Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 21.06.01 / Powrót

O kosmosie, ziemi i metrze pod ziemią ("Południe")

Rozmowa z Markiem Borowskim, wicemarszałkiem Sejmu, naszym sąsiadem z Sadyby.

Anna Bujas: - Panie Marszałku, najpierw deklaracja: gdyby Pan kiedykolwiek podjął się trudu lobbowania na rzecz przyznania nagrody Nobla Stanisławowi Lemowi, to będę Panu w tym pomagać aż do zwycięstwa. Mówię o tym, zachęcona Pańskim listem do autora "Cyberiady" i "Solaris", odczytanym w niedawnej telewizyjnej relacji z benefisu pisarza w Krakowie.

Marek Borowski: - Stanisław Lem powinien ją dostać, bo to przecież największy pisarz science fiction dwudziestego wieku, człowiek o niebywale błyskotliwym umyśle, świetnym piórze i bogatej wyobraźni. Ale tym czytelnikom "Południa", którzy Jego twórczości nie znają, pragnę powiedzieć, że to nie tylko pisarz, ale także wielki filozof, moralista, ironista i myśliciel, który stawia fundamentalne, podstawowe pytania, że jego "Summa technologiae" wydana w 64 roku, to jedna z najlepszych książek o perspektywach technologicznej omnipotencji, tyleż wzbogacających, co wyniszczających istotę ludzką. I wcale nie jest taka trudna , jak mogłoby się wydawać.

-Kiedy się narodziła w Panu ta pasja do literatury fantastyczno - naukowej?

-W dzieciństwie. Byłem takim małym marzycielem, którego fascynował kosmos, podróże międzyplanetarne, cywilizacje pozaziemskie. Stale szukałem odpowiedzi na pytanie: czy jest tam kto? Szukałem oczywiście w książkach. W trylogii Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki "Zagubiona przyszłość", "Proxima" i "Kosmiczni bracia", mocno krytykowanej i wyszydzanej, ale przecież z zapałem czytanej. Szukałem u wielkich amerykańskich i rosyjskich pisarzy: Isaaka Asimova, u braci Strugackich czy Kiryła Bułyczowa. Ale Lem był najlepszy.

-I chyba to on zdecydował o tym, jaki kształt ma kosmos w naszej wyobraźni. Bo, żeby nie wiem co o nim powiedzieli naukowcy, my zawsze widzieć go będziemy poprzez wyobraźnię Lema.

-Tak. Zwłaszcza, że coraz bardziej się upewniamy, iż tam nic nie ma. Przypominam sobie siebie sprzed lat, gdy czytałem "Człowieka z Marsa" czy "Astronautów" i wyobrażałem sobie, jak będzie wyglądać świat, ludzkość w takim na przykład roku 2000. Bo prawie wszystko w tych książkach działo się w tym mitycznym roku, tak kiedyś odległym i niewyobrażalnym. Mieliśmy być już panami kosmosu, mieliśmy mieć kontakty z innymi cywilizacjami. Wszystko miało wyglądać inaczej. Ale nie wygląda.

-Podziwiam Pańską znajomość twórczości Lema.

-Bo to była moja wielka fascynacja. Czytałem jego książki raz, potem drugi, czytałem je na głos narzeczonej a potem, gdy została moją żoną, czytałem jej jeszcze raz , stale do nich wracam, rzeczywiście wiele fragmentów znam na pamięć i chętnie cytuję. Mam wszystkie książki Lema, wiele z autografem. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Lem przyjechał do Warszawy na kiermasz książek i można było zdobyć jego podpis. Ustawiłem się wtedy w długiej kolejce chętnych, wszyscy mieli po jednej książce a ja przydźwigałem dwie ogromne torby. Zacząłem mu je podsuwać, po jakimś czasie pisarz zauważył, że ukazuje mu się stale ta sama ręka, podniósł głowę i spytał: dużo pan tego jeszcze ma? Tyle, ile pan napisał - odpowiedziałem. Najbardziej zdumiało go to, że miałem w swoich zbiorach nawet "Yacht Paradise"- książkę o zupełnie socrealistycznej wymowie, wydaną na szaro - burym papierze chyba gdzieś w 53 roku. Powiedziałem mu: Mistrzu, nie trzeba się wstydzić błędów młodości i mam na niej także autograf. A to dzisiaj biały kruk.

-Z gwiazd zejdźmy na ziemię. Jest Pan naszym sąsiadem, mieszkańcem Sadyby. Zawsze był Pan mokotowianinem?

-Zawsze. Urodziłem się na Puławskiej, potem wraz z rodzicami przeprowadziłem się na Wawelską, róg alei Niepodległości, naprzeciw GUS-u. To był taki dziwny trójkąt: GUS był na Mokotowie, ja w Śródmieściu a Pola Mokotowskie były i są do dzisiaj na Ochocie. Tam mieszkałem do końca studiów (SGPiS-też Mokotów), potem króciutko na Woli i znów wróciłem na południe Warszawy. Kilka lat mieszkaliśmy na Piaseczyńskiej, następne 19 lat na Czarnomorskiej na Stegnach w tym ogromnym domu, z którego z jednej strony miałem widok na kościół, z drugiej na rozległe pola, "na Sicz". W 95 roku zamieszkałem na Sadybie. Powiem szczerze, że wprawdzie człowiek to jest podobno takie zwierzę, które wszystko potrafi, ale już bym chyba nie mógł mieszkać gdzie indziej. Tu znam wszystko, tu na Sadybie, Stegnach, Ursynowie mam przyjaciół, tu czuję się najlepiej.

-I tutaj ja, człowiek z Ursynowa chcę Panu Marszałkowi podziękować za to, że to Panu przede wszystkim zawdzięczamy fakt, iż w tegorocznym budżecie Sejm przeznaczył 100 milionów zł. na kontynuację budowy metra. Czy Pan wie, ile dla nas znaczy możliwość szybkiego dostania się do Śródmieścia a w perspektywie i dalej?

-Ja też jestem fanatykiem metra. I to od 73 roku, kiedy byłem z grupą kolegów na stażu w Paryżu i przez cały czas poruszaliśmy się metrem. Pomyślałem sobie wtedy, że to jedna z genialniejszych rzeczy, jaką ludzkość wymyśliła, i że w Warszawie coś takiego musi być. Nie miałem wówczas, skromny, młody człowiek, na to żadnego wpływu, ale kiedy w latach osiemdziesiątych dowiedziałem się, że coś się myśli, coś się zaczyna, stałem się gorącym orędownikiem metra, nawet coś o nim publikowałem i jeśli się jakieś inicjatywy pojawiały, włączałem się w nie.

Zawsze ubolewałem i ubolewam, że jego budowa tak się ślimaczy, w zeszłym roku prawie stanęła, bo nie starczyło pieniędzy. Powody były różne. Zupełnie nie chwycił pomysł prezydenta Piskorskiego: Metro + obwodnica = stolica. Jest i inna przyczyna: Warszawa nie cieszy się sympatią Polski, my, warszawiacy, to w Sejmie czujemy. Dlatego w tym roku zaproponowałem prezydentowi Piskorskiemu : zróbmy to razem i inaczej, metodą cierpliwego przekonywania i tłumaczenia. Stopniowo, zakulisowymi rozmowami, udawało się tę niechęć łamać i w ten sposób zyskiwać sojuszników. Ponieważ jestem ekonomistą, moja głowa była w tym, żeby znaleźć sensowne źródło finansowania. Potem zwołaliśmy spotkanie z klubami, posłowie z różnych opcji poczuli się dowartościowani i tak krok po kroku, wbrew pesymistycznym przewidywaniom prasy, zwyciężyliśmy w ponad partyjnym głosowaniu 240 głosami przeciwko 150 !

-Patrzy Pan na nasz kraj i życie w nim z globalnej perspektywy, a ja słyszę, że małe ojczyzny też nie są Panu obce i na przykład lubi Pan swój osiedlowy bazarek Sadyba.

-Bardzo lubię. I wcale nie uważam, że trzeba likwidować takie bazarki. Są przecież w każdym dużym mieście europejskim i nikomu nie przeszkadzają, funkcjonują jako małe enklawy dobrych znajomych. Ja już się dawno przekonałem, że jarzyny, owoce, przetwory trzeba kupować właśnie tam, bo mam tam zawsze świeży towar, sam go własna ręką wybieram, a przy okazji pogadam sobie ze znajomymi kupcami. Ostatnio uczyli mnie, jak gotować karczochy.

-I udały się?

-Pierwsze zmarnowałem, ale jak będę mieć trochę wolnego czasu spróbuję znowu. Bardzo lubię handel, sam w nim pracowałem wiele lat, nawet byłem sprzedawcą, więc potrafię docenić pracowitość i operatywność tych ludzi. Jest na przykład na moim bazarku taka budka, w której można zamówić wszystko. Wymyślić sobie np. jakieś egzotyczne warzywa z republiki Botswana. I nikogo to nie zdziwi. Do omówienia będzie tylko kwestia tego, czy zostaną one sprowadzone za dwa czy za cztery dni. Moi kupcy mają teraz kłopoty, gdyż właściciel gruntu, na którym jest bazar, chce go odzyskać. Staram się im pomóc, żeby stało się to w dogodnym dla nich terminie i żeby dostali dobrą nową lokalizację.

-Zastanawiam się kiedy i jak Pan odpoczywa. Już jest po 20-tej , wyciągnęłam Pana z jakiegoś zebrania, za chwilę jedzie Pan do telewizji, potem przewodniczy nocnym obradom klubu, a jutro rano plenarne obrady Sejmu. To wszystko wiem od Pańskiej sekretarki.

-Mnie to nie męczy, rzadko czuję zmęczenie fizyczne. Najbardziej nie lubię u siebie takiego stanu zmęczenia psychicznego, kiedy mi się wydaje, że wszystko, co robię, nie ma sensu, że to wszystko nie tak. To mnie najbardziej deprymuje i jest dużo gorsze od zmęczenia fizycznego.

Odpoczywam różnie. Bardzo lubimy z żoną muzykę klasyczną, nie przepuścimy żadnego ważnego wydarzenia w operze czy filharmonii. Teatr - czasami, kino też.

-Tylko co w nim oglądać? Te głupie strzelanki amerykańskie?

-Ale czasami coś się trafi. Ostatnio "Dziennik Bridget Jones" albo jakaś "Odyseja kosmiczna 2000" na przykład. Kłopot w tym, że moja żona za tym drugim rodzajem filmów nie przepada i nie chce ze mną na nie chodzić. Ale od dwóch lat mam synową, która je lubi. Więc chodzę z synową. A kino mam teraz bliziutko.
Rozmawiała: Anna Bujas

Źródło: Południe, Głos Mokotowa, Ursynowa, Wilanowa.

Powrót do "Wywiady" / Do góry