Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 20.07.05 / Powrót

Polityka już tak ma - Polskie Radio - Sygnały Dnia

Krzysztof Grzesiowski: Dziś naszym gościem jest pan Marek Borowski, były Marszałek Sejmu, lider Socjaldemokracji Polskiej, kandydat na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Dzień dobry, panie marszałku.

Marek Borowski: Dzień dobry panu, dzień dobry państwu.

K.G.: Czy z pana doświadczeń politycznych wynika, że znalezienie się na listach kandydatów do Senatu to jest polityczne zesłanie?

M.B.: No nie, tak bym tego nie nazwał. Senat jest częścią polskiego Parlamentu, i to częścią istotną, tak że można, oczywiście, dyskutować na temat tego, czy Senat powinien działać w tym kształcie, czy w innym kształcie, ale póki jest, to jest to izba ważna i poważna.

K.G.: A jaki był pomysł Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Senat lat temu cztery?

M.B.: W kampanii wyborczej podnoszona była teza, że Senat powinien zostać zlikwidowany.

K.G.: Ale po sukcesie wyborczym do Senatu Sojusz Lewicy Demokratycznej zdanie zmienił i Senatu nie zlikwidował.

M.B.: No to wiemy o tym, tak.

K.G.: Aha. Nie wiem, czy zapoznał się pan z dzisiejszą rozmową z profesorem Andrzejem Jaeschke, wiceprzewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej, swoją drogą senatorem, który powiada coś takiego: „Gdyby dziś Borowski był nadal w SLD, to musiałby kandydować do Senatu, bo jego odpowiedzialność za stan SLD jest znacząca”.

M.B.: Pan senator Jaeschke ma bardzo słabą orientację w tym, co działo się w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Chcę ponadto powiedzieć, że pan senator Jaeschke przez dłuższy czas nosił się z zamiarem przystąpienia do Socjaldemokracji Polskiej, aż w ostatnim momencie zrezygnował. Więc to tyle, że tak powiem, historycznego przypomnienia. Otóż to jest jedna z metod właśnie, używana przez tych działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy albo ponoszą odpowiedzialność za stan SLD, albo usiłują jakoś usprawiedliwić swoją obecność albo bezruch w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, mianowicie to jest próba albo oczernienia, albo takiego... Szukam właściwego słowa, ale przychodzą mi na myśl tylko słowa mało cenzuralne...

K.G.: To może najmniej cenzuralne z tych niecenzuralnych.

M.B.: Mianowicie chodzi o wciągnięcie jakby w pewne układy, próbę takiego wciągnięcia w pewne układy osób, które miały odwagę powiedzieć „nie”. I to jest taki sposób na zagłuszenie wyrzutów sumienia, własnego sumienia. Pan senator Jaeschke gdyby chciał się troszkę tym zainteresować (choć być może on o tym wie, a mówi to, co mówi), to doskonale wiedziałby, że od lata 2003 roku nie byłem członkiem najwyższych władz, przestałem być wiceprzewodniczącym na własne życzenie, zrezygnowałem z tego po moim wystąpieniu i po propozycjach na kongresie SLD, które nie zostały przyjęte, a które zmierzały do uzdrowienia sytuacji. A później, w lutym 2004 roku, kiedy zgłosiłem uchwałę i kolejne propozycje, które nie zostały przyjęte, zakończyło się to odejściem. Więc ta grupa, która odeszła z SLD, ona wzięła na swoje barki ciężar odbudowy lewicy i poniosła również konsekwencje tego osobiste, polegające na tym, że zrzekliśmy się swoich funkcji, zostawiliśmy za sobą pieniądze partyjne, lokale, krótko mówiąc – dość komfortowe warunki, i postanowiliśmy udowodnić, że można odbudować wiarygodną lewicę w Polsce. Więc ja co pewien czas jestem obiektem tego rodzaju ataków i stwierdzeń. Akurat ze strony senatora Jaeschke się tego nie spodziewałem, bo senator Jaesche...

K.G.: Akurat dzisiejsza wypowiedź (...) z punktu widzenia pana wizyty w naszym studiu.

M.B.: ...bo senator Jeschke zachowywał umiar w tych sprawach. Ale widzę, że Socjaldemokracja Polska stoi straszliwie kością w gardle Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Chyba jesteśmy takim ciągłym wyrzutem sumienia i te ataki będą trwały. Ale trudno, polityka już tak ma.

K.G.: A czy ten ruch Wojciecha Olejniczaka związany z tworzeniem list wyborczych Sojuszu Lewicy Demokratycznej, no i odsunięcia tych historycznych liderów pod postacią sugestii, by kandydowali do Senatu, to nie jest spełnienie jednego z pana warunków czy wręcz żądań zmiany polityki SLD?

M.B.: Po pierwsze warunek ten brzmiał w ten sposób, że ci, którzy są odpowiedzialni za pogrążenie Sojuszu Lewicy Demokratycznej, powinni odejść, nie być obecni na listach. Chcę powiedzieć, że Senat... No chyba pan senator Jaeschke nie traktuje Senatu, w którym...

K.G.: No, jest senatorem, wspomnieliśmy o tym.

M.B.: Właśnie, w którym przebywa, jako obozu zsyłki, chyba traktuje go poważnie. Jeżeli tak, to przecież ci działacze, którym zaproponowano start do Senatu, mają rekomendacje SLD. Więc to jest rozwiązanie dosyć, powiedziałbym, osobliwe, polegające przecież nie na tym, że rozliczono tych działaczy, że oceniono przeszłość, oceniono przyczyny, oceniono ich udział w tym i następnie albo się z nimi rozstano definitywnie, albo uznano, że mogą być dalej razem, tylko po prostu wykonano taki manewr obliczony na pewne zmylenie opinii publicznej. I w ogóle powiedziałbym, że te obrady rady krajowej przez wiele godzin toczące się, są bardzo rozczarowujące, dlatego że jeżeli już się czegoś spodziewałem, chociaż powiem szczerze, po rozmowach, które przeprowadziliśmy w zeszłym tygodniu raczej się już nie spodziewałem, ale jeżelibym się czegoś spodziewał, no to jednak tego, że w końcu po ponad roku od rozejścia się działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej i utworzenia Socjaldemokracji Polskiej, kiedy przez rok nic się nie działo w SLD, że po ponad roku wreszcie ta rada krajowa i Wojciech Olejniczak dokonają choćby jakiejś skromnej oceny przyczyn, dla których tak się stało, dokonają oceny afer, ustosunkują się do sprawy Rywina, do afery starachowickiej, do kilku czy kilkunastu lokalnych afer, ale też dość istotnych, do tego, co się działo w Gorzowie, do tego, co się działo w Kaliszu, w Wałbrzychu, w Gdańsku, w Płocku...

K.G.: I tego panu wciąż brakuje.

M.B.: No, tego mi brakuje, dlatego że kluczowe pytanie, panie redaktorze i szanowni państwo, dzisiaj jest następujące: czy wyborcy lewicy mogą mieć gwarancję, że ludzie tworzący partię lewicową – czy to SLD, czy to Socjaldemokrację Polską – nie dopuszczą więcej do powtórzenia się tych patologii, które miały miejsce? Otóż Socjaldemokracja Polska swoim działaniem, swoimi decyzjami i ludźmi, którzy ją tworzą, także ludźmi, którzy przyszli do nich, bo chcę powiedzieć, że nowe twarze to są w Socjaldemokracji Polskiej, to jest pani Wilkosz–Śliwa, to jest pani Łopacka, to jest dyrektorka jednego z najlepszych liceów polskich – imienia Witkiewicza w Warszawie, pani Jolanta Lipszyc, to są ludzie, którzy przyszli do Socjaldemokracji spoza polityki.

K.G.: Aha, czyli dla pana ta zmiana pokoleniowa w SLD nie oznacza zmiany na lepsze, tak? Dobrze rozumiem?

M.B.: Zmiana pokoleniowa to jest zmiana dwóch liderów. Natomiast jak pan popatrzy dzisiaj na listy wyborcze, to tam nie ma żadnej zmiany pokoleniowej, tam nie ma w ogóle nowych ludzi. Więc Socjaldemokracja daje gwarancję swoim działaniem ponadrocznym, swoim programem również, że patologie się nie powtórzą. SLD – jeśli nie dokonało analizy przyczyn, jeśli nie rozliczyło się z tego wszystkiego – takiej gwarancji nie daje.

K.G.: Ruch kierownictwa SLD związany ze stworzeniem i prezentacją list wyborczych, jak rozumiem, zamyka możliwość wspólnego działania z Socjaldemokracją Polską w wyborach do Sejmu i do Senatu.

M.B.: To się praktycznie stało już wcześniej, ponieważ nigdy nie było pozytywnej odpowiedzi na te oczekiwania, które my zgłaszaliśmy. Zresztą zgłaszaliśmy je zawsze w odpowiedni na zaproszenie do wspólnych list. My nie molestowaliśmy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, myśmy szli własną drogą i idziemy własną drogą, tylko co pewien czas następowało tak zwane wyciągnięcie ręki ze strony SLD. Zresztą ostatnio również liderzy SLD występują w roli takich dobrych, ekumenicznych kapelanów, którzy mówią: chodźmy razem, oto wyciągamy rękę i tak dalej. Ale żeby trzymać się tej poetyki – na litość boską, ale wejrzyjmy w przeszłość, ten cud niepamięci nie może dotykać także ludzi młodych. Jeżeli tego nie będzie, żadnej gwarancji na przyszłość nie będzie. Socjaldemokracja Polska idzie własną drogą, prezentuje program, bardzo konkretny program, i prezentuje ludzi, ciekawych ludzi, interesujących ludzi.

K.G.: I wciąż ma swojego kandydata na urząd prezydenta?

M.B.: I ma swojego kandydata.

K.G.: I to się nie zmieni?

M.B.: I to, jak sądzę, się nie zmieni, aczkolwiek chcę powiedzieć, że ja nie kandyduję jako ambicjoner, jako człowiek, który musi kandydować za wszelką cenę, ponieważ inaczej źle się czuje. Mam określony program, ten program został zaakceptowany przez mój komitet wyborczy, przez Socjaldemokrację Polską. I, oczywiście, sytuacja na scenie politycznej zmienia się, nie wiadomo, co będzie za dwa tygodnie, za miesiąc, za półtora miesiąca. W piątek, ponieważ pojawiają się głosy, jak na przykład Tomasza Nałęcza przykładowo, że lepiej byłoby, gdyby Socjaldemokracja poparła Cimoszewicza...

K.G.: Trzeba poprzeć kandydata, który ma największą szansę wygrania.

M.B.: Właśnie, więc mogę powiedzieć tylko tyle, że czym innym jest kandydat, który ma największą szansę wygrania na dziś, a czym innym jest popieranie określonego kandydata ze względu na jego program. Nie ma jeszcze wyborów, jutro nie głosujemy. Ja mam trochę inny program, trochę inną sylwetkę, trochę inne podejście do paru spraw, niż Włodzimierz Cimoszewicz i dlatego jestem popierany przez określoną część wyborców. Powiedziałem już, że nie zrobię niczego, co mogłoby ułatwić kandydatom prawicy wygranie tych wyborów. Na dzisiaj nie ma takiego niebezpieczeństwa. Jeżeli takie niebezpieczeństwo się pojawi, będę podejmował stosowne decyzje.

K.G.: A, czyli dopuszcza pan możliwość ewentualnie zrezygnowania z ubiegania się o urząd prezydencki.

