Największym problemem Polski jest dziś korupcja. Bez jej radykalnego ograniczenia państwo będzie się sypać jak przerdzewiała konstrukcja, a frustracja i gorycz społeczeństwa w końcu wystąpi z brzegów. Tymczasem żaden z naszych rządów nie podjął się zadania radykalnego ograniczenia korupcji.
Istnieje ogromne ryzyko, że po wyborach rozpoczną się międzypartyjne targi o wybór lekarstwa na korupcję i sposób jego użycia. Likwidacja korupcji jednak to nie wybór systemu podatkowego czy systemu robót publicznych. Doświadczenia wielu państw pokazały, jakie rozwiązania się sprawdzają, a jakie nie. Tu nie ma miejsca na preferencje ideologiczne jak choćby w przypadku podatków.
Organizacje międzynarodowe zajmujące się problemem korupcji przygotowały setki opracowań, z których trzeba tylko skorzystać. Nie stać nas na eksperymenty, które mogą się okazać zbyt kosztowne i niszczące dla relacji obywatele - państwo.
Walczyć po partyjniacku...
Najgłośniej o walce z korupcją mówi Prawo i Sprawiedliwość. Przeanalizowałem propozycje tej partii. Ogarnął mnie mocny niepokój i uczucie dejá vu.
Cóż bowiem proponuje PiS? Chce utworzenia urzędu antykorupcyjnego. Biorąc pod uwagę rozległość i głębokość korupcji w Polsce, jest to propozycja do zaakceptowania. Jedyny problem w tym, że niewiele więcej o tej instytucji wiadomo - a ma to być główny urząd zajmujący się zwalczaniem korupcji w Polsce. Rozumiem, że bracia Kaczyńscy mówią wyborcom: zaufajcie nam, że dobrze ten urząd zbudujemy. Brak szczegółów oznacza, że szef tego urzędu - tak jak wszystkich innych - będzie powoływany przez premiera.
Nawet jeśli zawierzymy liderom PiS, to pozostaje pytanie o jego zależność od bieżącej polityki. I tu zaskoczenie! Urząd ma być - zgodnie z deklaracją posła PiS Mariusza Kamińskiego - obsadzony ludźmi z otoczenia prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego.
Innymi słowy, PiS proponuje nam urząd, który będzie wypełniony ludźmi o jasnych poglądach politycznych, a przez to ściśle dyspozycyjny wobec partii rządzącej. Upartyjnienie, tym razem w kolorach PiS.
Jedno z kluczowych zaleceń wynikających z doświadczeń międzynarodowych jest jasne - by agencja antykorupcyjna odniosła sukces, musi być odseparowana od bieżącej polityki. Zatem propozycja PiS nie jest żadnym novum, lecz kolejnym urzędem działającym na zasadach partyjniactwa.
O propozycjach antykorupcyjnych PO nie można powiedzieć nic złego. W ogóle niczego nie można powiedzieć, bo na razie nie zostały przedstawione. Wiemy tylko, że PO chce walczyć z korupcją. Mam nadzieję, że nie samymi słowami.
...czy ponad podziałami?
SDPL przedstawiła w swoim "Programie Nowej Lewicy" wiele propozycji antykorupcyjnych, w tym także propozycję podobną do PiS-owskiej - utworzenia Niezależnej Agencji Antykorupcyjnej. Jak jednak wiadomo, gdy dwóch mówi to samo, nie zawsze chodzi o to samo.
W naszej koncepcji nadrzędną zasadą ma być niezależność agencji od polityków. Jej struktura ma czerpać wzorce z rozwiązań sprawdzonych w innych państwach. Oprócz walki z korupcją - z częstym wykorzystywaniem metod operacyjnych - agencja powinna zajmować się również edukacją antykorupcyjną, począwszy od szkoły podstawowej, oraz prewencją (szkolenie urzędników, udział w większych przetargach).
Upartyjnienie agencji może przekształcić ją w niebezpieczny instrument walki politycznej. Dlatego najważniejsze dla mojej partii jest odseparowanie agencji od polityki - dokładnie odwrotnie niż chce PiS. Służyć temu ma sposób wyboru szefa agencji dokonywany na wniosek prezydenta RP większością trzech piątych ustawowej liczby głosów w Sejmie. Taka większość zakłada konieczność porozumienia ponadpartyjnego, co daje nadzieję na wybór osoby godnej i niezależnej.
Czy to realne? Ależ tak! Dla wyboru Leona Kieresa potrzebne było porozumienie koalicji z opozycją. Kieres zanotował wprawdzie wpadkę z listą Wildsteina, ale pod względem politycznym jest "czysty". Żadna partia nie zarzuca mu podejmowania działań motywowanych politycznie.
Korupcja jest problemem ponadpartyjnym i żadna partia samodzielnie go nie rozwiąże. Jeżeli po wyborach walka z korupcją stanie się przedmiotem targów, szansa na skuteczne rozwiązanie tego problemu drastycznie się zmniejszy. Dlatego proponuję, żeby odpowiedzialne partie stworzyły ponadpartyjną koalicję antykorupcyjną i wypracowały wspólny plan walki z korupcją - gotowy do wdrożenia po wyborach. Decyzja taka wymaga odwagi i silnego poczucia racji stanu, gdyż wyłącza tym samym walkę z korupcją z walki wyborczej między partiami. Ale też wysyła się sygnał, że politycy w sprawach ważnych mogą współpracować.
Aby uniknąć egoizmów partyjnych, do prac takiej koalicji powinni być włączeni przedstawiciele organizacji międzynarodowych i społecznych. Warunkiem brzegowym udziału partii w owej koalicji byłaby zgoda na zasadę nadrzędną - uniezależnienie agencji od polityków.
Konieczne byłoby także włączenie do realizacji tego wielkiego zadania organizacji pozarządowych, zarówno już istniejących, jak i nowo utworzonych tzw. watchdog organisations (na polski użytek proponuję nazwać je "patrzące na ręce").
Składając tę propozycję, nie mam złudzeń, że polscy politycy ochoczo przystąpią do takiej koalicji. Choć z drugiej strony - podobna agencja wypleniła korupcję w Hongkongu, gdzie tradycja bakszyszu liczy sobie tysiące lat, a początek walki z łapownictwem był dużo gorszy niż u nas. Wielu Polakom wydaje się, że gorzej niż u nas być nie może. Otóż informuję, że może.
Warto zatem podjąć wysiłek, stawka bowiem jest wielka. Wyborcy przekonają się, którzy politycy tylko mówią o walce z korupcją, a którzy rzeczywiście chcą ją likwidować.
Propozycję ponadpartyjnej koalicji antykorupcyjnej złożyłem publicznie 19 marca w Gdańsku. Do dziś czekam na odpowiedź. Czy nadejdzie?
Marek Borowski
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|