Ostatnio zdarzyło mi się to podczas parodniowej debaty o finansowaniu partii politycznych. Ponura groteska mieszała się tu z elementami kabaretu. Który to już odcinek?
Główny bohater tego serialu - Platforma Obywatelska od chwili swojego powstania głosi, że partie polityczne nie powinny być finansowane z budżetu państwa, co jest populistycznym zagraniem, bo niby skąd partie miałyby brać pieniądze? Jak powiada prof. Nałęcz, który wychował się na wsi, gdy się krowy nie karmi, to sama wchodzi w szkodę. Politycy PO widać nie znają jednak wsi, bo z uporem podejmują kolejne próby zniesienia tego finansowania, na co pozostali bohaterowie, czyli PiS, SLD i PSL solidarnie się nie zgadzają. Finał jest z góry wiadomy. Stanowiska partii są znane i niezmienne. Tylko raz PO udało się pozyskać poparcie PSL i SLD dla zmiany zasad ustalania subwencji (ale ograniczenia, a nie zniesienia), jednak ustawa została przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego skierowana do Trybunału Konstytucyjnego, który podzielił wątpliwości głowy państwa.
Najnowszy projekt PO dotyczył rezygnacji z waloryzacji subwencji oraz jej obniżenia o połowę w latach, w których nie są przeprowadzane wybory parlamentarne (2012 i 2013).
To rozsądna propozycja i byłem gotów ją poprzeć – mamy kryzys finansowy, wszyscy muszą oszczędzać, więc partie też powinny i to już od 2011 r. Była zatem szansa na merytoryczną debatę o sposobach spożytkowania partyjnych pieniędzy, ograniczeniu czy zabronieniu pewnych wydatków, np. na reklamy billboardowe, a nie bicie piany i oratorskie popisy, jak do tej pory. Tymczasem, jak to w serialach, nastąpił nagły zwrot akcji. Podczas drugiego czytania (1 grudnia) PO zgłosiła – rzekomo w trosce o budżet - autopoprawkę mówiącą o całkowitym zawieszeniu subwencji w latach 2012 – 2013. Trochę mnie to zaskoczyło, bo projekt ustawy wpłynął do Sejmu pod koniec października. Kryzys się od tego czasu nie pogłębił – przeciwnie, za III kwartał osiągnęliśmy 4,2% wzrost PKB. Dlaczego więc postanowiono projekt „ulepszyć”? Nie wiadomo.
Za chwilę pojawiła się jednak propozycja jeszcze dalej idącą - aby subwencje zawiesić od 2011 r. Zgłosił ją nowy aktor na scenie politycznej, czyli Polska jest Najważniejsza. W przypadku partii, która dopiero się tworzy, a więc subwencje jej nie przysługują, był to zwykły przejaw obłudy. Dręczyło mnie pytanie, co by było, gdyby poseł Kluzik-Rostkowska oraz jej koleżanki i koledzy nadal pozostawali w PiS. Czy wtedy też opowiadaliby się za całkowitym zawieszeniem subwencji?
Starzy aktorzy nie zawiedli. Poseł Suski z PiS obdarował posłów PO żetonami (aluzja do afery hazardowej). Były protesty, przerwa w obradach, interwencja Straży Marszałkowskiej, bo ktoś musiał te żetony sprzątnąć.
W następnym odcinku (głosowanie) wziął udział sam premier Donald Tusk, co spowodowało nasilenie dramatyzmu. Szef rządu zarzucił przeciwnikom ustawy, że bronią chorego systemu z pazerności finansowej. Doszło do scysji między nim i Jarosławem Kaczyńskim, który zapowiedział, że wytoczy premierowi proces, jeśli ten nie odwoła słów o korupcji za rządów PiS. Nie odwołał. Czyli powtórka z rozrywki.
Ostatecznie PO przegrała głosowanie dotyczące zawieszenia subwencji (16 jej posłów było nieobecnych), a SLD udało się wykreślić z projektu ustawy zmniejszenie ich o połowę w latach 2012-2013. Subwencje dla partii pozostały, a Sejm zawiesił tylko ich waloryzację. PO cierpiała, SLD triumfował.
Kolejny zwrot akcji nastąpił w Senacie, który zdecydował o przywróceniu pierwotnej wersji ustawy, czyli ograniczył subwencje o połowę, ale poczynając od 1 stycznia 2011 r. i już na stałe. Rozwiązanie to Sejm zaakceptował głosami PO (tym razem niemal w komplecie), PJN, kół poselskich SDPL oraz DKP-SD i posłów niezależnych. Tym razem PO triumfowała, a SLD płakał i żałował swojej poprzedniej pazerności. Morał: czasem trzeba zgodzić się na mniej, bo jeśli nie, to można dostać jeszcze mniej.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry