Bardzo nie lubię, gdy ktoś używa zwrotu: „A nie mówiłem?”. Że niby już dawno przewidywał klęskę (rzadko kiedy ktoś przewiduje sukces), ale nikt go nie chciał słuchać. Za to teraz triumfuje i będzie tak powtarzał tę swoją mantrę, aż go wszyscy znienawidzą. Wiem zatem, jaki los mnie czeka, i już teraz sam siebie za to nie lubię, ale smutna konstatacja „a nie mówiłem?” wyrywa mi się z gardła – i proszę potraktować to jako okoliczność łagodzącą – wbrew mojej woli. Mam oczywiście na myśli rezultaty wyborów samorządowych. O ile w wyborach w dużych i średnich miastach opozycja osiągnęła znaczący sukces, to z wyników wyborów do sejmików PiS z całą pewnością może się cieszyć. Czy można było tego uniknąć? Otóż w znacznym stopniu tak – i o tym właśnie pisałem na łamach POLITYKI.
Prawie rok temu, bo w grudniu ub. roku, „Rzeczpospolita” zamieściła wyniki badań IBRiS dotyczące poparcia dla poszczególnych partii w wyborach do sejmików w czterech zachodnich województwach, a kilka miesięcy później badanie to powtórzyła. Mozolnie przeliczyłem to poparcie na mandaty. Rezultat tych wyliczeń był dla opozycji dzwonkiem alarmowym. W styczniowym felietonie napisałem więc, co następuje: „Niewielkie okręgi wyborcze (od 5 do 8 mandatów) i system d’Hondta sprawiają, że poparcie w granicach 7–8 proc. często nie gwarantuje nawet jednego mandatu. Dopiero »koalicja trzech«: PO, N i SLD, gwarantuje bezpieczną większość w każdym z tych województw. A przecież są to województwa zachodnie, w których PiS ma relatywnie mniejsze poparcie. W województwach centralnych i wschodnich brak takiej koalicji skończy się totalną klęską!”.
W kolejnym felietonie ostrzegałem, że: „radykalna zmiana nastąpiłaby, gdyby powstała wspólna lista Platformy, Nowoczesnej i SLD lub SLD i PSL. Na razie jednak wygląda na to, że każdy ruszy w bój pod własną flagą, dumnie ogłosi, że jest ważnym graczem na scenie politycznej i w większości sejmików… przejdzie do opozycji”. Wprawdzie PiS nie przejął większości sejmików, ale będzie rządził w siedmiu województwach (co znacznie przekroczyło jego oczekiwania), a jeśli uda mu się politycznie skorumpować tylko po jednym radnym opozycji na Mazowszu lub Śląsku, to – nawet w dziewięciu, czyli w większości!
Oczywiście narzekać i wieszczyć każdy potrafi, sprawdziłem zatem, czy sugerowane przeze mnie koalicje cokolwiek zmieniłyby w układzie sił. Otóż trzy województwa (Małopolska, Podkarpacie i Lubelszczyzna), ze względu na bardzo wysokie poparcie dla PiS, były poza zasięgiem opozycji – i to bez względu na to, czy SLD sprzymierzyłoby się z Koalicją Obywatelską czy z PSL. Ale tylko te trzy województwa! W pozostałych byłoby już znacznie lepiej. Na Podlasiu PiS zdobył 16 mandatów, a Koalicja Obywatelska i PSL – 14. Gdyby SLD (które w tym województwie nie uzyskało żadnego mandatu) dołączyło do Koalicji Obywatelskiej, to sytuacja odwróciłaby się: opozycja zdobyłaby 16 mandatów i nadal rządziła na Podlasiu. Analogiczna sytuacja w Świętokrzyskiem: wystawienie wspólnej listy KO i SLD zmieniłoby wynik z 16:14 dla PiS na 16:14 dla opozycji. W Łódzkiem podobnie: PiS wygrał w mandatach 17:16, ale w przypadku koalicji KO-SLD wynik byłby dokładnie odwrotny. Dodatkowo na Mazowszu i na Śląsku opozycja nie musiałaby drżeć, czy któryś z jej radnych w sejmiku nie nawróci się na „dobrą zmianę”, bo tam wspólna lista KO-SLD zapewniłaby bezpieczną, kilkumandatową przewagę. Zbadałem także wariant, w którym SLD utworzyłoby wspólne listy z PSL. Taka koalicja również wygrywała w Łódzkiem i Świętokrzyskiem, ale nie zapewniłaby zwycięstwa w Podlaskiem.
