Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 01.09.01 / Powrót

O prawie, polityce i bezprawiu ("Prawo i Życie")

- Stanisław Błaszczyk: W poprzedniej konstytucji był zapis stanowiący, iż "najwyższym organem władzy państwowej jest Sejm". Czy pan, jako poseł, w okresie kończącej się kadencji, miał poczucie posiadania i sprawowania władzy, tj. wpływu na bieg spraw państwowych?

- Marek Borowski: Bardzo trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż sprawowanie funkcji posła ma dwa aspekty. Pierwszy, legislacyjny, poprzez który każdy poseł wpływa na bieg spraw społeczno-polityczno-gospodarczych kraju. Drugi to praca w okręgu wyborczym, wspomaganie różnych inicjatyw lokalnych, podejmowanie interwencji w sprawach indywidualnych i.t.d. W tych sprawach na pewno takie poczucie miałem i mam. Jeżeli zaś chodzi o proces legislacyjny to trzeba pamiętać, że efekty następują po pewnym czasie. Niejednokrotnie bywał on zbytnio wydłużony, gdyż rząd np. nie opracował przepisów wykonawczych. Dlatego też w tym zakresie moje poczucie wpływu na bieg spraw państwowych było mocno ograniczone, tym bardziej, że przez ostatnie cztery lata byłem w opozycji, która, z natury rzeczy, zawsze ma niewielki wpływ.

- Cieszy to, że pan zdaje sobie z tego sprawę. Zna pan, jak to się mówi, miejsce w szyku. Przecież od dawna wiadomo, że Polską rządzą urzędnicy. Szczególny przykład to potwierdzający stanowią cztery nazwiska: Jamroży, Zdrzałka, Alot i Wieczerzak. W ciągu ostatnich czterech lat panowie ci byli nieusuwalni i bezkarni. Doszło do tego, że "zaczęli zagrażać strukturom i funkcjonowaniu państwa", Dlaczego dopiero wtedy odebrano im taka możliwość?

- To przykre zjawisko występuje w sferze wykonawczej i odpowiedzialność za to ponosi premier, ministrowie i całe zaplecze polityczne rządu. Gdyby więc pan to pytanie postawił przede mną, jako przedstawicielem ugrupowania rządzącego, nie mógłbym odpowiedzieć, że - niestety - nic w tej sprawie nie mogłem zrobić. Jeżeli nawet mój głos nie byłby wysłuchany, to zawsze, jako poseł mógłbym taki problem postawić publicznie i protestować przeciwko panoszeniu się takich ludzi chociażby tylko z takiego powodu, że przynoszą szkodę mojemu ugrupowaniu politycznemu. W ugrupowaniu obecnie rządzącym niczego takiego, niestety, nie zauważyłem. Mało tego, gdy w ub. roku ujawniono niektóre poczynania panów Wieczerzaka i Jamrożego, to w Sejmie utworzył się spory łańcuszek posłów popierających ich, a jak się później okazało, były to osoby, które z ich procederu czerpały korzyści. Na ich czele stał pan poseł Zygmunt Berdychowski. Dziś już także wiemy, dlaczego tak mocno angażował się w obronę tych dwóch panów.
Przy okazji takich spraw najbardziej uwidacznia się problem odpowiedzialności politycznej rządu i jego zaplecza politycznego. Chodzi o to by funkcjonariusze państwowi byli rozliczani ze swojej pracy i nie pozostawali na stanowiskach ani dzień dłużej, jeżeli obowiązki wykonują źle

- Mam powody sądzić, że obecny Sejm kreował sytuacje sprzyjające urzędnikom, ba, systematycznie wręcz oddawał im władzę. Potwierdzają to m. in. afery z pierwszych stron gazet. Obserwowałem np. z jaką dumą i satysfakcją minister transportu, Tadeusz Syryjczyk, uzasadniał konieczność zmniejszenia prędkości samochodów w miastach, które są zatłoczone i owa prędkość z konieczności jest mała. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy, że to jego liczni urzędnicy zaproponowali te zmiany, w ten sposób uzasadniając konieczność swego istnienia. Po prostu muszą coś robić, czymś się wykazywać. Tymczasem przyjmowanie takich nieprzemyślanych ustaw wywołuje fatalne skutki społeczne...

- Oczywiście, że posłowie podnosząc rękę w głosowaniu za lub przeciw przejmują za to odpowiedzialność. Niemniej jednak zaplecze polityczne rządu, które stanowi większość sejmową, a bez zgody którego nic w Sejmie nie może się wydarzyć, ponosi za to odpowiedzialność największą. Opozycja natomiast odpowiedzialność ponosi wtedy, kiedy nie zwraca uwagi rządzących na błędne rozwiązania. Dlatego głosy z pretensjami, które czasami się pojawiają, że SLD tylko ciągle krytykuje, że nic dobrego nie zauważa, są absurdalne. Prawem opozycji jest krytykować rządzących. Ci zaś mają prawo, pokazywać swoje sukcesy. Prawem wyborców jest wybierać. Wspomnianej przez pana ustawy Sejm, na szczęście, nie uchwalił. Sądzę, że nawet zaplecze polityczne rządu zorientowało się, że to nie jest dobry pomysł, a w efekcie ukształtowała się wyraźna większość, która pomysł ministra Syryjczyka odrzuciła.

- Czy pan marszałek wie dlaczego opracowywanie przepisów wykonawczych do niektórych ustaw, trwa kilka lat? Stanowi to kolejny przykład siły i pozycji urzędników. Zdarza się przecież, że ministrowie niezadowoleni, z niektórych przepisów właśnie przyjętej ustawy, opuszczają salę obrad Sejmu, demonstrując publicznie tzw. gest Kozakiewicza. Kto to zauważył, może być pewny, że ustawa sobie poleży. Będzie przecież martwa...

- Sytuacje bywają różne. Zdarza się, że projekt ustawy wnoszą posłowie. Bywa, że jest on po prostu zły. Rząd na jej postanowienia się nie godzi, ale sytuacja rządu w Sejmie jest fatalna. On tam, w zasadzie, już nie ma poparcia. Taka sytuacja w obecnym Sejmie występuje już od roku. Dlatego też rząd po prostu taką ustawę sabotuje, np. nie wydając do niej aktów wykonawczych.
Bywa też, iż rządowy projekt ustawy jest przerabiany przez posłów w sposób, który daje efekt identyczny. Są też projekty rządowe, które są legislacyjnie nie dopracowane. Zawierają wyłącznie delegacje. To, oczywiście, także powoduje, że podczas opracowywania rozporządzeń wykonawczych, pojawiają się problemy. Jeżeli więc nie przemyślano dokładnie jak dana dziedzina ma funkcjonować, nie zawarto tego w ustawie, nie przedyskutowano należycie w Sejmie, nie skonsultowano z opinią publiczną, to zaczynają się tzw. schody, tj. niekończące się uzgodnienia międzyresortowe. Pierwszy wniosek, jaki z tego wyciągam to taki, że w każdej ustawie delegacje do rozporządzeń wykonawczych powinny być ograniczone do minimum. Ten problem w ostatnich czterech latach narastał u nas bardzo silnie. Niedawno zrobiliśmy zestaw nie opracowanych rozporządzeń wykonawczych. Ich liczba jest przerażająca.

- Tenże wspomniany minister, po przyjęciu jego propozycji mógł z dumą wypinać pierś i mówić: ja, mój resort dokonaliśmy dzieła wiekopomnego! Jednakże jego następca też zapewne zechce coś po sobie zostawić. Jestem przekonany, że gdyby zaproponował, np. by pasy bezpieczeństwa w samochodach dodatkowo zapinać na kłódki, gdyż czasami podczas wypadków się odpinają, wielu posłów podniosłoby rękę i nacisnęło przycisk. Dlaczego posłowie, Sejm jest tak bezrefleksyjny, a chce się właściwie powiedzieć bezmyślny?