M.B.: Proszę pana, cel zasadniczy jest taki, żeby tego urzędu nie objęli ci kandydaci i ci ludzie, którzy, w moim przekonaniu, w przekonaniu mego środowiska politycznego cofną Polskę, zmniejszą jej szanse na sukces. Ten cel jest celem zasadniczym. Ten cel można osiągnąć w różny sposób, także kandydując i prezentując określony program. Dzisiaj na przykład patrzę na to, co się dzieje na tej scenie kandydackiej i widzę pewne niebezpieczne zjawisko (ono się dopiero rozwija, a nie chciałbym, żeby się rozwinęło), mianowicie taką polaryzację, takie pęknięcie Polski na pół, coś w rodzaju podziału znowu na postkomunę i na... nie wiem, jak to powiedział Kaczyński – pokolenie Armii Krajowej. To byłoby bardzo niedobre, to byłby podział na tle przeszłości. Dość już tego. Podziały powinny być na tle miejsca Polski w Europie, na tle sposobów naprawy państwa, na tle tego, jak promować na przykład nowoczesną edukację w Polsce, dać Polsce szansę.

K.G.: W deklaracjach polityków tak to wygląda, natomiast jeśli przychodzi co do czego, to jednak decyduje historia.

M.B.: Więc właśnie ja się temu przeciwstawiam. I jako kandydat centrolewicy, obozu umiarkowanego także, bo chcę być takim kandydatem, chcę iść trochę środkiem. Nie chcę takiego podziału, bo uważam go za bezsensowny. I dopóki będę mógł to głosić, dopóki to będzie znajdowało poparcie wyborców, a ostatnio nawet trochę większe znalazło w sondażach...

K.G.: Podobno dzięki temu, że stanowczo powiedział pan, że nie rezygnuje z kandydowania na prezydenta i nie rezygnuje na rzecz Włodzimierza Cimoszewicza.

M.B.: Proszę pana, ta deklaracja miała także na celu sprawdzenie, na ile jest oczekiwanie, że będę kandydował, a na ile takiego oczekiwania nie ma. Jakby odzew był dość szybki, odzew był taki, że tak, powinienem kandydować. W związku z czym to czynię i będę to czynił być może nawet do końca, to znaczy do 9 października, gdzie moje nazwisko ukaże się na liście. Podkreślam jeszcze raz, że ja także nie przekreślam swoich szans, to jest początek kampanii. Byli już kandydaci, którzy mieli wysokie notowania, potem mieli niższe, to się zmieniało. I zresztą w ogóle uważam, że do tej sprawy trzeba podchodzić spokojniej. Jest wielu kandydatów, różne są wyniki sondaży, jeśli kandydaci są wyraziści, jeśli mają swój program, jeśli mają swoją osobowość, to powinni być w tej grze. I nie widzę powodu, żeby nagle wszyscy, którzy mają niższe sondaże niż dwóch najlepszych, wycofywali się.

K.G.: W końcu my, wyborcy, zweryfikujemy wszystkich panów w odpowiednim momencie.

M.B.: To jest przecież bez sensu.

K.G.: I jeszcze jedna kwestia z prośbą o szybką odpowiedź. Jak pan definiuje dwór prezydencki, frakcję prezydencką w SLD? Jest, czy nie ma?

M.B.: Proszę pana, prezydent na pewno nie pozostaje bierny, to dla mnie nie ulega wątpliwości. Ja nie jestem pieszczochem prezydenta, to też mogę z całą pewnością powiedzieć. Natomiast to, kto tam w SLD jest sterowany przez prezydenta, jakie prezydent ma tam wpływy, jakie ma plany i tak dalej... Muszę powiedzieć, że tym się zajmuję średnio. Najbardziej mi zależy na tym, żeby Polacy mogli zagłosować w najbliższych wyborach na partię lewicy, na Socjaldemokrację Polską, tę partię lewicy, której na pewno w przyszłości nie będą się wstydzić.

K.G.: Marek Borowski, były Marszałek Sejmu, lider Socjaldemokracji Polskiej i kandydat na urząd Prezydenta. Dziękuję bardzo.

M.B.: Dziękuję bardzo.

Źródło: Polskie Radio - Sygnały Dnia

Powrót do "Wywiady" / Do góry