Rok temu felieton zakończyłem słowami: „Niby wszystko jasne, ale w polityce racja stanu często przegrywa z wąsko pojmowanym interesem partyjnym”. Nikogo nie oskarżam, nie wiem, kto chciał, a kto nie chciał poszerzenia koalicji, kto jakie warunki stawiał itp. Dziś wszakże uzyskaliśmy konkretne, bo liczbowe, potwierdzenie, że tylko wspólne działanie opozycyjnych oddziałów przeciwko pisowskiemu wojsku – karnemu i ślepo wykonującemu polecenia wodza – może zapewnić zwycięstwo. Przed nami jeszcze dwie próby wyborcze, w tym ta najważniejsza: parlamentarna. Oby sejmikowe doświadczenie zostało właściwie wykorzystane.
Wspomniałem o ślepym posłuszeństwie. Niedawno PiS zgłosił kandydaturę pani Agnieszki Dudzińskiej na Rzecznika Praw Dziecka. Zgłosił, a następnie w głosowaniu odrzucił. Po dwóch tygodniach prawi i sprawiedliwi stwierdzili, że nastąpiło przykre nieporozumienie i panią Dudzińską zgłosili ponownie. Tym razem posłowie PiS karnie zagłosowali za nią i przekazali do zatwierdzenia do Senatu. Senatorzy PiS nie mogli się pani Dudzińskiej nachwalić. Senator Radziwiłł cieszył się i z góry gratulował: „Chciałbym pogratulować pani minister objęcia tej funkcji. Bardzo się cieszę, że posłowie w drugiej rundzie zreflektowali się i znakomitą większością głosów pani została rzecznikiem.” Aliści, jak mawiał Kazimierz Górski, „dopóki piłka w grze”…Nie minęły 24 godziny i pani Dudzińska mogła powrócić do swoich poprzednich zajęć. To żałosne, ale nie to jest w tej sprawie najsmutniejsze. Rozmawiałem z kilkoma senatorami PiS. Żaden nie wiedział, dlaczego głosował przeciw pani Dudzińskiej. Senator Radziwiłł już się nie cieszył i też głosował przeciw. Wystarczył prikaz z Nowogrodzkiej, aby wszyscy zachowali się jak marionetki.
A teraz łączymy się z placem budowy hipernowoczesnego polskiego promu. W interpelacji zapytałem ministra, czy do rdzewiejącej od „półtorej” roku stępki, stocznia Gryfia dospawała już cokolwiek - oczywiście poza ozdobną tabliczką, którą srebrnym młoteczkiem przybił do niej premier Morawiecki. Z mętnej odpowiedzi wynikało, że nadal nic się nie dzieje, a stocznia – uwaga! – „prowadzi działania restrukturyzacyjne”. Sformułowanie to oznacza na ogół, że firma nie ma pieniędzy i zwalnia ludzi, co się o tyle potwierdza, że we wrześniu wyrzucono jej prezesa. Muszę jednak uczciwie przyznać, że pewne zmiany nastąpiły – ktoś ukradł ozdobną tabliczkę. Zniknął również słupek, wkopany łopatką w piasek Mierzei Wiślanej przez samego prezesa. Miał chyba rację Piłsudski, gdy o Polakach mówił: „Naród wspaniały, ale ludzie…niewdzięczni”(czy jakoś podobnie…).
Okazało się, że nadzór nad rynkiem finansowym w Polsce opiera się na mecenasie Kowalczyku. KNF – Kowalczyk Naszym Filarem!
Źródło: POLITYKA
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|