Nie żałuję więc odejścia Andrzeja Leppera z rządu. Mój sprzeciw budzi jednak metoda, jaką PiS (czytaj Jarosław Kaczyński) zastosował, by się go pozbyć. Walka z korupcją jest ważnym zadaniem organów ścigania. Musi się ona jednak odbywać na podstawie przepisów, w zgodzie z zasadami demokratycznego państwa prawnego i w żadnym razie nie może przekształcać się w narzędzie walki politycznej. Zadaniem Centralnego Biura Antykorupcyjnego nie jest testowanie – na polityczne zamówienie - poszczególnych członków rządu i wysokich urzędników z wytrzymałości na propozycje korupcyjne. A taki test – jak wszystko na to wskazuje - na Andrzeju Lepperze przeprowadzono. Były już wicepremier ma rację mówiąc o bezprawnym działaniu, są bowiem granice prowokacji policyjnej zmierzającej do udowodnienia korupcji. Niezbędne czasami metody operacyjne, takie jak kontrolowane wręczenie łapówki, nie mogą zamieniać się w swoje przeciwieństwo, czyli w faktyczne nakłanianie do przyjęcia korzyści majątkowej, a więc podżeganie do przestępstwa. Tymczasem istnieje podejrzenie, że CBA świadomie stworzyło sztuczną sytuację fałszując oficjalne dokumenty organów państwa (rady gminy, wójta, marszałka województwa), bez których – czyli bez ich decyzji – nie byłoby w ogóle możliwości korupcji.
Z opowieści jakiegoś „lobbysty”, że jest w stanie wszystko załatwić w Ministerstwie Rolnictwa nie wynika jeszcze, iż w tymże ministerstwie ktoś, a już zwłaszcza minister Lepper – przy wszystkich zastrzeżeniach do jego osoby – bierze łapówki. Także fakt powoływania się na znajomości z Lepperem, by przepchnąć jakąś sprawę, nie obciąża tego ostatniego. Wygląda na to, że niejaki Ryba sam brał łapówki, charakterystyczne przy tym, że dopiero po załatwieniu sprawy. Jak mu się nie udało, to nie brał, czyli za dużo nie mógł. Nie było zatem żadnego uzasadnienia, żeby stosować prowokację wobec Leppera.
Premier Kaczyński niczym strażak-piroman najpierw wywołał problem polityczny powierzając przywódcy Samoobrony wysokie funkcje państwowe i pozwalając jego ludziom zająć masę intratnych stanowisk. Potem, nie umiejąc z tego problemu wybrnąć inaczej, sięgnął do pomocy aparatu ścigania. Stworzył układ sprzyjający korupcji, a teraz zajadle z nim walczy pyszniąc się w telewizji efektami („koronkowa operacja”), które zresztą są mocno wątpliwe.
Oto do jakich wynaturzeń może prowadzić walka z korupcją, gdy jest upolityczniona i prowadzona policyjnymi metodami. Nie można dopuścić, by podobne prowokacje były stosowane w przyszłości, zwłaszcza wobec osób niewygodnych dla tej albo kolejnej władzy. Oznaczałoby to bowiem naruszenie zasad demokratycznego państwa prawnego. Tak jak istnieją granice obrony koniecznej, tak istnieją także granice dopuszczalnych metod walki z przestępczością, w tym z korupcją. Nie wolno stwarzać dogodnych warunków dla przestępców, a potem ich wyłapywać i chwalić się sukcesami.
SDPL zamiast metod policyjnych proponuje zwiększenie nakładów na służbę cywilną, obsadzanie wszystkich stanowisk w administracji rządowej i samorządowej - poza politycznymi - w drodze jawnych konkursów, przejrzyste funkcjonowanie spółek skarbu państwa (publikowanie danych o członkach rad nadzorczych, wraz z informacjami o przynależności partyjnej), odpolitycznienie aparatu ścigania (oddzielenie funkcji ministra sprawiedliwości od funkcji prokuratora generalnego), upowszechnienie przetargów internetowych oraz w formie jawnej aukcji, współpracę z organizacjami pozarządowymi zwalczającymi korupcję.
Walka z patologiami nie może rodzić nowych patologii.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI -18 lipca 2007
Powrót do "Publikacje" / Do góry