W miarę jak czas leci i powstają nowe komisje śledcze, a także wysuwane są żądania powołania kolejnych, robi mi się coraz bardziej smutno. Pierwsza komisja, w sprawie afery Rywina, zaczęła działać w 2003 r., gdy byłem marszałkiem Sejmu. Nie wszystkie jej ustalenia, w tym istnienie „grupy trzymającej władzę”, zostały potwierdzone, pokazała jednak szereg mechanizmów sprawowania władzy, które nie powinny być w państwie demokratycznym praktykowane. Budziła przy tym ogromne zainteresowanie, wypromowała kilku polityków, którzy pełnili rolę śledczych i na ogół dobrze była oceniana przez opinię publiczną. Potem było już tylko gorzej. Kolejna komisja, ds. Orlenu, przerodziła się z czasem w czysty spektakl polityczny.
W sumie powstało siedem komisji, z czego trzy w obecnej kadencji: do zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy, ds. nacisków na służby specjalne oraz do zbadania okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Wszystkie trzy nadal pracują, ale nie mają na swoim koncie specjalnych sukcesów. Przesłuchania mało co wnoszą, bo zeznający zasłaniają się brakiem wiedzy, zanikami pamięci, tajemnicą służbową i państwową, lub dobrem śledztwa.
W komisji ds. nacisków najbardziej spektakularne były kłótnie jej pierwszego przewodniczącego, obecnego ministra sprawiedliwości, Andrzeja Czumy z posłami PiS. „Wydarzeniem” medialnym było też odwoływanie obecnego przewodniczącego, Sebastiana Karpiniuka. Komisja badająca okoliczności śmierci Barbary Blidy wznowiła niedawno przesłuchania po blisko 4 miesiącach przerwy – tyle trwało uzgadnianie warunków, w jakich funkcjonariusze ABW mieliby odpowiadać na pytania sejmowych śledczych. Chodziło o to, aby przesłuchania były jawne, ale anonimowe, bo wszystkie dane oficerów ABW są tajne z mocy prawa. Na to, by odbywały się w sejmowych salach, nie wyrażała zgody Kancelaria Sejmu. W końcu swoje sale udostępnił komisji Sąd Najwyższy ratując ją tym samym przed kompletnym blamażem.
Komisja śledcza jest instytucją potrzebną, przewidzianą w konstytucji. Parlament powinien mieć w swoim ręku taką broń. Jest to jednak rodzaj broni jądrowej, czyli takiej, której można użyć dopiero w ostateczności. Przede wszystkim wtedy, gdy zachodzi podejrzenie, że doszło do nieprawidłowości w łonie władzy, ponieważ władza ma instrumenty – prokuraturę, policję – by swoje nieprawidłowości ukryć, czy zatuszować. Jak wielka może być siła rażenia tej broni, przekonaliśmy się w 2004 r., gdy m.in. w wyniku prac komisji ds. afery Rywina ustąpił rząd Leszka Millera. Stąd tyle było emocji wokół projektów powołania komisji ds. nacisków oraz zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy, stąd próby ich zablokowania przez posłów PiS, a potem kłótnie o skład osobowy.
Z drugiej strony, przy komisjach śledczych mamy do czynienia z tzw. poprawnością polityczną. Jak daleko sięgam pamięcią, ilekroć pojawiały się jakieś bulwersujące sprawy, które wymagały wyjaśnienia, padała propozycja powołania komisji śledczej. Tym, którzy byli przeciwko, zarzucano niechęć do poznania prawdy, co utrudniało im sprzeciw. Meritum było na dalszym planie, a rosnąca liczba komisji nie przechodziła w ich jakość.
Komisje byłyby jednak lepiej oceniane, gdyby skupiały się na zasadniczych sprawach, a nie różnych pobocznych wątkach. Np. myślałem, że komisja ds. nacisków zajmie się przede wszystkim ustaleniem, czy Centralne Biuro Antykorupcyjne, stosując metody operacyjne, w tym prowokacje, postępowało zgodnie z prawem, czy też go nadużyło. Liczyłem, że dzięki działaniom tej komisji, a także komisji ds. okoliczności śmierci Barbary Blidy, uda się wypracować na przyszłość skuteczne mechanizmy zapobiegające wykorzystywaniu służb specjalnych do celów politycznych. Tak się nie dzieje, dlatego komisje śledcze zamiast być bronią ostateczną są straszakiem, który na nikim nie robi wrażenia. A jako straszak nie mają sensu.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry