Zamiast rzetelnych odpowiedzi pojawiają się zupełnie groteskowe, jak ta ministra Klicha, że bronimy naszej młodzieży przed demoralizacją, czyli przed napływającymi z Afganistanu narkotykami. Poza tym odwdzięczamy się mudżahedinom, którzy na przełomie lat 70. i 80. walczyli z Armią Radziecką, dzięki czemu nie mogła ona wkroczyć do Polski. To już nie jest śmieszne, to jest żałosne. Prawda jest taka, że Polacy, a także Czesi, Włosi, Niemcy, Anglicy, Francuzi i sami Amerykanie są dzisiaj w Afganistanie tylko z jednego powodu – po to, by doprowadzić do sytuacji, w której będzie można się wycofać zachowując twarz. W związku z tym plan prezydenta Obamy, który polega na zwiększeniu liczby wojska, aby pod jego osłoną skutecznie przeprowadzić odbudowę afgańskich sił zbrojnych, lepiej docierać do ludności i skuteczniej zwalczać negatywne zjawiska społeczne wydaje się jedynym sensownym. Tyle tylko że planów było już wiele. Jaka jest gwarancja, że ten zostanie wykonany? Gdyby w Stanach Zjednoczonych w dalszym ciągu prezydentem był George Bush, który tak naprawdę przegrał wojnę afgańską, nie byłoby żadnej i polskie wojska powinny stamtąd natychmiast zostać wycofane. Na szczęście Obama ma inną wizję świata. W przeciwieństwie do Busha rozumie, że siła jest ostatecznością w rozstrzyganiu międzynarodowych konfliktów. Zaproponował również partnerskie stosunki z Europą. Jego zapowiedzi i propozycje są zgodne z polską racją stanu i nawet jeśli wydają się niektórym naiwne, muszą być wypróbowane w praktyce, bo świat tego po prostu potrzebuje. Dlatego Obamie należy się kredyt zaufania i nasi żołnierze powinni, moim zdaniem, jeszcze pozostać w Afganistanie. Inną sprawą jest powiększenie polskiego kontyngentu. Jest on obecnie siódmy pod względem wielkości, czyli już teraz nieproporcjonalnie duży, a biorąc pod uwagę stosunek do PKB i liczby ludności prawdopodobnie nawet trzeci, po amerykańskim i brytyjskim. Nie mamy więc żadnego moralnego obowiązku wysyłania do Afganistanu dodatkowych żołnierzy. 2 tys. ludzi w warunkach bojowych to ogromny wysiłek i ryzyko. Druga kwestia dotyczy terminu wyjścia. Plany MON dotyczące naszej obecności w Afganistanie sięgają 2015 r. Talleyrand, który jest autorem wielu celnych powiedzeń, powiedział kiedyś: „zwłaszcza nie za dużo gorliwości”. Warto by rząd i koalicja rządząca wzięli sobie to do serca. Polska powinna zażądać od naszych sojuszników, aby pod koniec 2010 r. odbyło się posiedzenie głównych państw uczestniczących w wojnie afgańskiej, na którym zostałyby ocenione efekty nowej strategii. Powinna też zapowiedzieć, że jeśli ta ocena nie będzie pozytywna, to rozpoczniemy wycofywanie naszych oddziałów już w 2011 r. Musimy się szanować, jeśli chcemy, by inni nas szanowali.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry