Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 15.06.04 / Powrót

Bez lewicy nie byłoby Trzeciej RP
Dział: O polityce i politykach

Lewica odegrała zdecydowanie dobrą rolę w tym, co działo się w Polsce po 1989 roku -wbrew opinii obecnych krytyków i dawnych czarnowidzów.
Kiedy w 1993 roku SLD wygrał wybory, profesor Jan Winiecki zrezygnował ze stanowiska w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. Nie chciał tam reprezentować rządu, który, jego zdaniem, miał doprowadzić kraj do katastrofy. Tymczasem nic takiego się nie stało. Gospodarka rozwijała się szybko, a demokracja stawała się coraz silniejsza. Jedno i drugie było możliwe dzięki lewicy.

W ciągu ostatnich 15 lat lewica rządziła dwukrotnie – najpierw w latach 1993–97 oraz od roku 2001 do dziś. Mieliśmy także swój udział w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, gdzie jednak ton nadawali inni. Mimo to ludzie PZPR i SdRP współpracowali przy wprowadzaniu trudnych reform. Należy to zapisać na plus tworzącej się wówczas nowej lewicy. W żadnym momencie nie dążyliśmy do przywrócenia starego systemu i dawnych praktyk.

Szczególnie udany był pierwszy okres rządów SLD. Lewica pokazała wówczas, że naprawdę się zmieniła i nie był to żaden pozór. Kontynuowaliśmy integrację kraju ze Wspólnotami Europejskimi, coraz bliżej współpracowaliśmy z NATO. Wcześniej byliśmy przecież sceptyczni wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego, lecz poglądy w naszym środowisku ewoluowały. Chodziło o interes Polski i dlatego nasza polityka była pragmatyczna. Dzięki temu dobrze dobraliśmy sojuszników i możliwe było zapewnienie Polsce bezpieczeństwa. To najważniejsze osiągnięcie lewicy po 1989 roku.

SLD zapewnił również krajowi warunki do rozwoju gospodarczego. Trzeba pamiętać, że lata dziewięćdziesiąte to czas szczególnie intensywnych zmian w polskiej gospodarce. Od 1989 roku wydajność pracy zwiększyła się ponad trzykrotnie. Zmiany widać wręcz gołym okiem: na przykład Polska stała się potęgą w produkcji i eksporcie samochodów na wymagające rynki europejskie.
Ceną wzrostu produktywności było mniejsze zapotrzebowanie na pracę, ale ten ubytek miejsc pracy udało nam się zrekompensować z nadwyżką w latach 1994 - 97. Było to możliwe dzięki inwestycjom zagranicznym, dla których stworzyliśmy dobry klimat. Bezrobocie w Polsce spadło wtedy z 3 do 2 milionów.
Działaliśmy na rzecz wzrostu gospodarki, ale nie zapominaliśmy o chronieniu najsłabszych. Przyjęto wiele ustaw, które wzmacniały prawa pracownicze. Powołano Komisję Trójstronną, gdzie dogadują się pracodawcy i pracobiorcy. Wprowadziliśmy dodatki mieszkaniowe. Rozpoczęliśmy finansowanie stypendiów i wypoczynku dzieci pracowników dawnych pegeerów. Z mojej inicjatywy jako ministra finansów rząd podwyższył emerytury. Podobnych rozwiązań było więcej.
Oczywiście, trzeba było za to zapłacić i konieczna była podwyżka podatków. Jednak zachowana została zasada sprawiedliwości społecznej -tak, jak rozumie ją lewica. Stawka podatkowa dla najbogatszych wzrosła z 40 do 45 procent. Dla średnio zamożnych o 3 procent, a dla pozostałych o 1 procent. Ta podwyżka nie przeszkodziła w szybkim rozwoju gospodarki.
Lewica dobrze wtedy realizowała lewicowy program. Dzięki temu w wyborach 1997 roku SLD poprawił swój wynik z 20 do 27 procent, choć było to nadal za mało, żeby rządzić samodzielnie.

Polska lewica miała sukcesy także w innych dziedzinach. W Polsce silne są przecież tendencje do nietolerancji i ksenofobii. Rządy lewicy stanowiły dla nich hamulec. Dzięki nim Polska pozostała krajem otwartym i tolerancyjnym. Gdyby Polską rządziła mniej tolerancyjna prawica, pewnie byłoby inaczej. Wystarczy posłuchać niektórych jej polityków, gdy twierdzą, że mniejszości narodowe są zagrożeniem. Lewica tak nie uważa - my sądzimy, że wzbogacają one polską kulturę i zwiększają nasz dynamizm.
Lewica nie pozwoliła na dalsze zaostrzanie i tak przecież restrykcyjnych przepisów ustawy o zasadach przerywania ciąży. Próbowaliśmy ją zliberalizować, ale Trybunał Konstytucyjny zakwestionował nasz projekt.
Na konto postkomunistycznej lewicy należy też zapisać wprowadzenie nowej Konstytucji. Oczywiście, nie uchwalił jej sam Sojusz, ale bez niego nie byłoby to zapewne możliwe. Niektórzy krytykują te przepisy Konstytucji, które dotyczą roli Prezydenta i relacji między Prezydentem a rządem. Nie podzielam tej krytyki. Prezydent nie jest przesadnie silny, nie może niczego wymusić, może jednak - i czynił to wielokrotnie - zapobiec złym rozwiązaniom i niebezpiecznym projektom. Pełni więc rolę stabilizującą.

Niestety, nadal cierpimy na dziecięcą chorobę demokracji. Początkowo wydawało się nam, że demokracja to prosta rzecz: wystarczy wprowadzić wolność słowa, zrobić wolne wybory, stworzyć w ich wyniku parlament, powołać Trybunał Konstytucyjny i inne podobne organy i wszystko samo będzie się kręcić.
Otóż nie, bo ludzie są tylko ludźmi. Uprawiający politykę w Polsce - zarówno z lewa, jak i prawa - zaczęli dążyć głównie do realizacji własnego interesu. Zabrakło barier prawnych i obyczajowych, które by temu przeciwdziałały.
Gdy zdarzały się nieprawidłowości, partie były bardziej zainteresowane tym, by je ukryć, niż tym, by je wyeliminować a sprawców ukarać. To oburza ludzi i dlatego są oni tak niechętni polityce i politykom. Bez akceptacji i zaufania obywateli niemożliwe zaś są reformy, a państwo nie może szybko się rozwijać. Co zatem robić, by oczyścić polskie elity poli-tyczne?
Mam dość sceptyczny stosunek do pomysłów różnego rodzaju lustracji, weryfikacji itp. Zawsze bowiem powstaje pytanie, kto lustruje. Czy ci, którzy weryfikują i lustrują są rzeczywiście neutralni politycznie? Weryfikację członków SLD prowadzili ich partyjni koledzy. To nie mogła być obiektywna ocena i skończyła się totalną klapą. Ale czy byłoby lepiej, gdyby robili to przeciwnicy polityczni? Wówczas pewnie nikt by się w SLD nie ostał.
Powinny istnieć inne mechanizmy. Najważniejsza jest jak największa przejrzystość życia publicznego. Dotyczy to choćby zamówień publicznych czy stanu majątkowego polityków. Tam, gdzie trzeba działać poufnie, jak w przypadku służb specjalnych, konieczny jest nadzór złożony z rządzących i opozycji.
Pewne reguły można było ustalić już dawno. Jednak od 1991 roku nastąpił wielki rozdźwięk pomiędzy rządem a opozycją i nie było to już możliwe.
Kiedy w 2001 roku zostałem marszałkiem Sejmu, zwróciłem się do kolegów z SLD, by wprowadzić w nasze życie zapisy programowe dotyczące służb specjalnych. Chodziło o to, by szefem sejmowej Komisji ds. służb specjalnych był zawsze ktoś z opozycji. Tego wcześniej nie było. Dlatego pojawiły się pewne opory, ale posłowie Sojuszu dali się przekonać. Część zżyma się teraz, że niektórzy szefowie komisji nie byli obiektywni i próbowali wykorzystać politycznie różne sprawy. Ja jednak uważam, że było to nasze wielkie osiągnięcie.
Wszystkie afery, które zostały w ostatnim czasie upublicznione, były wcześniej sygnalizowane. Dzięki temu polityczne wykorzystanie tych służb stało się bardzo trudne. W interesie całej klasy politycznej leży przecież, by służby nie wychodziły poza zakres swoich obowiązków.

Do 2001 roku lewica odgrywała w Polsce rolę stabilizującą. Może nie przeprowadziła wielkich reform, ale zawsze dostrzegała i realizowała interes państwa. Nie przyłączaliśmy się do krzykaczy i radykałów. Byliśmy przewidywalni. Niestety, po objęciu władzy, lewica nie stanęła na wysokości zadania. Nie przywróciliśmy normalności, co było naszym hasłem wyborczym.
Do 1997 roku Socjaldemokracja RP była partią liczebnie skromną. Jej członkowie należeli do niej od początku. Przeszli różne trudne drogi i lepiej rozumieli dalekosiężne cele, które stawiała sobie SdRP. Pracowali na rzecz jej dobrego imienia. Później jednak postawiono na partię masową i SdRP przekształcono w Sojusz Lewicy Demokratycznej. Zaczęła obowiązywać zasada: "bierzemy każdego i nie pytamy, po co przychodzi". To był początek dramatu. Partia zaczęła się zmieniać na gorsze. Ewoluowała w kierunku partii władzy, która ma swoim członkom zapewniać przywileje, wygody, pracę i władzę. To był przepis na klęskę. Podobną drogę przeszła AWS, a teraz idzie nią Andrzej Lepper.
Kiedy w 2001 roku SLD po raz drugi obejmował rządy, był już zupełnie innym ugrupowaniem niż za pierwszym razem. Cechą Leszka Millera był bezgraniczny pragmatyzm. Miller oczywiście wiedział, co to jest lewicowość i jaki jest program partii. Nie szły za tym jednak konkretne działania. Na przykład koncepcja podatku liniowego, którą ogłosił nagle były szef Sojuszu, była absolutnie sprzeczna z lewicowym podejściem do gospodarki i podziału dochodu narodowego. Motywy były wyłącznie pragmatyczne. Chodziło o pozyskanie poparcia określonych grup społecznych - nielicznych, ale opiniotwórczych. Ceną było odejście od własnych ideowych zasad, a co za tym idzie - spadek poparcia społecznego.
W oczach wyborców SLD przestał był partią lewicową, a stał się bliżej nie określonym konglomeratem. Co prawda, pod rządami lewicy nie można było przeprowadzić żadnych ustaw, które byłyby wyraźnie nielewicowe. Ale gorzej już było, gdy należało wdrażać swój program ideowy. Najgorsza jednak i najbardziej zabójcza dla SLD, okazała się tolerancja dla zachowań nieetycznych, a nawet przestępczych we własnych szeregach. Powszechne stały się przypadki nadużywania władzy w prywatnym albo w partyjnym interesie. Tego społeczeństwo nie mogło już tolerować. To, między innymi przyczyniło się do sukcesu Andrzeja Leppera.

Zawsze myślałem, że o wartości lewicowe można zabiegać, będąc w SLD. Początkowo sądziłem, że różne niepokojące fakty można uznać za wypadki przy pracy, które można wyeliminować. Z czasem jednak tych "wypadków" zdarzało się coraz więcej. Coraz więcej też było tłumaczeń, że są to kłamstwa albo że z ich oceną trzeba poczekać na prawomocne wyroki. W pewnym momencie wszystkie te tłumaczenia przestały być wiarygodne, a próby zreformowania SLD od wewnątrz spaliły na panewce. Układy i wewnętrzne powiązania okazały się silniejsze. Sytuacja dojrzała do działań zdecydowanych i radykalnych. Trzeba było spróbować zrobić coś zupełnie innego, nowego.
Socjaldemokracja Polska, którą tworzymy, nawiązuje do tradycji socjalistów polskich II Rzeczpospolitej i współczesnej socjaldemokracji europejskiej. Z jednej strony jest to partia wrażliwa na nierówności społeczne, a z drugiej - jasno mówiąca o kwestiach ideowych: tolerancji światopoglądowej, neutralności państwa, stosunku do mniejszości, do praw kobiet. Skończyliśmy z unikami, które tłumaczono pragmatyzmem, bo w tym przypadku pragmatyzm to bezideowość. I co najważniejsze: zdecydowanie przeciwstawiamy się zawłaszczaniu państwa przez grupy interesu, w tym upartyjnianiu wszystkich możliwych struktur. Wypowiadamy walkę korupcji i układom, które niszczą fundamenty państwa. Chcemy przekonać wszystkich Polaków, ale głównie tych, którzy wyznają wartości lewicowe.
Nie można dopuścić do sytuacji, w której Polacy o lewicowych przekonaniach nie mieliby na kogo głosować. To byłoby dopiero nieszczęście - dla nich i dla naszego kraju.

Marek Borowski

Źródło: "Fakt"

Powrót do "Publikacje" / Do góry