- Sądzę, że takie spostrzeżenie warte jest jakiejś rozprawki filozoficznej. Po pierwsze nie można takiego zarzutu uogólniać i twierdzić, że Sejm jest bezmyślny. W każdym kraju, z każdego parlamentu wychodzą ustawy wymagające poprawek i zmian. W Polsce problem polega na tym, że Sejm pracuje pod presją potrzeb. Przebudowujemy przecież cały system gospodarczy, polityczny i społeczny. Dlatego też liczba ustaw jest u nas kilkakrotnie wyższa, niż w krajach ustabilizowanych. Pracujemy więc szybciej i bardziej intensywnie. Istnieje przy tym tzw. czynnik subiektywny. W tej kadencji do Sejmu weszło wielu posłów, którzy dotychczas nie mieli kontaktu z procesem legislacyjnym, a nawet z przepisami prawa. Wydaje mi się, że w tym Sejmie stanowią nawet większość.
Ponadto wielu posłów weszło do Sejmu przede wszystkim z misją polityczną lub ideologiczną. Dlatego też pojawiło się u nas kilka ustaw o charakterze ideologicznym lub jak kto woli, politycznym. Przypomnę niektóre: dekomunizacja, reprywatyzacja, uwłaszczenie. Zajmowały one bardzo dużo czasu, zbyt wielu ludzi nad nimi pracowało, gdyż nie tylko posłowie ale i eksperci. Znaczy to, że dużą część potencjału intelektualnego Sejm skierował do spraw niepotrzebnych. Doszły do tego kłótnie w obozie rządzącym. Często dochodziło do sytuacji, w której wcale nie chodziło o uchwalenie dobrej ustawy, ale by ją w ogóle jak najszybciej uchwalić.
Mam nadzieję, że jest to ostatni w ten sposób pracujący Sejm. W następnym, mam nadzieję, znajdzie się większa liczba posłów, którzy za sobą będą mieć choćby jedną kadencję, a więc większe doświadczenie w zakresie legislacji.

- Skoro zaprotestował pan przeciw słowu bezmyślność, to dlaczego np. posłowie pogubili się w głosowaniu nad ustawą przyznającą ojcom prawo do zasiłku macierzyńskiego i odrzucili ją? Przykład następny, także z ostatnich tygodni: ustawa o ochronie praw lokatorów w dobie gospodarki ponoć rynkowej ograniczyła możliwości dysponowania mieszkaniami przez ich posiadaczy i nie zezwala na zawieranie krótkoterminowych umów najmu tylko co najmniej na trzy lata. Skąd biorą się takie pomysły i co się za nimi kryje, jeżeli nie bezmyślność?

- Nie protestuję przeciwko słowu bezmyślność. Protestuję jedynie przeciwko uogólnianiu i określaniu wszystkich posłów jako bezmyślnych. Natomiast nie przeczę faktom. Są wypadki, chociażby te, które pan wymienił, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. Można to nazwać bezmyślnością,, usprawiedliwiać nieuwagą lub pośpiechem. Na pewno jednak nie powinny zaistnieć.

- Pozwoli pan, że wspomnę jeszcze o wielce inteligentnej dyskusji nad projektem ustawy zabraniającej kobietom jazdy na rowerze po polnych drogach bez kasku ochronnego. Stanowi ona kolejny przykład, że Sejm obecnej kadencji ciągle ogranicza nasze elementarne prawa obywatelskie i chce ingerować we wszystkie sfery naszego życia. Można chyba powiedzieć, że pod tym względem nasz Sejm wkroczył na tzw. szybką ścieżkę legislacyjną afgańskich Talibów, którzy załatwiają to tzw. ukazami mułłów. Czy to nie niepokoi waszych poselskich sumień i nie skłania do refleksji?

- Ponieważ nie po raz pierwszy zahaczył pan o poselskie sumienia, muszę przypomnieć, że Sejm nie stanowi jakiejś jednorodnej masy. Składa się przecież z różnorodnych ugrupowań. Jedne rządzą, drugie są w opozycji. Każde ma inny program i zgodnie z nim postępuje. Dlatego ja, często protestuję przeciwko twierdzeniu: Sejm uchwalił. Jeżeli uchwaliła większość, a mniejszość była przeciw, to zawsze trzeba pamiętać, że każdy poseł ma swoje sumienie. Na szczęście ustawy o kaskach ochronnych ten Sejm nie uchwalił, chociaż 150 głosów było za! Trzeba więc o sumienie zapytać tych, którzy byli za. Ja byłem przeciw. W wypadku tej ustawy i wspomnianej poprzednio, o ograniczeniu prędkości, rozsądek jednak zwyciężył. Świadczy to o tym, że tak zupełnie ten Sejm go nie zatracił. Jeżeli zaś chodzi o systematyczne ograniczanie wolności obywatelskich, to jest to bardzo ciekawa teza. Są tacy dziennikarze i politycy, którzy mówią, że nie rozumieją, na czym polega różnica między lewicą a prawicą. Twierdzą wprost, że dziś jest to podział anachroniczny. Nie zgadzam się z tym. Trzeba tylko te różnice dostrzec. Otóż jedna z różnic polega na tym, że prawica bardzo lubi zakazy ponieważ uważa, że można i należy regulować ustawami moralność człowieka i jego zachowania. Bierze się to m. in. z przywiązania do tradycji religijnych. Jak przecież wiadomo religia opiera się na zakazach.
Natomiast lewica zawsze była i jest bardziej tolerancyjna. Uważa, że należy raczej człowieka wychowywać w odpowiednim duchu, należy go zachęcać, tworzyć pozytywne wzorce i.t.d. Zakazy, oczywiście, też są niezbędne, ale nie należy ich zbytnio rozszerzać, ponieważ prowadzi to do ograniczania wolności człowieka, a nawet ograniczania demokracji. W efekcie prawica uzyskuje to, że społeczeństwo jest mniej sprawne, a stopień niezadowolenia społecznego jest wyższy. Wszystkie 150 głosów za wspomnianymi kaskami oddali posłowie AWS.

- Czy, obserwując posłów z fotela marszałka Sejmu, nie ma pan wrażenia, iż rację miał poseł Jan Maria Rokita twierdząc, że w tym Sejmie zasiada "rzesza obiboków, nierobów, leserów i złośliwych zrywaczy posiedzeń"?

- Powiem wprost, wypowiedź posła Rokity stanowi dowód jego olbrzymiej hipokryzji. Powiedział przecież, że nie mógł zakończyć pracy nad ustawą, ponieważ posłowie nie przychodzili na posiedzenia komisji. W związku z tym przedstawił ich tak, jak pan to przytoczył. Sam przy tym zaprezentował się jako poseł bardzo pracowity, zdolny i kompetentny. Prawda wygląda jednak nieco inaczej. Po pierwsze należy zapytać, kto nie przychodził na posiedzenia owych komisji? Poseł Rokita jest przedstawicielem większości parlamentarnej. Wszedł do tego Sejmu w takt pompatycznej melodii: chcę wejść do niego, by zrobić porządek! Większość w komisji, o której wspomniał, stanowią przecież jego koledzy z AWS, UW i innych ugrupowań prawicowych a do kworum wystarcza jedna trzecia składu komisji. W tej sytuacji, gdyby na posiedzenie nie przybył żaden reprezentant opozycji, owa większość prawicowa może wszystko spokojnie uchwalać. Powiem więcej - powinna nawet być zadowolona, że jej nikt nie przeszkadza. Jeżeli nie było więc kworum, to prawda wygląda bardzo źle - przecież to jego koledzy, jak to się mówi, olewali owe posiedzenia! Jednakże on, przewodniczący w okresie całej kadencji nie napisał o tym do marszałka, by ten finansowo ukarał owych posłów. Pytam więc, kto tu jest obibokiem? Mogę więc powiedzieć, że poseł Rokita, jako przewodniczący komisji, źle spełniał swoje obowiązki. Ponadto, na początku kadencji, do komisji pana posła Rokity trafiły trzy projekty ustaw, zgłoszone przez prezydenta RP, a dotyczące stanu klęski żywiołowej. Skierowano je do podkomisji, w której leżą do dziś. Zebrała się ona na jednym posiedzeniu, na którym wybrała przewodniczącego. Czy i w tej sytuacji można uznać, że poseł Rokita wykazał się pracowitością?
Moim zdaniem, posłów, których można uznać za obiboków czy leniwych, jest ok. 15 proc. Sądzę, że jest to taki sam procent jak w społeczeństwie. Problem polega więc na organizacji pracy. Problemem tego Sejmu nie była jednak pracowitość czy lenistwo. Jego problemem były i są niesnaski polityczne, brak programu wokół którego jednoczyłyby się ugrupowania większościowej prawicy. Ponadto dochodziła do tego słabość rządu i ciągoty do załatwiania własnych spraw. Wszystko to spowodowało, że układ rządzący zaczął się rozpadać.

- Kandyduje pan na posła w Warszawie. Jak pan przyjął stwierdzenie posła Czesława Bieleckiego, że prezydent Warszawy kieruje mafią urzędniczą? Dziś już wiemy, że poseł nie poparł owego stwierdzenia dowodami i musiał przeprosić prezydenta. Warszawiacy jednak, jak to się mówi, swoje wiedzą i np. pytają: jak to jest z płatnym parkowaniem? Miasto, bo nie wiadomo kto, podpisało z prywatną firmą niekorzystną umowę, na mocy której owa prywatna firma inkasuje ponad 80 proc. wpływów . Mało tego, do pilnowania jej interesów skierowano armię tzw. strażników miejskich, opłacanych, oczywiście, z budżetu miasta. Czy nie wydaje się panu, że tu pachnie, przepraszam śmierdzi, korupcją?

- Sądzę, że należy oddzielić tu dwie sprawy. Ocenę stanu faktycznego, od stylu polemiki politycznej. Pan Czesław Bielecki nie jest politycznym przyjacielem Pawła Piskorskiego. Jeżeli jednak ktoś zamierza uzdrowić sytuacje w jakiejś dziedzinie, to powinien zacząć od końca, czyli od tego, co chce udowodnić. Jeżeli np. pan Bielecki chce udowodnić, że pan Piskorski toleruje korupcję, mafijność i.t.d., to powinien zebrać dowody i rzucić je na stół z pytaniem: panie prezydencie, czy pan czuje się za to odpowiedzialny? Ponieważ poseł Bielecki niedawno sam został przyłapany (jak wiemy przyjął laptopa od ambasadora Chin , choć chwała mu za to, że fakt ujawnił w rejestrze korzyści) na czynie moralnie wątpliwym i dlatego jego wypowiedź nie jest wiarygodna. Zaraz też na jaw wyszła inna sprawa. Dotyczyła niepotępienia sytuacji w Tybecie, za co ambasada dziękowała mu specjalnym pismem. Gdy więc dziennikarze zapytali go o to, zdenerwowany odparł: dlaczegóż to mnie pytacie o takie głupstwa? Zainteresujcie się tym, że prezydent Piskorski kieruje mafią w Warszawie. W ten sposób po prostu próbował odwrócić uwagę od siebie. Bardzo mi się to nie podoba, gdyż nie lubię takich metod.
Zupełnie inna sprawą jest zaś władza urzędnicza w Warszawie i sposób jej wykonywania. Różnego rodzaju afery, które co pewien czas wybuchają, dowodzą, że być może w słowach posła Bieleckiego jest jakaś prawda. Z tego wynika wniosek - mówię to jako kandydat na posła w Warszawie, że przed wszystkimi politykami, którzy będą reprezentować Warszawę w Sejmie, a także można powiedzieć, że będą również reprezentować Sejm w Warszawie, stoi niezwykle ważne zadanie. Koniecznie muszą zadbać o przejrzystość procesu podejmowania decyzji. Ci, którzy tego szybko nie zrobią, zostaną ujawnieni opinii publicznej jako tacy, którym nie zależy na zwalczaniu korupcji. Uważam, że zwłaszcza w Warszawie jest to jedno z naczelnych zadań. Tutaj przecież organa samorządu: Rada Warszawy, rady gminne i dzielnicowe mają bardzo duże uprawnienia, m.in. w zakresie wydawania publicznych pieniędzy. Istnieje przy tym duża anonimowość zarówno urzędników jak i obywateli, tj. wyjątkowo sprzyjający grunt do podejmowania decyzji, szczególnie korzystnych dla jednej ze stron.

- Czy pan marszałek zna najlepszy w tej kadencji wykręt władzy przed odpowiedzialnością?

- Najlepszy...?

- Jest to przecież ustawa o ochronie danych osobowych. Czy pan znajduje coś na jej obronę?

- Nie jestem tak zdecydowanie wobec niej rygorystyczny. W czym ona np. przeszkadza? Podobne ustawy istnieją także w innych krajach. Chodzi przecież o to by zapewnić obywatelowi minimum prywatności
Problem pojawia się w momencie, gdy obywatel występuje w roli funkcjonariusza publicznego. Gdzie kończy się prywatność obywatela, a zaczyna jawność decyzji i działań owego funkcjonariusza? To trzeba bardziej precyzyjnie określić. Ta ustawa nie jest więc doskonała. Zapadło już przecież kilka wyroków sądowych, w wynikłych z niej sprawach i one wskazują kierunki zmian, ale uważam, że z punktu widzenia ochrony interesów obywatela jest ona potrzebna.
Mogę przy okazji powiedzieć, że niedawno, niemal jednomyślnie, Sejm przyjął ustawę o dostępie do informacji. Mówię o tym by nie mieszać tych pojęć. Owa ustawa daje duże uprawnienia obywatelom, a także prasie, radiu i telewizji, w zakresie dostępu do informacji, które dotąd były skrywane pod pozorem, czy wykrętem, tajemnicy służbowej albo tym, że ujawnienie ich mogłoby szkodzić interesom danej instytucji i.t.d. Tak więc w tym zakresie nastąpiły niezwykle istotne zmiany.

- Jest pan przedstawicielem największego ugrupowania opozycyjnego w Sejmie. Dlaczego, np. wobec wnoszenia przez obóz rządzący projektów ustaw niezgodnych z konstytucją, z zamiarem znowelizowania ich zaraz po podpisaniu przez prezydenta, tak słabo oponowaliście? Dlaczego np. byliście i jesteście tak wielce uprzejmi wobec Unii Wolności, która wielokrotnie, ponad prawem stawiała interesy partyjne i używała praw jako "przedmiotu na politycznym targowisku"? Dlaczego nie było was słychać, jak cytowany tu już poseł Jan Maria Rokita lansował marksistowsko- leninowską doktrynę, że "prawo jest funkcją polityki", co w praktyce legislacyjnej znaczyć miało postawienie znaku równości między prawem a wolą, tj. interesem grupy rządzącej? Słowem, zachowywaliście się jak ociężały i nieruchliwy chłop, do którego w takiej sytuacji mądra, z ludu pochodząca kobieta, mawiała: mów coś albo rób coś. Ponoć skutkowało. Szkoda więc, że tak mało i cicho czasem oponowaliście, a przecież należało bić w tarabany i larum grać na Polskę całą...

- Jeżeli pan przeczyta gazety przychylne rządowi, to dowie się, że byliśmy krytyczni, hałaśliwi, że permanentnie awanturowaliśmy się i nie jesteśmy konstruktywni. Sądzę jednak, że ci wyborcy, którzy są bardzo niezadowoleni z tego, co się w Polsce dzieje, zadają sobie pytanie, jak to było możliwe, że do takiej sytuacji doszło? Szukają więc winnych. Oczywiście, winni są ci, którzy rządzą ale może "ci drudzy" mogliby zrobić coś więcej i lepiej? Stąd jest sporo pretensji pod naszym adresem. Z kolei ci, którzy są nam niechętni, a sprzyjają rządowi, też szukają przyczyn tego stanu, ale źródła upatrują, gdzie indziej. Przecież, powiadają, rząd nie był taki zły. Owszem, robił błędy, ale któż ich nie robi? Do tego dołożyła się fatalna opozycja, która przeszkadzała, sypała piasek w tryby, wpychała kij w szprychy i. t.d. W tej sytuacji szukaliśmy jakiegoś złotego środka. Sądzę, że ostatecznej oceny naszego zachowania, dokonają wyborcy. Oni najlepiej ocenią, czy było zbyt pokorne, jak pan mówi, czy zbyt bezczelne, jak mówią rządzący. Sondaże pokazują, że tak źle nas nie oceniają

- Czy my, obywatele, możemy mieć nadzieje na odbudowanie zaufania do prawa?

- Jako polityk stawiam sobie pewne cele. Jednym z nich jest, aby Polska była państwem prawa. Gdybym nie miał takiej nadziei, to by znaczyło, że oszukuję wyborców. Po co np. wszedłem do parlamentu? Czy po to, by stwierdzić, że tego nie da się zrobić? Wyborcy postawiliby przecież na tych, którzy uważają, że to jest możliwe. Zdaję sobie przy tym sprawę, że w Polsce nic nie jest łatwe do osiągnięcia, ale stanowczo twierdzę, że to się stanie. Złych doświadczeń zebraliśmy już dość dużo, zbyt dużo. SLD jest świadomy, że ludzie oczekują nie tylko poprawy sytuacji materialnej, zmniejszenia bezrobocia, ale także czegoś, co można określić innym, lepszym stylem rządzenia. Oczekują także, że państwo będzie dla nich bardziej przyjazne. W tej sekwencji naszego życia społecznego bardzo ważną rolę odgrywa cały aparat sprawiedliwości - od ścigania poprzez prokuraturę, sądownictwo i więzienie. Świadomość, że wszyscy w państwie jesteśmy traktowani jednakowo, że przestępstwo i zbrodnia nie będą bezkarne, a kara spadnie szybko, stanowi fundamentalne prawo obywatela albo - jak kto woli - podstawowy obowiązek państwa. To samo odnosi się do prawa gospodarczego. Przedsiębiorca czy obywatel, który dochodzi swego na drodze prawnej, musi mieć łatwy dostęp do sądu. Po pierwsze nie może go to dużo kosztować, po drugie - sprawa musi być rozstrzygnięta szybko. Uważam, że jest to jeden z pierwszorzędnych problemów, który powinien stanąć przed każdym przyszłym rządem.

- Mając na uwadze pana wieloletnie doświadczenie parlamentarne, chcę zapytać, czy ma pan jakąś wizję, czy receptę na usprawnienie pracy Sejmu, na to by stanowił on wyłącznie dobre prawo, gdyż jak wiadomo tylko takie jest respektowane przez obywateli?

- Sądzę, że z mojego doświadczenia może wynikać jakiś pożytek. Po pierwsze uważam, że proces legislacyjny musi zostać opanowany. To, co działo się w tej kadencji Sejmu, nie może się powtórzyć. Po drugie musi zostać powołana komisja ustawodawcza, którą właśnie w tej kadencji zlikwidowano. Powinna być złożona z posłów - prawników, którzy do każdego projektu ustawy swoje, dołożą przysłowiowe trzy grosze. Po trzecie opinie legislatorów sejmowych muszą być poważnie traktowane i analizowane. Nie może powtórzyć się sytuacja, jaka zaistniała przy opracowywaniu kodeksu karnego. Otóż prezydium komisji zwróciło się do wybitnych prawników o opinie w sprawie projektu dając im na to dwa tygodnie. Tymczasem po upływie tygodnia zwołano posiedzenie komisji i zamknięto dyskusję, nie czekając na owe zamówione opinie. One, oczywiście, nadeszły. Były druzgocące, ale nikt się tym nie przejął. Sprawa była przecież zamknięta. Uważam, że takie postępowanie jest niedopuszczalne. Ten proces musi trwać dłużej. Tymczasem w tym wypadku, ze względów politycznych, ktoś się bardzo spieszył. Chodziło o to, by przed wyborami zademonstrować, jacy to jesteśmy sprawni w działaniu. Działając w ten sposób, obecny Sejm potrafił uchwalić ustawę, znowelizować ją, znowelizować nowelizację a następnie nowelizację pierwotną. Jest to postępowanie niedopuszczalne, wręcz karygodne.
Chcę też wspomnieć o pracy komisji sejmowych. Otóż w tym Sejmie tak się jakoś ułożyło, a marszałek to tolerował, że komisje zbierały się tylko w dniach posiedzeń Sejmu. To nie jest dobry pomysł. Po to przecież ustaliliśmy, że odbywamy posiedzenie izby co dwa tygodnie, by w tygodniach wolnych od posiedzeń mogły zbierać się komisje. W poprzedniej kadencji tak właśnie było. W obecnej, przewodniczący komisji zwracali się do marszałka o zgodę na zwoływanie komisji w trakcie posiedzeń Sejmu i ją otrzymywali. Z tego nic dobrego nie mogło wyniknąć.

- Sejm kończącej się kadencji niezwykle wzmocnił rolę marszałka, który w znacznym stopniu ponosi winę za tak duży bałagan legislacyjny. Co powinno i co musi być zmienione w regulaminie pracy Sejmu i jego organów?

- O niektórych sprawach już mówiłem. Wtedy, kiedy zmieniano regulamin, wzmacniając rolę marszałka, przedstawiciele SLD mówili, że może lepiej będzie, gdy więcej decyzji pozostawimy w gestii organu kolegialnego, jakim jest prezydium Sejmu. Nikt z rządzącej większości na to nie zareagował Są więc skutki.

- Czy wie pan, kto będzie marszałkiem nowego Sejmu?

- Niestety, prorokiem nie jestem i nie wiem. Wiem natomiast, kto nim powinien być. W Polsce trzeba wreszcie przyjąć zasady zdrowej demokracji, które dawno obowiązują w innych krajach. Otóż tam, szefowi największego zwycięskiego ugrupowania powierza się misję utworzenia rządu. Tymczasem u nas dotąd tego nie było. Zawsze premierem był jakiś outsider. Pomijam Tadeusza Mazowieckiego, gdyż jego misja wynikała ze szczególnej sytuacji politycznej. Także Jerzy Buzek, który wszedł do Sejmu z listy centralnej, był kompletnie nieznaną osoba. Czas z tym skończyć.
Druga zasada brzmi: największe ugrupowanie współrządzące, nie opozycyjne, wystawia kandydaturę marszałka Sejmu. Doskonale zdaje to egzamin, m.in. w Niemczech. Sądzę więc, że i my musimy wreszcie przyjąć owe sprawdzone i cywilizowane zasady, które oddzielają dobre obyczaje i reguły prawne od walki politycznej.

Rozmawiał: Stanisław Błaszczyk


Źródło: "Prawo i Życie"

Powrót do "Wywiady" / Do góry