Liczne spotkania, jakie odbywam z wyborcami, a także listy, które otrzymuję wskazują, że odrzucenie planu Hausnera przez zdecydowaną większość społeczeństwa jest spowodowane m.in. przekonaniem, że sięga się wyłącznie do kieszeni najuboższych. Jednocześnie bez żadnego specjalnego planu coraz mniejsze (zwłaszcza, w stosunku do rosnącego obszaru biedy) są środki przeznaczane na pomoc społeczną. Co najmniej w 10 proc. rodzin mamy do czynienia ze zwykłym głodem, rośnie także liczba ludzi bezdomnych i zmarginalizowanych. Poszerza się zjawisko dziedziczenia biedy.
Fakt, że 1proc. najbogatszych podatników dostarcza 33 proc. wszystkich wpływów z PIT nie jest - jak sądzi red. Skwirowski - skutkiem szczególnie wysokiego obciążenia podatkowego tych osób, ale przejawem ogromnych, nieakceptowanych społecznie rozpiętości dochodowych. Żadne społeczeństwo nie będzie w tych warunkach rozwijać się harmonijnie, przeciwnie - narastać musi frustracja i niechęć do udziału w życiu publicznym. Lepperyzm i elpeeryzm nie wzięły się znikąd.
Strzeliste apele, wzywające do walki z tymi zagrożeniami, niewiele tu pomogą. Ludzie muszą dostrzec, że słowa "państwo" i "społeczeństwo" oznaczają coś więcej niż wytarty polityczny frazes. Dla przytłaczającej większości Polaków słowa te o tyle mają sens, o ile powiązane są z nimi takie cechy, jak solidarność i sprawiedliwość społeczna, tak chętnie wyśmiewane przez naszych liberalnych ultrasów.
Żadna partia socjaldemokratyczna nie może przechodzić nad tym do porządku dziennego. Stąd też w deklaracji programowej Socjaldemokracji Polskiej uznaliśmy, że jeśli nie stać nas na więcej, to przynajmniej powinniśmy zadbać, aby w naszym kraju nie było ludzi głodnych. Milion rodzin cierpi niedożywienie albo wręcz głód, w tym wiele dzieci. Uważamy, że trzeba temu zjawisku wydać walkę.
Zaproponowaliśmy premierowi Belce, aby w budżecie na rok przyszły pomieścił środki na wprowadzenie - wzorem innych krajów - bonów żywnościowych dla rodzin znajdujących się poniżej minimum egzystencji. Jeśli może to uczynić ograniczając inne wydatki - to bardzo dobrze. Zapewne nie będzie to jednak łatwe, gdyż wszelkie oszczędności powinny być przeznaczone na zmniejszenie deficytu budżetowego. Dlatego uznając eliminację głodu za cel niezwykle ważny i powszechnie aprobowany zaproponowaliśmy, aby w myśl zasady solidarności społecznej sfinansowali go podatnicy z II i III grupy podatkowej w formie utraty prawa do odliczania kwoty wolnej od podatku w wysokości niewiele ponad 40 złotych miesięcznie.
Kwota ta ma rzeczywiste znaczenie tylko dla osób o niskich dochodach i wprowadzono ją z myślą właśnie o nich. Dla podatników o dochodach znacznie powyżej przeciętnej nie ma ona praktycznie znaczenia, a w sumie daje ok. 400 mln złotych rocznie. Propozycja ta nie narusza przy tym inwestycyjnych zamierzeń przedsiębiorców, bo ci po zmianach wprowadzonych w tym roku płacą już powszechnie podatek 19 proc., a więc w I grupie podatkowej.
Nie chodzi o to, aby wspomniane 400 mln zł po prostu wpadło do worka budżetowego i tam być może zostało zmarnotrawione. W naszej koncepcji środki te mają finansować konkretny program - by podatnicy mieli pewność, że jeśli już ponoszą to skromne wyrzeczenie, to wiadomo po co. Chcę jasno stwierdzić, że tylko taką całościową koncepcję gotowi jesteśmy poprzeć.
Pan redaktor Skwirowski kwestionuje jednak także moje rozumienie solidarności społecznej. Stwierdza, że już sama progresywność podatku dochodowego w pełni realizuje postulat solidarności bogatych z biednymi. Jest to teza często podnoszona ale nieprawdziwa. Człowiek, który zarabia 1000 zł miesięcznie i musi zapłacić ok. 140 zł podatku odczuwa ten fakt co najmniej równie boleśnie, jak podatnik płacący wyraźnie wyższą stawkę, ale zarabiający znacznie więcej.
Jeśli bowiem przyjąć, że minimum egzystencji wynosi 600 zł miesięcznie (gospodarstwo dwuosobowe), to przedmiotem opodatkowania dla zarabiającego 1000 złotych jest tak naprawdę 400 zł, będące nadwyżką ponad absolutnie niezbędne potrzeby. Oznacza to, że faktycznie stopa podatkowa wynosi ok. 35 proc. (140/400 zł). Tymczasem osoba, która zarabia 10 tys. zł miesięcznie, zapłaci ok. 3100 zł podatku, co w stosunku do nadwyżki ponad minimum egzystencji (9400 zł) daje stopę w wysokości ok. 33 proc. Są to więc stawki porównywalne. Progresywne opodatkowanie nie jest zatem przejawem jakiejś szczególnej solidarności bogatych z biednymi, ale faktycznie wyrównuje stopień dolegliwości podatku dla podatnika. Oczywiście przy innej, wyższej skali progresji byłoby inaczej, ale polska progresja jest odpowiednia.
Przy okazji widać teraz wyraźnie, dlaczego podatek liniowy byłby faktycznie przywilejem dla osób o wysokich dochodach. Podatek progresywny po prostu likwiduje ten przywilej i dlatego stosowany jest powszechnie - w krajach rządzonych przez lewicę i prawicę.
Myślę, że po tych wyjaśnieniach nasza propozycja nie jest już tak kontrowersyjna. Na tak ważny i szlachetny cel warto, Szanowny Panie Redaktorze, wyłożyć te 40 złotych miesięcznie. Panu i mnie nie ubędzie, a setkom tysięcy ludzi przywrócona zostanie ludzka godność i poczucie, że nie zostawiono ich samym sobie. Jeśli jednak ktoś przedstawi lepszą propozycję realizującą ten sam cel - nie będziemy kurczowo trzymać się naszej.
Marek Borowski
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry