Płk Edmund Klich, który swoimi wypowiedziami wielokrotnie denerwował rząd i różne partie polityczne, trudno mu więc zarzucić, że jest od kogokolwiek zależny, płk Robert Latkowski, wieloletni dowódca 36 Specjalnego Pułku, płk Piotr Łukaszewicz, szef wyszkolenia dowództwa sił powietrznych, mjr Michał Fiszer, były pilot wojskowy, a także inni fachowcy zgodnie twierdzą, że TU-154M nie powinien w ogóle wystartować z Warszawy, nie miał bowiem danych na temat pogody, a jeśli już wystartował, nie powinien podejmować próby lądowania w Smoleńsku. We mgle się nie ląduje! Wytykają też pilotom cały szereg niedopuszczalnych błędów, złamanie w wielu punktach procedur i regulaminu wykonywania lotów.
Mjr Fiszer jest m.in. zszokowany tym, że załoga nie wprowadziła na głównym, najważniejszym wysokościomierzu dowódcy ciśnienia lotniskowego. Odczytywali wysokość z radiowysokościomierza, jak wiadomo - błędną. Jego zdaniem, to efekt niedostatecznego indywidualnego przygotowania i brak kontroli przełożonych nad wyszkoleniem pilotów. Podkreśla, że z prezydentem powinni latać bardzo doświadczeni piloci, 45-50-letni, u których nad ambicją przeważa rozsądek.
Wtóruje mu płk Latkowski według którego załoga TU-154 była zbyt młoda, aby wykonywać tak odpowiedzialne zadania. W 36 pułku powstała jednak luka pokoleniowa - młodzi szkolili młodych.
Płk Łukaszewicz uważa, że gdyby samolot zniżał się z prawidłową prędkością i decyzja została podjęta w odpowiednim czasie, to załoga i pasażerowie mieliby szansę przeżyć. Na lotnisku w Smoleńsku powinno się jednak lądować ręcznie, gdyż nie jest ono wyposażone w urządzenia współpracujące z autopilotem, kapitan zaś o wiele za późno go wyłączył.
Płk Klich stwierdza, że w części dotyczącej działania załogi samolotu raport MAK-u przedstawia prawdę: zabrakło wyobraźni, zabrakło oceny ryzyka i zabrakło zdecydowanego działania drugiego pilota. Prawdziwe są także, jego zdaniem, ustalenia, że piloci byli pod presją. Chociaż nie padały wprost słowa: musisz lądować, dowódca działał jak zaprogramowany na to, że musi. Inna decyzja zrzucała na niego odpowiedzialność za to, że zawali się program uroczystości w Katyniu. Zresztą sama obecność generała Błasika w kokpicie pilotów już była presją. Nie potrzebował nic mówić.
Przytoczyłem te opinie w Sejmie podczas debaty nad informacją premiera, ale żaden z posłów PiS, którzy tę debatę wywołali, nawet nie próbował się do nich odnieść. Snuli własne teorie łącznie z tą najbardziej absurdalną, o zamachu, chociaż nie ma nie tylko żadnego dowodu, ale nawet poszlaki, który by ją potwierdzał. Padały też niezwykle ostre – nawet na tle tego, do czego już w Sejmie przywykliśmy - sformułowania dezawuujące premiera i ministra obrony. Zwyczajnie było mi wstyd za posłów, którzy opowiadali banialuki, a jedynym ich celem było dokopać rządowi, a zwłaszcza Donaldowi Tuskowi i kolejny raz powtórzyć, że winni są rosyjscy kontrolerzy, zaś wszyscy, którzy mówią inaczej to zdrajcy, agenci rosyjscy itp. To prawda, że kontrolerzy nie udźwignęli odpowiedzialności, wpisali się w splot tragicznych okoliczności oraz naszej niekompetencji, lekkomyślności i tromtadracji. Musimy się jednak uderzyć przede wszystkim we własne piersi. Aczkolwiek nie ma jeszcze polskiego raportu na temat przyczyn katastrofy, to z wielu przesłanek i wypowiedzi ekspertów wynika, że w zakresie bezpieczeństwa najwyższych funkcjonariuszy państwowych panowała u nas narastająca od lat niefrasobliwość. Kolejne rządy wycofywały się - ze strachu przed opinią publiczną - z zakupu samolotów dla swoich potrzeb, a pułk specjalny, który przewozi vipów, już dawno przestał być jednostką elitarną z najlepiej wyszkolonymi i najbardziej doświadczonymi pilotami. Po prostu w lotnictwie cywilnym zarabia się 4-5 razy więcej. Dyskutować więc powinniśmy o tym, co zrobić, żeby to zmienić, a przede wszystkim walczyć z własną niekompetencją, nieodpowiedzialnością, kłótliwością, a często niestety głupotą.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry