze raczej centroprawicowym. SDPL pozostaje partią centrolewicową i na jej bazie jeszcze wiele może się dziać.

A co się może dziać?
- Pomysłów i koncepcji jest dużo. Jednak rolę grają tu aspekty personalne, ambicje i wstrzęmieźliwość niektórych, wynikająca z faktu, że nie podjęli odpowiedniej decyzji wtedy, kiedy należało ją podjąć.

Mówi pan o Krzysztofie Janiku? Przecież powołał wewnątrz SLD Platformę Socjaldemokratyczną, która stoi w opozycji do Józefa Oleksego.
- To, że Janik i jego grupa jest w opozycji do Oleksego, nie oznacza automatycznie, że jest nam do nich bliżej. Na razie trudno coś bliżej powiedzieć o Platformie, którą powołał Janik. Ona ogłosiła kilka tez, po czym umarła.

Ależ ona żyje. Czasem słychać stamtąd jakiś głos.
- Może i słychać, ale to jest takie życie podwodne. I tylko gdzieś tam jakaś słomka się wysuwa, żeby powietrza zaczerpnąć. Janik zrobił dobry ruch, ale nie poszedł za ciosem. Kiedy zwołał Platformę, powinien był wysunąć konkretne żądania naprawy partii pod adresem nowych władz SLD. A w razie ich niespełnienia - odejść. Tymczasem on ogłosił, że tworzy opozycję wobec Oleksego, po czym wspólnie z nim stanął na konferencji prasowej i przekonywał, że nadal będą razem. Gdzie tu konsekwencja?

Ale chyba spotykacie się - i pan, i Janik- z prezydentem i rozmawiacie o wyborach.
- Oczywiście, że rozmawiam z prezydentem.

To jaki na dziś jest najbardziej prawdopodobny scenariusz: ile będzie list lewicowych i jakie to mogą być listy?
- Nie odpowiem na to pytanie. To się wciąż waży, ale SDPL na pewno wystawi swoje listy.

Czyli nie wyklucza pan, że jeśli część działaczy SLD opuści Sojusz, to może wystartować wspolnie z wami.
- Kiedyś Tomasz Nałęcz powiedział publicznie, że Janik ze swoją Platformą powinni się do nas przyłączyć. Efekt był taki, że zdenerwowany Oleksy wezwał Janika na dywanik, a ten w chwilę po tym oświadczył, że to są niecne insynuacje. Dlatego nie będę już nikogo stawiać w sytuacji, w której publicznie musiałby odpowiadać na takie zaproszenia.

A czy w ogóle widzi pan w SLD ludzi, z którymi mógłby pan się porozumieć?
- Są tacy ludzie. Jeśli oni by się przełamali i przestali łudzić, że z SLD da się zrobić wiarygodną partię, to byłbym bardzo zadowolony. Ale nie chcę wskazywać palcem.

Ostatnio SLD opuścił Jerzy Hausner. Zaprosi go pan do swojej partii?
- Nie muszę go zapraszać, bo on sam podejmuje decyzje i zna mój numer telefonu. Programowo jest między nami sporo zbieżności, choć bywały i spory.

Hausner rozmawia podobno z Unią Wolności o stworzeniu nowej formacji. Czemu nie z wami?
- Nie wygląda to na nową formację, ale - jak już wspomniałem - na Unię Wolności-bis, ze Steinhoffem i może Religą, czyli zezującą na prawo. Obecność Hausnera w takim ugrupowaniu może budzić zdziwienie, ale to już nie moja sprawa. Gdyby natomiast zamierzał tworzyć jakąś nową partię centrolewicową, to nie miałoby to sensu. Istnieje już przecież SDPL.

A może to kwestia ambicji?
- Może. W polskiej polityce bardzo często zamiast porozumienia jest gra ambicji i interesów. Bywa tak, że ludzie, którzy mają podobny punkt widzenia, z jakichś powodów nie potrafią się porozumieć. Bo ktoś kogoś nie lubi, bo ktoś komuś 20 lat temu coś powiedział.

Ma pan jakieś zadawnione spory z Hausnerem?
- Nie, w każdym razie na pewno nie z mojej strony. Ja - nawet jeśli mam do kogoś jakąś osobistą zadrę - to i tak zawsze jestem gotowy do współpracy.

Pan stawia się dzisiaj w roli jedynego odnowiciela lewicy. Tylko że może się pojawić pytanie, dlaczego akurat pan, a nie na przykład Józef Oleksy?
- Nikt nikomu nie może zabronić, żeby był odnowicielem lewicy. Czy to mu się udaje, czy nie, zależy od jego wiarygodności.

I tu jest właśnie problem. Przez lata był pan jednym z liderów SLD. Teraz zarzuca się panu, że dopóki Sojusz miał wysokie notowania, pan siedział cicho. Dopiero po tym, jak zaczęły wychodzić na jaw kolejne afery, pan zebrał manatki i uciekł.
- Te zarzuty stawiają mi najczęściej ci działacze SLD, którzy sami mają najwięcej na sumieniu. I kiedy ja powiedziałem wreszcie głośno "nie", to zaczęło się takie podsmradzanie. Teraz chcieliby mnie wciągnąć w magiel, tak, bym informował opinię publiczną o różnych dyskusjach wewnątrz SLD, gdzie dochodziło do ostrych sporów na tym tle. Przypomnę więc, że w czerwcu 2003 roku przedstawiłem ostrą krytykę sytuacji w partii, ale moje postulaty przepadły w głosowaniu. Pamiętam, że m.in. Józef Oleksy wystąpił wtedy przeciwko nim. Dziś już pewnie woli o tym nie pamiętać. Zrezygnowałem wtedy z ponownego kandydowania na wiceprzewodniczącego partii, bo nie zamierzałem firmować takiej polityki. Nowym wiceprzewodniczącym został natomiast Józef Oleksy.

Znał pan brudy w partii, ale nie informował pan o nich opinii publicznej. Dlaczego?
- Widziałem nie tyle brudy, ile narastającą arogancję i coraz częstszą niekompetencję. Takich spraw nie wynosi się od razu na zewnątrz.

Izabelli Sierakowskiej to nie przeszkadzało.
- Sierakowska (jest zresztą dzisiaj w SDPL) była szeregowym działaczem SLD. Ja wiceprzewodniczącym i marszałkiem Sejmu. Gdybym z tej pozycji publicznie atakował Millera i innych, nie próbując najpierw perswazji wewnętrznej, to nie wypadłbym poważnie.

A dla mnie byłby to czytelny sygnał, że pan się na to zło nie zgadza.
- I nie zgadzałem się. Ale gdy coś się zaczyna dziać źle w pani rodzinie, to czy biegnie pani z tym od razu do sąsiadów? Nie. Najpierw rozmawia pani o tym z członkami rodziny.

Problem w tym, gdzie kończy się granica partyjnej lojalności, a gdzie trzeba spojrzeć odważnie w oczy wyborcom. U pana długo to trwało.
- Ale się skończyło. Co to znaczy długo? Byłem pierwszym, który powiedział "nie" - głośno i dobitnie, wyciągając także wnioski względem siebie. A że zaczynałem od rozmów wewnętrznych, starając się przekonać kolegów do zmiany polityki? To po prostu elementarna lojalność wobec kolegów z tej samej organizacji.

Tyle że zwykli ludzie nie słyszeli, co pan mówi na wewnętrznych naradach. I w ich oczach pan godził się na zło.
- Właśnie po to, aby poznać osąd zwykłych ludzi, chcę poddać się próbie wyborczej. Tych, którzy nie dowierzają, odsyłam na strony internetowe, gdzie są moje wystąpienia. Ja nie wymiguję się od współodpowiedzialności, tyle że z tego musi coś jeszcze wynikać. Muszą wynikać działania nastawione na zmiany. Ja takie działania podejmowałem i stopniowo nasilałem. I przypominam, że nie wyskoczyłem z tonącego statku na luksusowy jacht.

A co z pańską wiarygodnością dzisiaj? Zapewniał pan, że SDPL popiera rząd Belki jako rząd tymczasowy do wiosny i że jest za przyspieszonymi wyborami. Dziś wiemy, że tych wyborów nie będzie. Rozumiem, że w maju wycofa pan swoje poparcie dla rządu.
- A po co?

Po to, żeby pokazać, że SDPL w odróżnieniu od SLD dotrzymuje obietnic.
- Dotrzymujemy obietnic. Z niczego się nie wycofujemy. Nadal jesteśmy za wyborami wiosną i zagłosujemy za skróceniem kadencji Sejmu. A cóż by miało znaczyć wycofanie poparcia dla rządu Belki? W Polsce nie da się rozwiązać Sejmu po prostu przez wotum nieufności dla rządu, bo jednocześnie musi zostać wskazany i wybrany nowy premier. Tego zrobić się nie da i jeśli Sejm się sam nie rozwiąże, wybory będą na jesieni. Z kolei o tym, czy się rozwiąże, zdecyduje SLD, które, jak wiadomo zamieniło obiecywaną wiosnę na jesień. Jak powiedział znany z bolszewickiej szczerości podkarpacki baron Krzysztof Martens, chodzi o to, aby "posłowie SLD mieli spokojne wakacje".
Rozmawiała Anna Wojciechowska

Źródło: "Fakt"

Powrót do "Wywiady" / Do góry